Teraz jest So, 27 kwi 2024, 06:09



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 127 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 5, 6, 7, 8, 9
Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału. 
Autor Wiadomość
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
FINAŁ I ROZDZIAŁU - Casius Nathaniel Silver, Dove Golly, Olexo Painful(8/9)
ODPISYWANIE MOŻLIWE DOPIERO PO 9 ROZGRYWKACH


Obrazek ObrazekObrazek

Casius Nathaniel Silver & Dove Golly & Olexo PainfulNiebieskowłosa postać w fioletowym garniturze zdawała się żarzyć złotymi iskrami. Ewidentnie załamywała swoją egzystencją czas i przestrzeń, potrafiła poruszać się zdecydowanie szybciej niż inni, być może nawet - była szybsza i lepsza od innych. Spojrzała
z lekkim zniechęceniem w stronę Golly'ego, a po chwili wyciągnęła ze swojego charakterystycznego okrycia... parasol. Z wielką niezdarnością otworzyła go po kilkudziesięciu sekundach.
- Przecież nie pada, wtf.. - zdziwił się Dove.
- Ale będzie... - odburknął tajemniczy osobnik, stwarzając pozory siłowania się z nowo zaprezentowanym przedmiotem. Nie powiedział jednak tego zwyczajnie. Dove usłyszał jego głos w swoich własnych myślach. Wydawało mu się, że ma on swojego rodzaju zdolności telepatyczne.
- Kim jesteś? - spytał kogut.
- Jestem tym, który... zabłądził. A moje imię to 40 i 4... Hahah, taki żart. Zrozumiałbyś, jeśli nie straciłbyś pamięci.
- Stracił czego?!
- Innym razem, teraz są nieco ważniejsze sprawy. - stwierdził. Dove zorientował się, że jego rozmówca może mieć coś wspólnego z legendą o tajemniczym członku gildii, o którym wszyscy mówią "Hurricane". Dziwił się, gdyż właściwie przez całe swoje życie kłócił się z Casiusem o to, czy on faktycznie istnieje. Zawsze, uparcie optował za wyjaśnieniem, że wymyślił go Van Sloth, któremu brakowało tematów na wieczorne opowieści przy kominku. Legendarny, rzekomo nie istniejący mag, miał być zwyczajną atrapą, ikoną, którą można było straszyć złe dzieci.
Teraz jednak, kogut miał go przed swoimi oczyma i był tak skołowany, że nie wiedział co ze sobą zrobić. W tymże momencie, bestia, która zdecydowała się zaatakować wcześniej mistrza, była już na odpowiedniej odległości, by zmiażdżyć tego, kto go wyręczył.
Hurricane zdawał się być zbyt pewny siebie. Nie reagował i wyczekiwał właściwie ostatniego momentu, by uderzyć. W końcu się to wydarzyło, ale ekwilibrystyka tego, w jaki sposób ów rzeczy dokonał, sprawiła, że dziób koguta zleciał mu w okolice kupra.
Hurricane wykonał jeden lekki zamach prawą ręką, co przypominało właściwie moment, gdyby próbował się rozciągnąć i jakoś przywrócić do normalności po zbyt długim trzymaniu kończyny w jednej pozycji. Jeden zwyczajny ruch sprawił, że cienista kreatura wzleciała kilkanaście metrów nad miasto, a po chwili otoczona przez multum jaśniejących iskier, rozprysła się na całą mieszkalną przestrzeń Eldshire.
- Co się tu.... - nie mógł pojąć Dove.
- No pada, pada deszcz... Dlatego mam parasol, czy to takie dziwne?
- Hmm, w sumie nie... Spoko jak tak. - stwierdził kogut. Momentalnie jednak przypomniał sobie o dziwnym fetyszu swojego kolegi z gildii, nieprzepadającym zwykle za wszystkim co brudne - czy to w sensie praktycznym... czy moralnym.
- Mark Purge? Hmm, nie wiem kto to.
- To ten... taki...
- Czej, zaraz ogarnę. - zaproponował. Nim Dove zdążył jakkolwiek zareagować, fioletowa iskra przecięła powietrze i znalazła się w znacznie odleglejszej przestrzeni. Nie minęło kilka sekund, a na drodze pojawił się Mark Purge. Nie wiedział co się z nim dzieje i przerażony zaczął rozglądać się na boki.
- Pssst! - szepnął Hurricane, tak głośno, że dało się go usłyszeć nawet kilkanaście metrów dalej. Mag manipulacji spojrzał ze zdziwieniem w jego stronę i pozostając w stanie osłupienia, zaczął po jakimś czasie krzyczeć. Stało się to najpewniej przez wpływ psychodelicznego uśmiechu najbardziej tajemniczego członka gildii.
- Nie na mnie patrz, patrz na niebo, kurde. - stwierdził z lekką irytacją. Mark postąpił zgodnie z powierzonym mu zadaniem i uniósł głowę do góry. Gdy jego oczy spojrzały na spadające z nieba cieniste strzępy, wziął i zaczął panikować. O ile Purge przestał na chwilę krzyczeć, stojąc przed takim a nie innym widokiem, wzmógł swój odgłos przeraźliwej paniki i tym razem piszczał już jak mała dziewczynka. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż kolejny raz porwała go fioletowa smuga. Hurricane powrócił po niecałych dwóch sekundach i skrył twarz w dłoniach.
- Czyli... dobrze myślałem... - stwierdził, szczerząc się niemiłosiernie, a po chwili ruszył przed siebie.
Zdezorientowany Dove obserwował przedziwne zjawisko pogodowe, które w niecałym momencie zmieniło dzień w noc. Mroczne niebo owiało całe Eldshire, a towarzyszący mu deszcz, zaczął oblewać przelane krwią ulice miasta. Widząc to Dove, sam mimowolnie pomyślał, że przydałby mu się czasem parasol.

