FINAŁ I ROZDZIAŁU - Casius Nathaniel Silver, Dove Golly, Olexo Painful(8/9) ODPISYWANIE MOŻLIWE DOPIERO PO 9 ROZGRYWKACH Casius Nathaniel Silver & Dove Golly & Olexo Painful Niebieskowłosa postać w fioletowym garniturze zdawała się żarzyć złotymi iskrami. Ewidentnie załamywała swoją egzystencją czas i przestrzeń, potrafiła poruszać się zdecydowanie szybciej niż inni, być może nawet - była szybsza i lepsza od innych. Spojrzała z lekkim zniechęceniem w stronę Golly'ego, a po chwili wyciągnęła ze swojego charakterystycznego okrycia... parasol. Z wielką niezdarnością otworzyła go po kilkudziesięciu sekundach. - Przecież nie pada, wtf.. - zdziwił się Dove. - Ale będzie... - odburknął tajemniczy osobnik, stwarzając pozory siłowania się z nowo zaprezentowanym przedmiotem. Nie powiedział jednak tego zwyczajnie. Dove usłyszał jego głos w swoich własnych myślach. Wydawało mu się, że ma on swojego rodzaju zdolności telepatyczne. - Kim jesteś? - spytał kogut. - Jestem tym, który... zabłądził. A moje imię to 40 i 4... Hahah, taki żart. Zrozumiałbyś, jeśli nie straciłbyś pamięci. - Stracił czego?! - Innym razem, teraz są nieco ważniejsze sprawy. - stwierdził. Dove zorientował się, że jego rozmówca może mieć coś wspólnego z legendą o tajemniczym członku gildii, o którym wszyscy mówią "Hurricane". Dziwił się, gdyż właściwie przez całe swoje życie kłócił się z Casiusem o to, czy on faktycznie istnieje. Zawsze, uparcie optował za wyjaśnieniem, że wymyślił go Van Sloth, któremu brakowało tematów na wieczorne opowieści przy kominku. Legendarny, rzekomo nie istniejący mag, miał być zwyczajną atrapą, ikoną, którą można było straszyć złe dzieci. Teraz jednak, kogut miał go przed swoimi oczyma i był tak skołowany, że nie wiedział co ze sobą zrobić. W tymże momencie, bestia, która zdecydowała się zaatakować wcześniej mistrza, była już na odpowiedniej odległości, by zmiażdżyć tego, kto go wyręczył. Hurricane zdawał się być zbyt pewny siebie. Nie reagował i wyczekiwał właściwie ostatniego momentu, by uderzyć. W końcu się to wydarzyło, ale ekwilibrystyka tego, w jaki sposób ów rzeczy dokonał, sprawiła, że dziób koguta zleciał mu w okolice kupra. Hurricane wykonał jeden lekki zamach prawą ręką, co przypominało właściwie moment, gdyby próbował się rozciągnąć i jakoś przywrócić do normalności po zbyt długim trzymaniu kończyny w jednej pozycji. Jeden zwyczajny ruch sprawił, że cienista kreatura wzleciała kilkanaście metrów nad miasto, a po chwili otoczona przez multum jaśniejących iskier, rozprysła się na całą mieszkalną przestrzeń Eldshire. - Co się tu.... - nie mógł pojąć Dove. - No pada, pada deszcz... Dlatego mam parasol, czy to takie dziwne? - Hmm, w sumie nie... Spoko jak tak. - stwierdził kogut. Momentalnie jednak przypomniał sobie o dziwnym fetyszu swojego kolegi z gildii, nieprzepadającym zwykle za wszystkim co brudne - czy to w sensie praktycznym... czy moralnym. - Mark Purge? Hmm, nie wiem kto to. - To ten... taki... - Czej, zaraz ogarnę. - zaproponował. Nim Dove zdążył jakkolwiek zareagować, fioletowa iskra przecięła powietrze i znalazła się w znacznie odleglejszej przestrzeni. Nie minęło kilka sekund, a na drodze pojawił się Mark Purge. Nie wiedział co się z nim dzieje i przerażony zaczął rozglądać się na