Casius w tym czasie, stwierdził, że dobrym pomysłem będzie zabicie się. Słysząc przekomarzania Faith i Nestore'a, postanowił przebić się ognistym sztyletem. Nie wyszło mu to wprawdzie tak, jakby mógł tego oczekiwać, gdyż zapomniał, że smoczy magowie nie mogą zostać zabici przez żywioł jakim władają.
Przypadkiem jednak, wywinął orła i uderzył głową w kamień. W jednym momencie runął jak długi na ziemię, a otaczająca go rzeczywistość, zdawała się ulegać przerażającym zmianom.
Nathaniel Silver kroczył po jakimś dziwnym, pustym mieście, przypominającym swoimi rysami Eldshire. Było jednak inne niż to, do którego przywykł. Brakowało w nim magii, uczuć i wszystkich znanych mu budynków. Braki przestrzenne zdawała się nadrabiać różnokolorowa aura sosen, lip i płaczących wierzb.
- Gdzie... ja... jestem.... - akcentował każdy kolejny wyraz z jeszcze większą nienawiścią.
Wizja zdawała mu się wyjątkowo dziwna. Bardzo przypominała te senne, które przypominały mu o miejscach, w których bywał kiedyś w przeszłości. Lecz... była jakaś nietypowa. Miejsce w którym znajdował się obecnie smoczy mag ognia przypominało Eldshire sprzed... kilkudziesięciu, a może i nawet kilkuset lat.
Zdezorientowany postanowił przedrzeć się przez kilka przecznic i po jakimś czasie dotarł w okolice mostu, łączącego zachodnią część miasta z częścią południową. Był to ten sam most, który według opowieści mistrza gildii, został zniszczony w Dniu, W Którym Zatrzymał się Czas. Prowadził w stronę Archikatedry Nieskończoności. Lis udał się tam, gdyż zdawało mu się, że na horyzoncie dostrzega jakąś osobę. Szybko przebył zamierzoną odległość i po niecałej minucie wkroczył do środka mistycznej budowli, górującej nad miastem Eldshire.
Mroki wewnętrznej części świątyni były oświetlane przez garstkę wielkich świec, porozstawianych wzdłuż głównego przejścia.
Przy ołtarzu klęczał tajemniczy osobnik ubrany w czarny płaszcz, sięgający do ziemi. Płakał. Casius zbliżył się do niego i postanowił jakoś zwrócić swoją uwagę. Jak się jednak później okazało - bez skutków. Tajemnicza postać była prawdopodobnie kolejną częścią wizji. Nathaniel Silver postanowił jej się bliżej przyjrzeć. Była przeciętnej postury, miała średniej długości czarne włosy, a jej oczy - przerażały swoją przekrwioną ekspresją.
- Nn...nie mogę bez Ciebie żyć. To stało się tak szybko... Twoja śmierć... Niesprawiedliwość losu, hańbiąca przez pokolenia całą godność żywych istnień...
Mogę być przeklęty na wieki, wszak nie mogę pozwolić, byś tam pozostał. Nie zasługujesz na pobyt w krainie muz, które już zamilkły, nie zasługujesz na pobyt w tej przeklętej krainie cieni... Bracie... Wiedz, że Twoja historia nie została jeszcze zakończona... - zarzekał się.
Casiusa lekko irytowało już zachowanie aktora, którego sceniczne wypociny był zmuszony oglądać.
- Gościu, nie wiem kim jesteś i czego chcesz, ale mnie to nie bawi. Przykro mi z Twojego brata, ale taka już kolej losu... jedni umierają, drudzy... - tu niemal natychmiastowo przerwał.
Mroczna postać w jednym momencie wyrwała się z transu i spojrzała w stronę smoczego maga. Silver nerwowo przełknął ślinę, a jego serce zaczęło bić kilka, bądź nawet kilkanaście razy szybciej i mocniej.
- Casius... ? Czy to Ty... ? Zostałem...? - zatrzymał się na chwilę w myślach. Mroczny osobnik zdawał się należeć do innej rzeczywistości, jednak teraz, jakimś niewytłumaczalnym sposobem, mógł spojrzeć przez kilka innych wymiarów i dotrzeć akurat do Casiusa. O dziwo - znał jego imię. Lis nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, ale też zaprzestał jakichś radykalnych kroków zmierzających do skontaktowania się z nim. Chciał nawet odejść, oddalić się z oświetlonej przestrzeni, ale jednak kusiło go, by wysłuchać do końca wypowiedzi tajemniczego osobnika. Los jednak nie był mu skory do pomocy. W jednym momencie przestrzeń wyimaginowanej rzeczywistości, okryła się nieprzebytą mgłą, a kilka chwil później, Casius dostrzegał nad sobą jakąś znajomą, dziewczęcą twarz.
- Mhhraaau! Obudził się wahhriacik! - ucieszyła się Virginia. - A gdzie się to było? Odpłynęliśmy, co?
- I to jeszcze jak... Głowa mnie boli...
- Tak już mają ci faceci, zawsze ich boli głowa, a szczególnie już wtedy, gdy w ich czuphhrynie mieszka jakiś demooonik.
- Yyy.. tak... Gdzie ja jestem? - zaczął się zastanawiać.
- W bezpiecznym miejscu. Walka już w zasadzie dobiegła końca, mój Keith jak zwykle wsławił się w boju o czyjąś wolność i właściwie w pojedynkę zdjął całe kilkanaście tych złych mackowatych stwohhrkóów.