boki. - Pssst! - szepnął Hurricane, tak głośno, że dało się go usłyszeć nawet kilkanaście metrów dalej. Mag manipulacji spojrzał ze zdziwieniem w jego stronę i pozostając w stanie osłupienia, zaczął po jakimś czasie krzyczeć. Stało się to najpewniej przez wpływ psychodelicznego uśmiechu najbardziej tajemniczego członka gildii. - Nie na mnie patrz, patrz na niebo, kurde. - stwierdził z lekką irytacją. Mark postąpił zgodnie z powierzonym mu zadaniem i uniósł głowę do góry. Gdy jego oczy spojrzały na spadające z nieba cieniste strzępy, wziął i zaczął panikować. O ile Purge przestał na chwilę krzyczeć, stojąc przed takim a nie innym widokiem, wzmógł swój odgłos przeraźliwej paniki i tym razem piszczał już jak mała dziewczynka. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż kolejny raz porwała go fioletowa smuga. Hurricane powrócił po niecałych dwóch sekundach i skrył twarz w dłoniach. - Czyli... dobrze myślałem... - stwierdził, szczerząc się niemiłosiernie, a po chwili ruszył przed siebie. Zdezorientowany Dove obserwował przedziwne zjawisko pogodowe, które w niecałym momencie zmieniło dzień w noc. Mroczne niebo owiało całe Eldshire, a towarzyszący mu deszcz, zaczął oblewać przelane krwią ulice miasta. Widząc to Dove, sam mimowolnie pomyślał, że przydałby mu się czasem parasol. Casius w tym czasie, stwierdził, że dobrym pomysłem będzie zabicie się. Słysząc przekomarzania Faith i Nestore'a, postanowił przebić się ognistym sztyletem. Nie wyszło mu to wprawdzie tak, jakby mógł tego oczekiwać, gdyż zapomniał, że smoczy magowie nie mogą zostać zabici przez żywioł jakim władają. Przypadkiem jednak, wywinął orła i uderzył głową w kamień. W jednym momencie runął jak długi na ziemię, a otaczająca go rzeczywistość, zdawała się ulegać przerażającym zmianom. Nathaniel Silver kroczył po jakimś dziwnym, pustym mieście, przypominającym swoimi rysami Eldshire. Było jednak inne niż to, do którego przywykł. Brakowało w nim magii, uczuć i wszystkich znanych mu budynków. Braki przestrzenne zdawała się nadrabiać różnokolorowa aura sosen, lip i płaczących wierzb. - Gdzie... ja... jestem.... - akcentował każdy kolejny wyraz z jeszcze większą nienawiścią. Wizja zdawała mu się wyjątkowo dziwna. Bardzo przypominała te senne, które przypominały mu o miejscach, w których bywał kiedyś w przeszłości. Lecz... była jakaś nietypowa. Miejsce w którym znajdował się obecnie smoczy mag ognia przypominało Eldshire sprzed... kilkudziesięciu, a może i nawet kilkuset lat. Zdezorientowany postanowił przedrzeć się przez kilka przecznic i po jakimś czasie dotarł w okolice mostu, łączącego zachodnią część miasta z częścią południową. Był to ten sam most, który według opowieści mistrza gildii, został zniszczony w Dniu, W Którym Zatrzymał się Czas. Prowadził w stronę Archikatedry Nieskończoności. Lis udał się tam, gdyż zdawało mu się, że na horyzoncie dostrzega jakąś osobę. Szybko przebył zamierzoną odległość i po niecałej minucie wkroczył do środka mistycznej budowli, górującej nad miastem Eldshire. Mroki wewnętrznej części świątyni były oświetlane przez garstkę wielkich świec, porozstawianych wzdłuż głównego przejścia. Przy ołtarzu klęczał tajemniczy osobnik ubrany w czarny płaszcz, sięgający do ziemi. Płakał. Casius zbliżył się do niego i postanowił