- Czy ja wiem, czy w pojedynkę? To wszystko to raczej zasługa Artura... - odezwał się inny, znajomy Ci głos. Kątem oka zerknąłeś w swoją prawą stronę, skąd dobiegał. Niemal od razu dostrzegłeś Julię, stojącą już na równych nogach.
- A wcale że nieee!
- A wcale że tak!
- Julia! Wszystko w porządku?! Ja... my... przepr...
- Oj cicho, to moja wina. Nie byłam w pełni skoncentrowana i tak... jakoś... wyszło. - stwierdziła, a po chwili w przyjacielskim geście przytuliła ognistego maga. Widząc to Virginia, postanowiła przyłączyć się do wspólnego uścisku i cała trójka znajomych trwała w tym stanie przez dobre kilkanaście sekund.
- TO JEST NIEHIGIENICZNE! JEJU! ILE MOŻNA! NO NAPRAWDĘ! NAWABICIE SIĘ ZARAZKÓW, CHORÓB WENERYCZNYCH, JA NIE WIEM JESZCZE CZEGO TO NAPRAWDĘ... - rozbrzmiał donośny głos Marka.
- Mark! no proszę! - Casius wyrwał się spod objęć dwóch nieprzeciętnej urody kobiet i podbiegł do najwyższego maga w gildii. Purge spojrzał na niego nieufnie i kilkukrotnie szarpnął podejrzliwie swoim nosem. Kiedy upewnił się, że Casius mimo wszystko jest czysty, postanowił w końcu uścisnąć jego dłoń.
- Co z Faith i Nestore'm?
- A, odpoczęli, przeżyli i poszli się kąpać. Jakiś chory świr wysadził w powietrze wszystkie te kosmiczne brzydactwa i oblał deszczem zarazków całe biedne miasto Eldshire. Normalnie bym już tu nigdy nie wyszedł, ale zaufałem słowom pana Shiriona Danceny'ego, który stwierdził, że ta przerażająco brzydka czarna ektoplazma tak naprawdę nie ma w sobie żadnych złych składników.
- Jakiś świr... hmm.. Dlaczego pachnie mi to Gollym?
- CO ZNOWU GOLLYM?! - rozbrzmiał zaraz głos Dove'a.
- Dove, jełopie! - krzyknął Casius.
- Casiuuus, Ty dziadu spaczony! - odpowiedział mu kogut.
Obaj panowie wymienili się przyjacielskim uściskiem dłoni i pogratulowali sobie przeżycia tej przygody.
- Wiesz jak Cię nie lubię...
- No, wzajemnie...
- Ale... muszę w jednym przyznać Ci rację. Hurricane istnieje.
- Taak, dobry troll.
- To on uratował miasto przed tymi śmieszkami z zaświatów i najpewniej zamknął Portal. Rozmawiałem z nim... sugerował, że wszyscy straciliśmy pamięć...
- Tak, jasne. Wiem kiedy żartujesz i tym razem mnie nie nabierzesz. W życiu to nie uwierz... - zatrzymał się na moment. Wszyscy w jednym momencie usłyszeli paniczny krzyk Marka.
Casius i Dove spojrzeli w jego stronę i spostrzegli szeroko otwarte usta najwyższego członka gildii. Mężczyzna złapał się za głowę i wydawał z siebie wręcz agoniczne odgłosy.
Dojrzał bowiem wycieńczoną Elisę odzianą w kilka, albo i kilkanaście warstw ciekłej, czarnej ektoplazmy.
- To Nemesiss! To Czarna Pani! ZAMKNIJCIE JĄ W JAKIEJŚ KRYPCIE. AAAAA! - wciąż panikował. Casius i Dove wymienili się dziwnymi spojrzeniami, a z czasem stwierdzili, że Purge tak nietypowe aluzje musiał wyłapać z jakiejś książki, którą przeczytał.
- Mark, głupolu! To ja!
- Elisa?!
- ELISA!
- PRAWDZIWA ELISA NIGDY NIE ŚMIERDZI! ONA PACHNIE RÓŻAMI!
- CZY TY WŁAŚNIE POWIEDZIAŁEŚ, ŻE JA....?! - między dwójką znajomych rozpętała się mała, choć jednostronna bijatyka, o ile tak można powiedzieć o realizowanej chęci obsmarowania swojego przeciwnika jakąś brzydką, czarną mazią.
Nikt nie zamierzał w to jednak interweniować. Wszyscy znali się już na tyle dobrze, że po prostu nie miało to sensu. Do osób zgromadzonych przed Lyonhall, po jakimś czasie dołączyli Olexo, Francis, Keith a także Holy i Artur. Indyk narzekał, że wszystko go boli i że nic nie ma sensu i w sumie wydaje mu się, że tak naprawdę nie żyje. Kociak natomiast radował się na widok swojego pana, co wyrażał obcieraniem się o jego nogawkę.
Casius pochwalił swojego skrzydlatego przyjaciela, powiedział że spisał się dziś dzielnie i że winien jest mu przynajmniej kilka rybek.
- A właśnie, Cas... - zagadała wtem Virginia. - Tak naphhrrawdę, to Ty pokonałeś jedną z cienistych bestii.
- Co, jak to?!
- Faith i Nestohhhrre, mówili coś, że na widok stwohhrra, khhrroczącego w ich sthhrrronę zacząłeś się dziwnie zachowywać, wyczahhrrowałeś jakiś ognisty sztylet, on się wbił w ziemię, ale o dziwo szyjką a nie ostrzem ii nooo...
Długo się z nim męczyli! oj długo! Sponieewiehhraał ich niemiłosiehhrnie mocno... a jak wybhhhrudził... - w tym momencie Mark spojrzał na Virginię z przynajmniej błagalnym wzrokiem. -
- i co dalej?
- noo dalej, udało im się go przewhrrrócić! Iii tak hrruunął o tą ziemię, że nadział się na twój sztylet, podobno thrrafił na jakiś słaby punkt iiii umahrrrł.
- Phi, na żywo by nikogo nie zabił - wymamrotał Dove, czym zapoczątkował kolejny, przyjacielski pojedynek.