jakoś zwrócić swoją uwagę. Jak się jednak później okazało - bez skutków. Tajemnicza postać była prawdopodobnie kolejną częścią wizji. Nathaniel Silver postanowił jej się bliżej przyjrzeć. Była przeciętnej postury, miała średniej długości czarne włosy, a jej oczy - przerażały swoją przekrwioną ekspresją. - Nn...nie mogę bez Ciebie żyć. To stało się tak szybko... Twoja śmierć... Niesprawiedliwość losu, hańbiąca przez pokolenia całą godność żywych istnień... Mogę być przeklęty na wieki, wszak nie mogę pozwolić, byś tam pozostał. Nie zasługujesz na pobyt w krainie muz, które już zamilkły, nie zasługujesz na pobyt w tej przeklętej krainie cieni... Bracie... Wiedz, że Twoja historia nie została jeszcze zakończona... - zarzekał się. Casiusa lekko irytowało już zachowanie aktora, którego sceniczne wypociny był zmuszony oglądać. - Gościu, nie wiem kim jesteś i czego chcesz, ale mnie to nie bawi. Przykro mi z Twojego brata, ale taka już kolej losu... jedni umierają, drudzy... - tu niemal natychmiastowo przerwał. Mroczna postać w jednym momencie wyrwała się z transu i spojrzała w stronę smoczego maga. Silver nerwowo przełknął ślinę, a jego serce zaczęło bić kilka, bądź nawet kilkanaście razy szybciej i mocniej. - Casius... ? Czy to Ty... ? Zostałem...? - zatrzymał się na chwilę w myślach. Mroczny osobnik zdawał się należeć do innej rzeczywistości, jednak teraz, jakimś niewytłumaczalnym sposobem, mógł spojrzeć przez kilka innych wymiarów i dotrzeć akurat do Casiusa. O dziwo - znał jego imię. Lis nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, ale też zaprzestał jakichś radykalnych kroków zmierzających do skontaktowania się z nim. Chciał nawet odejść, oddalić się z oświetlonej przestrzeni, ale jednak kusiło go, by wysłuchać do końca wypowiedzi tajemniczego osobnika. Los jednak nie był mu skory do pomocy. W jednym momencie przestrzeń wyimaginowanej rzeczywistości, okryła się nieprzebytą mgłą, a kilka chwil później, Casius dostrzegał nad sobą jakąś znajomą, dziewczęcą twarz. - Mhhraaau! Obudził się wahhriacik! - ucieszyła się Virginia. - A gdzie się to było? Odpłynęliśmy, co? - I to jeszcze jak... Głowa mnie boli... - Tak już mają ci faceci, zawsze ich boli głowa, a szczególnie już wtedy, gdy w ich czuphhrynie mieszka jakiś demooonik. - Yyy.. tak... Gdzie ja jestem? - zaczął się zastanawiać. - W bezpiecznym miejscu. Walka już w zasadzie dobiegła końca, mój Keith jak zwykle wsławił się w boju o czyjąś wolność i właściwie w pojedynkę zdjął całe kilkanaście tych złych mackowatych stwohhrkóów. - Czy ja wiem, czy w pojedynkę? To wszystko to raczej zasługa Artura... - odezwał się inny, znajomy Ci głos. Kątem oka zerknąłeś w swoją prawą stronę, skąd dobiegał. Niemal od razu dostrzegłeś Julię, stojącą już na równych nogach. - A wcale że nieee! - A wcale że tak! - Julia! Wszystko w porządku?! Ja... my... przepr... - Oj cicho, to moja wina. Nie byłam w pełni skoncentrowana i tak... jakoś... wyszło. - stwierdziła, a po chwili w przyjacielskim geście przytuliła ognistego maga. Widząc to Virginia, postanowiła przyłączyć się do wspólnego uścisku i cała trójka znajomych trwała w tym stanie przez dobre kilkanaście sekund. - TO JEST NIEHIGIENICZNE! JEJU! ILE MOŻNA! NO NAPRAWDĘ! NAWABICIE SIĘ ZARAZKÓW, CHORÓB WENERYCZNYCH, JA