Duch The Rex Tales powrócił już do Eldshire, wszyscy zachowywali się tak samo psychicznie jak zawsze, byli zbytnio radośni i obrzucali się wzajemnie najdziwniejszymi komplementami pod słońcem. Magowie budowy podjęli się odnowy miasta, a ich praca już po kilku godzinach zaczęła przynosić zamierzone efekty.
Smutni byli tylko Artur i Holy, którzy zastanawiali się nad zachowaniem Adama. Niepokoiło ich ono znacznie i wiedzieli, że trzeba coś z tym zrobić. Póki co jednak, nie mieli żadnych sensownych pomysłów...

***

Olexo obudził się wczesnym rankiem i zaczął narzekać na swoje życie. Odczuwał już ból nie tylko wewnętrzny, egzystencjalny, ale i ten fizyczny. Chciał rozmówić się z Grapesem i skrytykować go za wczorajsze, niezbyt przyjacielskie zachowanie. Chciał zaśmiać mu się w twarz i powiedzieć, że nie udało mu się go wrobić w morderstwo, gdyż jego ofiara została uznana za zabitego w starciu z demonami.
Już przekraczał bramę prowadzącą do winnicy, ale w ostatnim momencie dostrzegł troje wierzchowców, uwiązanych niedaleko plantacji winogron.
Był już na posesji swojego byłego zakładu pracy i ruszył w stronę wejścia do głównego budynku. W tym też momencie, drzwi otworzyły się z niemałym trzaskiem.
Trójka panów w czarnych garniturach wywlokła z budynku protestującego Bobby'ego Grapesa i tłumaczyła mu, że został oskarżony o morderstwo.
Kret zarzekał się, że jest niewinny, jednak nie wzruszył tym swoich oprawców. Uparcie twierdzili, że wszystko wyjaśni proces sądowy, ale pewnie i tak nie przyniesie mu on nic dobrego.
- Zapytajcie mistrza! Ja... nie mógłbym! ja...
- Diesel Van Sloth zgodził się na pańską banicję. Powiedział, że jeśli będzie mu się chciało, to na dzisiejszym apelu ogłosi wszystkim magom, że został pan usunięty z gildii.

***

Było lekko po dziesiątej. Niewyspany Dove ledwo wstał na równe nogi. Niemiłosiernie zmęczył go wczorajszy dzień, a po jego minie można było wywnioskować, że jeszcze go nie odespał.
Jakimś cudem, niczym zawodowy alkoholik podpierający ściany, przedostał się na główny hol Lyonhall, gdzie znajdowała się też jadalnia. Pokój świecił pustkami, ale nie dziwiło go to nie wiadomo jak bardzo. Tak późna godzina mogła oznaczać tylko jedno - albo jakiś fajny i ciekawy quest, albo i lepiej - opętańczą chęć pomocy w odbudowie zniszczonych elementów miasta.
Przy stołach zasiadała tylko jakaś małpia rodzina, którą Dove pierwszy raz widział na oczy, Samson, Dorothy - dyskutujący o jakiejś tragicznej przeszłości, a w samej oddali, przy swoim barku, siedziała najpiękniejsza niewiasta tej gildii - Holy White.
- Co tam Holy - stwierdził kogut.
- Smutno mi... - odparła, przecierając oczy z płaczu.
- Stało się coś?
- Tak, to znowu wraca...
- Twoja magia?
- Znowu je widzę...
- Przepraszam, ale chyba nie nadążam... - odpowiedział zakłopotany.
Holy pokiwała ze smutkiem głową i udała się na zaplecze jadalni. Dove zrozumiawszy, że chciałaby pogadać na osobności, ruszył za nią. Kiedy zatrzasnęły się drzwi, spojrzała na niego z przerażającym smutkiem, gorzko załkała, a chwilę później wybuchnęła niekontrolowanym atakiem płaczu.
- JUŻ NIGDY NIC NIE BĘDZIE TAKIE SAME! JUŻ NIGDY!
- Ej co się...
- Nie chcesz wiedzieć.
- No ok, sprawy prywatne, rozumiem, ale mógłbym zawsze jakoś pomóc, jakoś pocieszyć, jakoś...
- Nie są to sprawy prywatne... to sprawy gildii...
- Jeśli chciałabyś się pożalić, to od tego tu jestem...
- Opowiadałam Ci o śmierci Seliny?
- Hmmm...
- Tego dnia nad jej łóżkiem sterczała trójka tych przerażających kobiet w białych szatach...
- Masz na myśli Banshee?
- Sterczały nad nią i zanosiły się żałosnym płaczem. Chciałam je odgonić, ale ne odchodziły... Myślę, że... one już wiedziały, wiedziały o tym co się stanie...
- To smutne Holy... - stwierdził Dove i przytulił do siebie mizerną przyjaciółkę.
- WIEDZIAŁAM, ŻE TEGO DNIA NIE POWINNA WYCHODZIĆ Z DOMU! Wiedziałam, że coś się stanie, ja po prostu to...
- Rozumiem...
- Ale ona tak błagała, tak prosiła, żebym zabrała ją ze sobą... Nasza wyprawa pozbawiła jej życia...
- Wspomnienia wracają? tak? Kurczę, nie wiem co Ci powiedzieć... Nawet mnie czasem nawiedzają zmarli rodzice, bawię się z nimi we śnie, znowu jestem tym małym dzieckiem, które tak bardzo nie zna świata...
- nie o to chodzi... - dziewczyna wyrwała się z uścisku przyjaciela.
- Ttaak? - nie krył zdziwienia. - Więc co masz na myśli? - spytał Dove. Holy spojrzała na niego śmiertelnie poważnie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Będziesz potem żałował... - z jej oczu znowu zaczęły wylewać się kaskady łez.
- Casius mówi mi wiele rzeczy, których potem żałuję...
- Drwisz ze mnie...
- nnie... naprawdę... chciałem jakoś rozładow...
- Byłam dziś w nocy w pokoju mistrza. - tu przerwała. - Słyszałam dziwne odgłosy i musiałam je sprawdzić. - stwierdziła. Kogut przełknął nerwowo ślinę, gdyż prawdopodobnie wpadł na trop, który miał wskazać mu do czego zmierza historia Holy.
- Nad jego łóżkiem... Stały całe dziesiątki tych demonic...
Dove, boję się, że on umrze... i to w jakiś przerażający sposób...

***

Casius obudził się zdecydowanie za wcześnie... i to właściwie niezbyt z własnej inicjatywy. Obudził go Francis, który kilka minut po godzinie 6.00 przypomniał sobie o wczorajszej obietnicy, dotyczącej rybek. Lis oburzył się znacznie, protestował i przez większą chwilę - nawet nie mógł się opanować, ale przegrał, kiedy przyszło mu zmierzyć się z błagalnym wzrokiem swojego małego przyjaciela.
Silver narzucił na siebie jakieś świeższe ciuchy, a po kilkunastu minutach był już gotowy do drogi.
Jezioro Alterhein znajdowało się trochę ponad kilometr na północny zachód od Eldshire i słynęło z niezwykle świeżych, a co za tym idzie - smacznych okazów rybek.
- Więc mówisz, że miałeś wczoraj jakąś pochrzanioną wizję, w której jakiś czarny mag wkroczył do Archikatedry Nieskończoności i bluźnił tam bóstwom?
- A potem... mnie rozpoznał...
- Jak to możliwe?
- Nie wiem i podejrzewam, że... nie bardzo chcę wiedzieć.
- Dove wspominał o spotkaniu z Hurricane. Wierzysz mu? Ja w sumie nie wiem... Ostatnio coraz więcej dziwactw w tym mieście...
- A Theta Sigma to już w ogóle, podobno odkrył coś dziwnego w bibliotece...
- Jakąś zboczoną książkę?
- Sam nie wiem... Ale jest jakiś inny... Patrzy na wszystko podejrzliwie...
- Ciekawe co u Hanka...
- Nie zdziwiłbym się, gdyby przeżył równie dziwne rzeczy co my...

20 minut później, znajdowaliście się już w okolicach miejsca swojej destynacji. Waszą uwagę niemal od razu przykuł widok dwóch, teoretycznie niechcianych gości.
- NOOO NIE! WSZYSTKIE FAJNE RYBKI NAM WEZMĄ! ŁOBUZY! - krzyknął Francis.
- NO NIE! WSZYSTKIE FAJNY RYBKI NAM ZEŻRĄ! ŁOBUZY! - zawtórował mu Casius.
- Powiedziałem wezmą...
- Oj cicho!
Casius i jego kociak w kilka chwil dotarli na brzeg jeziora i w niemałych nerwach stanęli przed dwójką urzędujących tam osób. Ognisty mag lekko się zawiódł. Znajdując się w dalszej odległości, spostrzegł potwornie grubego faceta z dziwnymi włosami i jakąś nieczystą marę. Wiedział, że przegonienie tak paskudnie wyglądających wędrowców sprawi mu niezmierną przyjemność. Kiedy jednak znajdował się już bliżej, zrozumiał, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Obleśny tłuścioch, jakiemu miał zamiar wkopać, okazał się nastoletnią dziewczyną, siedzącą na szerokim kamieniu. Towarzyszyła jej prześliczna biała kotka o zielonych oczach. Jej przyjaciółka od razu przykuła uwagę Francisa, ale w taki sposób - że onieśmielony zaczął chować się za nogawką swojego pana.
- Hej? Przepraszam, ale co panowie tu robią?
- Mm... mmymyymymym...
- Jąkają się, nie widzisz?! - odburknęła ponuro kotka.
- Mmmmm... mmm... Dostaliśmy zlecenie! - odparł odkrywczo Casius.
- Tak! Właśnie! Dostaliśmy zlecenie! - dodał chwilę później Francis.
- Jakież to zadanie? Jeśli można wiedzieć?
- Potwór! Straszny potwór! Mieszka na jego dnie!
- Tak! Takiii przerażający! Z sześcioma głowami! iii w ogóle to jest smok!
- Naprawdę? to... zadziwiające.
- i to jak! i to jak!
- Tak się składa, Panowie, że ja i moja przyjaciółka przychodzimy tu codziennie. Żadnych potworów nie dostrzegliśmy.
- Naprawdę tu są! Naprawdę! To smoki, a ja zwalczam smoki... Władam rzeźniczą magią ognistych smoków!
- Też mi ewenement... - znowu odezwała się biała kotka. - Moja pani, Sapphire, również jest łowczynią smoków. - powiedziała niezwykle spokojnym i wyszukanym tonem głosu. Casius i Francis, o ile już wcześniej stali, to teraz stali jak... wryci.
- Nie nazywamy tego rzeźnictwem... - kontynuowała. - rzeźnicy to według samej tego słowa definicji - bezmózgie małpy, które umieją tylko używać przemocy. My smoki łowimy, nie dość że robimy to skutecznie, to jeszcze nie mamy jak ubrudzić się krwią.
- Tak?! - nie wytrzymał lis. - To ile smoków już macie na swoim koncie?
- Jeszcze... żadnego, ale moja panienka jeszcze się uczy.
- Emma, nie bądź taka agresywna. Zakładam, że panowie nie mają złych intencji.
- Wszyscy z The Rex Tales mają złe intencje. Zapomniałaś, co mówił o nich mistrz?
- Im dłużej w tej gildii jestem, tym z większą irytacją patrzę na tego zatwardziałego ignoranta. Może i jest magiem błyskawic, również smoczym, może ma wielką przeszłość, historię, ale nie ma tego czegoś, co inni nazywają uczuciami...
- Brzmi nawet znajomo... - stwierdził Casius, drapiąc się po głowie.