NIE WIEM JESZCZE CZEGO TO NAPRAWDĘ... - rozbrzmiał donośny głos Marka. - Mark! no proszę! - Casius wyrwał się spod objęć dwóch nieprzeciętnej urody kobiet i podbiegł do najwyższego maga w gildii. Purge spojrzał na niego nieufnie i kilkukrotnie szarpnął podejrzliwie swoim nosem. Kiedy upewnił się, że Casius mimo wszystko jest czysty, postanowił w końcu uścisnąć jego dłoń. - Co z Faith i Nestore'm? - A, odpoczęli, przeżyli i poszli się kąpać. Jakiś chory świr wysadził w powietrze wszystkie te kosmiczne brzydactwa i oblał deszczem zarazków całe biedne miasto Eldshire. Normalnie bym już tu nigdy nie wyszedł, ale zaufałem słowom pana Shiriona Danceny'ego, który stwierdził, że ta przerażająco brzydka czarna ektoplazma tak naprawdę nie ma w sobie żadnych złych składników. - Jakiś świr... hmm.. Dlaczego pachnie mi to Gollym? - CO ZNOWU GOLLYM?! - rozbrzmiał zaraz głos Dove'a. - Dove, jełopie! - krzyknął Casius. - Casiuuus, Ty dziadu spaczony! - odpowiedział mu kogut. Obaj panowie wymienili się przyjacielskim uściskiem dłoni i pogratulowali sobie przeżycia tej przygody. - Wiesz jak Cię nie lubię... - No, wzajemnie... - Ale... muszę w jednym przyznać Ci rację. Hurricane istnieje. - Taak, dobry troll. - To on uratował miasto przed tymi śmieszkami z zaświatów i najpewniej zamknął Portal. Rozmawiałem z nim... sugerował, że wszyscy straciliśmy pamięć... - Tak, jasne. Wiem kiedy żartujesz i tym razem mnie nie nabierzesz. W życiu to nie uwierz... - zatrzymał się na moment. Wszyscy w jednym momencie usłyszeli paniczny krzyk Marka. Casius i Dove spojrzeli w jego stronę i spostrzegli szeroko otwarte usta najwyższego członka gildii. Mężczyzna złapał się za głowę i wydawał z siebie wręcz agoniczne odgłosy. Dojrzał bowiem wycieńczoną Elisę odzianą w kilka, albo i kilkanaście warstw ciekłej, czarnej ektoplazmy. - To Nemesiss! To Czarna Pani! ZAMKNIJCIE JĄ W JAKIEJŚ KRYPCIE. AAAAA! - wciąż panikował. Casius i Dove wymienili się dziwnymi spojrzeniami, a z czasem stwierdzili, że Purge tak nietypowe aluzje musiał wyłapać z jakiejś książki, którą przeczytał. - Mark, głupolu! To ja! - Elisa?! - ELISA! - PRAWDZIWA ELISA NIGDY NIE ŚMIERDZI! ONA PACHNIE RÓŻAMI! - CZY TY WŁAŚNIE POWIEDZIAŁEŚ, ŻE JA....?! - między dwójką znajomych rozpętała się mała, choć jednostronna bijatyka, o ile tak można powiedzieć o realizowanej chęci obsmarowania swojego przeciwnika jakąś brzydką, czarną mazią. Nikt nie zamierzał w to jednak interweniować. Wszyscy znali się już na tyle dobrze, że po prostu nie miało to sensu. Do osób zgromadzonych przed Lyonhall, po jakimś czasie dołączyli Olexo, Francis, Keith a także Holy i Artur. Indyk narzekał, że wszystko go boli i że nic nie ma sensu i w sumie wydaje mu się, że tak naprawdę nie żyje. Kociak natomiast radował się na widok swojego pana, co wyrażał obcieraniem się o jego nogawkę. Casius pochwalił swojego skrzydlatego przyjaciela, powiedział że spisał się dziś dzielnie i że winien jest mu przynajmniej kilka rybek. - A właśnie, Cas... - zagadała wtem Virginia. - Tak naphhrrawdę, to Ty pokonałeś jedną z cienistych bestii. - Co, jak to?! - Faith i Nestohhhrre, mówili coś, że na widok stwohhrra, khhrroczącego w ich sthhrrronę zacząłeś się dziwnie zachowywać, wyczahhrrowałeś jakiś ognisty sztylet, on się wbił