Casius Nathaniel Silver awansuje na poziom 72
Dove Golly awansuje na poziom 72
Olexo Painful awansuje na poziom 55
Elisa Rose awansuje na poziom 110
Mark Purge awansuje na poziom 102
Faith Neverheaven awansuje na poziom 96
Nestore Crazier awansuje na poziom 93
Virginia Light awansuje na poziom 86
Keith Drake awansuje na poziom 91
Artur Jeremy Blizzard awansuje na poziom 126
Julia Aurelia Hari awansuje na poziom 126
Hurricane awansuje na poziom ???
Francis awansuje na poziom 40




Co by tu zrobić?

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


Cz, 22 gru 2016, 21:20
Zgłoś post
WWW
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
FINAŁ I ROZDZIAŁU - Santino Brasi(9/9)
ODPISYWANIE MOŻLIWE DOPIERO PO 9 ROZGRYWKACH
MOŻNA JUŻ ODPISYWAĆ


Obrazek
Santino BrasiStwierdziłeś koniec końców, że The Rex Tales i tak ma mocną gildię i pewnie jakoś sprosta małemu armagedonowi, który właśnie odbywał się w ich mieście. Postanowiłeś sobie odpuścić i postąpić zgodnie z zaleceniami Luciusa.
Twoja podróż do Angelheim trwała przynajmniej kilka dni. Nie liczyłeś ile dokładnie, gdyż stwierdziłeś, że nie ma to i tak większego sensu. Czułeś się już wewnętrznie stary, więc mając świadomość o przemijających latach, starałeś się patrzeć na otaczający Cię świat szerzej. O ile spotkanie z ephisterami i mrocznym lisem bankierem, mogły zaliczać się do rzeczy przynajmniej dziwnych, albo i psychicznych, to jednak - były tą życiową nieprzewidywalnością, która ostatnimi czasy zaczęła Cię coraz bardziej kręcić.
Podsumowując, udało Ci się dostrzec do swojego rodzimego miasta, otoczonego murem, pamiętającym wojny, prowadzone przez Pierwszych. Angelheim nie zmieniło się wcale w czasie swojej nieobecności, wyglądało tak samo, ponuro, bez większych uczuć. Żyjący w nim cywile jak zawsze - byli albo wychudzeni i kościści, albo i panicznie grubi i niezbyt miło pachnący. Przyzwyczaiłeś się do tego, a ich zewnętrzne usposobienie już nieraz utożsamiałeś z jakąś boską karą.
Po jakimś czasie udało Ci się dotrzeć do siedziby gildii Closed Sacrament. Znajdowałeś się już w zasadzie przed wejściem, już chciałeś chwycić za chwiejącą się klamkę, pamiętającą kilka minionych pokoleń, ale uprzedziło Cię pojawienie się dziwnych, dryfujących w powietrzu iskier. Szybko pojąłeś, że jesteś atakowany i czym prędzej przybrałeś niezniszczalną stalową formę.
Byłeś jednak zbyt wolny. Miotałeś strumieniami żelaza w cztery różne strony świata, ale nie przynosiło to zamierzonych efektów. Tajemnicza energia uderzała w Ciebie z prędkością światła, a wymierzane przez nią ciosy, były tak celne i tak potężne, że zdawały się przełamywać Twój żelazny pancerz.
Atakujący po jakimś czasie przybrał swoją właściwą formę. Wyplułeś z ust kilka zębów i stanąłeś z nim twarzą w twarz. Miał elegancki, fioletowy garnitur, dziwną maskę z groteskowym uśmiechem, a także błazeński kapelusz z piórkami.
- Czym Ty jesteś do cholery?! - spytałeś.
- Ehhmm... - odpowiedział tajemniczy osobnik. Nie uczynił jednak tego drganiem powietrza, ale nieco inaczej. Czułeś, jakby to chrząknięcie zabrzmiało właśnie w Twojej głowie - w Twoich myślach.
- Ustalmy sobie jedno. - stwierdził chwilę później, po czym kolejny raz zmienił się w smugę fioletu. Błyskawicznie, w mgnieniu oka przyparł Cię do zamkowego muru i zaczął okładać serią pięści po twarzy.
- Musisz zrozumieć, Art... Stoisz po niewłaściwej stronie. Nadchodzi potężna wojna, a Ty... musisz się sprzeciwić.
- Czy Ty... nazwałeś mnie Art? To jakaś sztuka? użż... użyłeś jakieś aluzji? - przerażony szukałeś jakiegoś logicznego rozwiązania.
- Znamy się z innego miejsca, w którym wszyscy przez jakiś czas byli szczęśliwi. Złożyło się jednak tak, że jeden mściwy dziadyga zrujnował cały dotychczasowy ład. To niegrzeczne. Baardzo niegrzeczne.
- Czym jest to miejsce? To inny kraj? Inny kontynent?
- Inna przestrzeń, głupku, inna rzeczywistość, bez tych chorych innych światów pełnych magii i potworów. Tylko nieliczni o tym wiedzą i pamiętają. A ty... eheheh, paradoksalnie - tutaj też masz wąsa.
- Sugerujesz więc, że znamy się z innej rzeczywistości, ja stoję po złej stronie mocy i ktoś zniszczył dawny ład...? Bardzo mi przykro, ale nie trzyma się to kupy. - stwierdziłeś ponuro. Wiedząc, że masz do czynienia z wyjątkowo trudnym przypadkiem, nie postanowiłeś się poddawać. Postanowiłeś wykonać szybką szarżę metalu, ale i tym razem - zostałeś uprzedzony. Tajemniczy osobnik nawet nie drgnął, a i tak udało mu się wywrócić Cię do góry nogami.
- To nie ja jestem prawdziwym złem. Są gorsi. To właśnie oni zostali uwolnieni z więzienia koszmarów i to oni zagrażają wszystkim wymiarom.
- W nosie mam Twoje cele! Nie mają żadnego sensu i wyglądają jak słowne wypociny jakiegoś menela!
- Meh... - zniechęcił się nieznacznie, po czym kolejny raz przybrał formę biegnących piorunów. Chwycił Cię za ramię i tym razem wyniósł na kilkadziesiąt metrów nad miastem. Oboje jak gdyby nigdy nic staliście sobie w powietrzu.
- Ładne widoki...
- Owszem. W takich miejscach pięknie tworzy się cosplayery spadających gwiazd. Musisz spróbować.
- Chyba jednak... podziękuję.
- Jeśli nie chcesz runąć stąd na ziemię niczym cholerny meteoryt, musisz posłuchać. Jeszcze nic nie jest stracone. Możemy walczyć i możemy wygrać. Potrzebujemy jednak małej chwili nieuwagi tych, którzy nam zagrażają.
- Co... masz na myśli?
- Art, musisz zabić mistrza swojej gildii. Tylko dzięki temu uda mi się odciągnąć uwagę Dominatorów.
- Nie mów do mnie Art... Mam na imię... Santino Brasi.
- Masz na imię Franciszek, dziadu.
- To ja już chyba wolę... Ej co?! Dlaczego mam zabić mistrza swojej gildii? Przecież tego nie przeżyję...
- Wolisz nie przeżyć w ogóle, czy może nie przeżyć tylko potencjalnie?
- Mhmm..
- Zastanów się. Wrócę jutro, o podobnej porze. - stwierdził z szyderczym uśmiechem na twarzy, a po chwili cisnął Tobą o ziemię. Zrobił to jednak stosunkowo wolno, czym sprawił, że zdążyłeś przybrać metalową formę i wbić się w ziemię niczym spadająca asteroida. Chcąc nie chcąc - zetknięcie z ziemią i tak pokaźnie Cię poobijało.
Ponownie znajdowałeś się przed drzwiami do zamku. Nerwowo szarpnąłeś za klamkę, czym sprawiłeś, ze ta rozsypała się na kilka, bądź nawet kilkanaście części. Mimo to jednak, udało Ci się wejść do środka. Minąłeś kilka pustych sal, aż w końcu wkroczyłeś do komnaty mistrza gildii.
Dowódca Closed Sacrament, jak zawsze, siedział odwrócony plecami do gości i spoglądał z nienawiścią w znajdujący się przed nim kominek. Lokalne legendy głosiły iż czyniąc to, był w stanie zobaczyć ponownie metaforyczne piekło - jakiego sam doznał już w życiu.
- Szefie? - zapytałeś z lekkim zmieszaniem, poprawiając przy tym rozwiane przez walkę włosy.
- Cóż, Santino? Jak Twoja misja? Została zakończona pomyślnie?
- Yhm...
- Nie dosłyszałem. Czyż... została zakończona pomyślnie?
- Ja...
- CZY GILDIA THE REX TALES ZOSTAŁA ZINFILTROWANA TAK JAK TEGO OCZEKIWAŁEM? - warknął znacznie głośniej.
- Przepraszam szefie, ale zdaje mi się, że... - tu przerwałeś. Siedzący tyłem do Ciebie osobnik, podniósł się ze zdenerwowaniem z wygodnego fotela. Odwrócił się i spojrzał na Ciebie. Nosił czarny, pozłacany frak, który komponował mu się idealnie z jego długą, zakręconą brodą. Mężczyzna jak zwykle to bywało - trzymał w ręku czarną błyskawicę.
Jego wzrok był tak demoniczny, że zdawał się przewiercać na wskroś wszystkie Twoje myśli, uczucia, a może nawet i duszę.
- Miasto zostało zaatakowane, ale znalazłem przyjaciela... Miał na imię Lucius... I zlecił mi powierzenie Panu tego oto listu...
- Hmm? Doprawdy? - zaciekawił się.
- Tak jest, Panie Van Sloth. Przekazuję również małą, słowną adnotacje... Otóż... "Zanim zaśniesz, przeczytaj..."
- Co... TY POWIEDZIAŁEŚ?!
- Przekazałem wiadomość...
- I to właśnie jest niepokojące... Widać szykuje się coś mocniejszego, wymagającego poświęcenia naprawdę wielu niewinnych istnień...
Santino, że tak zapytam, słyszałeś może o pewnym mrocznym magu, Zefrainie?
- Jego imię obiło mi się o uszy, Panie Izzy.
- Wygląda na to, że Genesiss się wkrótce zrealizuje, a Dominatorzy odniosą sukces. Wtedy Czarny Pan powstanie i wszystko zacznie się od początku.
- Tak jest, Szefie.
- Tego wielkiego dnia musi stać przy mnie mój syn, Adam. Dopełnię ku temu wszystkich swoich starań. Oj... wszystkich, wszyyściuuteńkich.