w ziemię, ale o dziwo szyjką a nie ostrzem ii nooo... Długo się z nim męczyli! oj długo! Sponieewiehhraał ich niemiłosiehhrnie mocno... a jak wybhhhrudził... - w tym momencie Mark spojrzał na Virginię z przynajmniej błagalnym wzrokiem. - - i co dalej? - noo dalej, udało im się go przewhrrrócić! Iii tak hrruunął o tą ziemię, że nadział się na twój sztylet, podobno thrrafił na jakiś słaby punkt iiii umahrrrł. - Phi, na żywo by nikogo nie zabił - wymamrotał Dove, czym zapoczątkował kolejny, przyjacielski pojedynek. Duch The Rex Tales powrócił już do Eldshire, wszyscy zachowywali się tak samo psychicznie jak zawsze, byli zbytnio radośni i obrzucali się wzajemnie najdziwniejszymi komplementami pod słońcem. Magowie budowy podjęli się odnowy miasta, a ich praca już po kilku godzinach zaczęła przynosić zamierzone efekty. Smutni byli tylko Artur i Holy, którzy zastanawiali się nad zachowaniem Adama. Niepokoiło ich ono znacznie i wiedzieli, że trzeba coś z tym zrobić. Póki co jednak, nie mieli żadnych sensownych pomysłów... *** Olexo obudził się wczesnym rankiem i zaczął narzekać na swoje życie. Odczuwał już ból nie tylko wewnętrzny, egzystencjalny, ale i ten fizyczny. Chciał rozmówić się z Grapesem i skrytykować go za wczorajsze, niezbyt przyjacielskie zachowanie. Chciał zaśmiać mu się w twarz i powiedzieć, że nie udało mu się go wrobić w morderstwo, gdyż jego ofiara została uznana za zabitego w starciu z demonami. Już przekraczał bramę prowadzącą do winnicy, ale w ostatnim momencie dostrzegł troje wierzchowców, uwiązanych niedaleko plantacji winogron. Był już na posesji swojego byłego zakładu pracy i ruszył w stronę wejścia do głównego budynku. W tym też momencie, drzwi otworzyły się z niemałym trzaskiem. Trójka panów w czarnych garniturach wywlokła z budynku protestującego Bobby'ego Grapesa i tłumaczyła mu, że został oskarżony o morderstwo. Kret zarzekał się, że jest niewinny, jednak nie wzruszył tym swoich oprawców. Uparcie twierdzili, że wszystko wyjaśni proces sądowy, ale pewnie i tak nie przyniesie mu on nic dobrego. - Zapytajcie mistrza! Ja... nie mógłbym! ja... - Diesel Van Sloth zgodził się na pańską banicję. Powiedział, że jeśli będzie mu się chciało, to na dzisiejszym apelu ogłosi wszystkim magom, że został pan usunięty z gildii. *** Było lekko po dziesiątej. Niewyspany Dove ledwo wstał na równe nogi. Niemiłosiernie zmęczył go wczorajszy dzień, a po jego minie można było wywnioskować, że jeszcze go nie odespał. Jakimś cudem, niczym zawodowy alkoholik podpierający ściany, przedostał się na główny hol Lyonhall, gdzie znajdowała się też jadalnia. Pokój świecił pustkami, ale nie dziwiło go to nie wiadomo jak bardzo. Tak późna godzina mogła oznaczać tylko jedno - albo jakiś fajny i ciekawy quest, albo i lepiej - opętańczą chęć pomocy w odbudowie zniszczonych elementów miasta. Przy stołach zasiadała tylko jakaś małpia rodzina, którą Dove pierwszy raz widział na oczy, Samson, Dorothy - dyskutujący o jakiejś tragicznej przeszłości, a w samej oddali, przy swoim barku, siedziała najpiękniejsza niewiasta tej gildii - Holy White. - Co tam Holy - stwierdził kogut. - Smutno mi... - odparła, przecierając oczy z płaczu. - Stało się coś? - Tak, to znowu wraca... - Twoja magia? - Znowu je widzę... - Przepraszam, ale chyba nie nadążam... - odpowiedział zakłopotany. Holy pokiwała ze smutkiem głową i udała się na zaplecze jadalni. Dove zrozumiawszy, że chciałaby pogadać na osobności, ruszył za nią. Kiedy zatrzasnęły się drzwi, spojrzała na niego z przerażającym smutkiem, gorzko załkała, a chwilę później wybuchnęła niekontrolowanym atakiem płaczu. - JUŻ NIGDY NIC NIE BĘDZIE TAKIE SAME! JUŻ NIGDY! - Ej co się... - Nie chcesz wiedzieć. - No ok, sprawy prywatne, rozumiem, ale mógłbym zawsze jakoś pomóc, jakoś pocieszyć, jakoś... - Nie są to sprawy prywatne... to sprawy gildii... - Jeśli chciałabyś się pożalić, to od tego tu jestem... - Opowiadałam Ci o śmierci Seliny? - Hmmm... - Tego dnia nad jej łóżkiem sterczała trójka tych przerażających kobiet w białych szatach... - Masz na myśli Banshee? - Sterczały nad nią i zanosiły się żałosnym płaczem. Chciałam je odgonić, ale ne odchodziły... Myślę, że... one już wiedziały, wiedziały o tym co się stanie... - To smutne Holy... - stwierdził Dove i przytulił do siebie mizerną przyjaciółkę. - WIEDZIAŁAM, ŻE TEGO DNIA NIE POWINNA WYCHODZIĆ Z DOMU! Wiedziałam, że coś się stanie, ja po prostu to... - Rozumiem... - Ale ona tak błagała, tak prosiła, żebym zabrała ją ze sobą... Nasza wyprawa pozbawiła jej życia... - Wspomnienia wracają? tak? Kurczę, nie wiem co Ci powiedzieć... Nawet mnie czasem nawiedzają zmarli rodzice, bawię się z nimi we śnie, znowu jestem tym małym dzieckiem, które tak bardzo nie zna świata... - nie o to chodzi... - dziewczyna wyrwała się z uścisku przyjaciela. - Ttaak? - nie krył zdziwienia. - Więc co masz na myśli? - spytał Dove. Holy spojrzała na niego śmiertelnie poważnie. - Naprawdę chcesz wiedzieć? Będziesz potem żałował... - z jej oczu znowu zaczęły wylewać się kaskady łez. - Casius mówi mi wiele rzeczy, których potem żałuję... - Drwisz ze mnie... - nnie... naprawdę... chciałem jakoś rozładow... - Byłam dziś w nocy w pokoju mistrza. - tu przerwała. - Słyszałam dziwne odgłosy i musiałam je sprawdzić. - stwierdziła. Kogut przełknął nerwowo ślinę, gdyż prawdopodobnie wpadł na trop, który miał wskazać mu do czego zmierza historia Holy. - Nad jego łóżkiem... Stały całe dziesiątki tych demonic... Dove, boję się, że on umrze... i to w jakiś przerażający sposób... *** Casius obudził się zdecydowanie za wcześnie... i to właściwie niezbyt z własnej inicjatywy. Obudził go Francis, który kilka minut po godzinie 6.00 przypomniał sobie o wczorajszej obietnicy, dotyczącej rybek. Lis oburzył się znacznie, protestował i przez większą chwilę - nawet nie mógł się opanować, ale przegrał, kiedy przyszło mu zmierzyć się z błagalnym wzrokiem swojego małego przyjaciela. Silver narzucił na siebie jakieś świeższe ciuchy, a po kilkunastu minutach był już gotowy do drogi. Jezioro Alterhein znajdowało się trochę ponad kilometr na północny zachód od Eldshire i słynęło z niezwykle świeżych, a co za tym idzie - smacznych okazów rybek. - Więc mówisz, że miałeś wczoraj jakąś pochrzanioną wizję, w której jakiś czarny mag wkroczył do Archikatedry Nieskończoności i bluźnił tam bóstwom? - A potem... mnie rozpoznał... - Jak to możliwe? - Nie wiem i podejrzewam, że... nie bardzo chcę wiedzieć. - Dove wspominał o spotkaniu z Hurricane. Wierzysz mu? Ja w sumie nie wiem... Ostatnio coraz więcej dziwactw w tym mieście... - A Theta Sigma to już w ogóle, podobno odkrył coś dziwnego w bibliotece... - Jakąś zboczoną książkę? - Sam nie wiem... Ale jest jakiś inny... Patrzy na wszystko podejrzliwie... - Ciekawe co u Hanka... - Nie zdziwiłbym się, gdyby przeżył równie dziwne rzeczy co my... 20 minut później, znajdowaliście się już w okolicach miejsca swojej destynacji. Waszą uwagę niemal od razu przykuł widok dwóch, teoretycznie niechcianych gości. - NOOO NIE! WSZYSTKIE FAJNE RYBKI NAM WEZMĄ! ŁOBUZY! - krzyknął Francis. - NO NIE! WSZYSTKIE FAJNY RYBKI NAM ZEŻRĄ! ŁOBUZY! - zawtórował mu Casius. - Powiedziałem wezmą... - Oj cicho! Casius i jego kociak w kilka chwil dotarli na brzeg jeziora i w niemałych nerwach stanęli przed dwójką urzędujących tam osób. Ognisty mag lekko się zawiódł. Znajdując się w dalszej odległości, spostrzegł potwornie grubego faceta z dziwnymi włosami i jakąś nieczystą marę. Wiedział, że przegonienie tak paskudnie wyglądających wędrowców sprawi mu niezmierną przyjemność. Kiedy jednak znajdował się już bliżej, zrozumiał, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Obleśny tłuścioch, jakiemu miał zamiar wkopać, okazał się nastoletnią dziewczyną, siedzącą na szerokim kamieniu. Towarzyszyła jej prześliczna biała kotka o zielonych oczach. Jej przyjaciółka od razu przykuła uwagę Francisa, ale w taki sposób - że onieśmielony zaczął chować się za nogawką swojego pana. - Hej? Przepraszam, ale co panowie tu robią? - Mm... mmymyymymym... - Jąkają się, nie widzisz?! - odburknęła ponuro kotka. - Mmmmm... mmm... Dostaliśmy zlecenie! - odparł odkrywczo Casius. - Tak! Właśnie! Dostaliśmy zlecenie! - dodał chwilę później Francis. - Jakież to zadanie? Jeśli można wiedzieć? - Potwór! Straszny potwór! Mieszka na jego dnie! - Tak! Takiii przerażający! Z sześcioma głowami! iii w ogóle to jest smok! - Naprawdę? to... zadziwiające. - i to jak! i to jak! - Tak się składa, Panowie, że ja i moja przyjaciółka przychodzimy tu codziennie. Żadnych potworów nie dostrzegliśmy. - Naprawdę tu są! Naprawdę! To smoki, a ja zwalczam smoki... Władam rzeźniczą magią ognistych smoków! - Też mi ewenement... - znowu odezwała się biała kotka. - Moja pani, Sapphire, również jest łowczynią smoków. - powiedziała niezwykle spokojnym i wyszukanym tonem głosu. Casius i Francis, o ile już wcześniej stali, to teraz stali jak... wryci. - Nie nazywamy tego rzeźnictwem... - kontynuowała. - rzeźnicy to według samej tego słowa definicji - bezmózgie małpy, które umieją tylko używać przemocy. My smoki łowimy, nie dość że robimy to skutecznie, to jeszcze nie mamy jak ubrudzić się krwią. - Tak?! - nie wytrzymał lis. - To ile smoków już macie na swoim koncie? - Jeszcze... żadnego, ale moja panienka jeszcze się uczy. - Emma, nie bądź taka agresywna. Zakładam, że panowie nie mają złych intencji. - Wszyscy z The Rex Tales mają złe intencje. Zapomniałaś, co mówił o nich mistrz? - Im dłużej w tej gildii jestem, tym z większą irytacją patrzę na tego zatwardziałego ignoranta. Może i jest magiem błyskawic, również smoczym, może ma wielką przeszłość, historię, ale nie ma tego czegoś, co inni nazywają uczuciami... - Brzmi nawet znajomo... - stwierdził Casius, drapiąc się po głowie.Casius Nathaniel Silver awansuje na poziom 72 Dove Golly