Santino Brasi awansuje na poziom 84
Co by tu zrobić?

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


Cz, 22 gru 2016, 22:37
Zgłoś post
WWW
Bezpieczeństwo Forum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12
Posty: 2168
Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
- Nie martw się, Holy... Po pierwsze ten przesąd zawsze może się nie sprawdzić, po drugie takie coś wcale nie musi oznaczać śmierci, ale jakąś katastrofę... Może coś stanie się z budynkiem gildii albo rodziną van Sloth... Po trzecie nie wiemy, czy mistrz zobaczył lub usłyszał owe straszydła. Na Twoim miejscu martwiłbym się też o własną skórę, po dwukrotnym spotkaniu z takimi istotami. Jest jeszcze czwarta opcja - nie wiadomo, jak działa wielokrotna liczba banshee, w końcu zbyt duża ilość danego czynnika może wywołać niekontrolowane zachowanie się świata. Wiem to z własnego doświadczenia, wiesz, w Wonsztri... Tooo znaczy może jakiś inny przykład... Jest takie przysłowie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - mamy tu paradoks: duża ilość jedzenia powoduje niedosyt. Możliwe, że będzie tak i w przypadku mistrza. No i ostatecznie pewnie nie będzie mu się chciało umrzeć, zginąć, zabić się i w ogóle patrzeć na te demonice i ich słuchać. Jednakże... Odrobina ostrożności nie zaszkodzi. Mogę się osobiście zająć Dieslem, jeśli oczywiście nie pogorszy to tylko sytuacji. Jeśli to zły pomysł, to zawsze mogę spełnić rolę kuriera i zawiadomić kogoś o obecnej sytuacji. Dziękuję za zaufanie i przepraszam za taki monolog, ale obecna forma rozgrywki nie pozwala w sumie na jakąkolwiek inną interakcję niż monolog lub długi opis działań. Czymkolwiek są rozgrywka i interakcja.

_________________
Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!
Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie.
Obrazek III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015
Tym kolorem moderuję.


Pt, 23 gru 2016, 19:08
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
Brzmiało znajomo. Bardzo znajomo. I bardzo niepokojąco. "Magia błyskawic... potęga... wielka przeszłość... za grosz uczuć... Adam Van Sloth założył własną gildię w tajemnicy przed dziadkiem!?", pomyślał. "Na pewno. Adam założył własną gildię... a teraz po cichu werbuje łowców smoków... chce stworzyć niezniszczalną armię i zniszczyć Eldshire i gildię!". To było oczywiste i niepodważalne. W sumie pytanie skierowane do Sapphire było tylko swoistą formalnością.
-Panno... Sapphire... że tak zapytam, z czystej ciekawości... do jakiej to gildii panienka należy?

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Pt, 23 gru 2016, 22:12
Zgłoś post
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
Hank bez pardonu spytał się Sigmy, o co mu i jego kompanom chodzi i do czego miałby się przydać. Nie chciał się bić z kolejnymi, bo doprowadziłoby to do kolejnej katastrofy, jednakże jeśli zachowanie tych stworzeń będzie nie na miejscu, a ich celem będzie zniszczenie Chestershire'a, nasz bohater nie zawaha się użyć swojej magii i skorzystać z pomocy przyjaciół na poły z tymi demonami, które uważają Zeię za ich księżniczkę.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


N, 25 gru 2016, 17:15
Zgłoś post
YIM WWW
Bardzo Stary Norman
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 8 sty 2016, 20:15
Posty: 743
Lokalizacja: Świat Rur
Naklejki: 5
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
-I to niby moja wina?-zapytał się oburzony w stronę Króla Gildii.-A Sandler mógł walczyć uczciwie i nie uciekać, to w tedy jeszcze miał bym większe szansę na uratowanie go.-skończył wyjaśniać. Vudix nie wiedział czego oni od niego oczekują. Był przecież tylko młodym magiem.-Gdybym potrafił, to pomógł bym im walczyć.-powiedział.-Więc co w takim przypadku zrobimy?-zapytał.

_________________


Bardzo milo mi sie wspolpracowalo, ale wierze, ze PKD bedzie wykonywal moje obowiazki lepiej i z gramem mlodzienczego wigoru [...] i mianowac Pana Kretona Dykte na swojego nastepce, samemu przechodzac do Rady Medrcow ~Traktor, 31.05.2019 23:58


Cz, 29 gru 2016, 11:48
Zgłoś post
WWW
Roz-krecony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 wrz 2011, 15:02
Posty: 198
Naklejki: 3
Post Re: Let The Story Begin - Rogrywka I rozdziału.
Proszę go o wyjaśnienie tej sytuacji. Jaka była przyczyna tego zlecenia? Jednocześnie, staram się utrzymać w gotowości do ucieczki, lub w ostateczności, do walki.
Nie wiem, jakie zamiary ma Olivier, ale biorąc pod uwagę jego podejrzane zachowanie, wolę zachować ostrożność.


Pt, 30 gru 2016, 17:41
Zgłoś post
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 127 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 5, 6, 7, 8, 9

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL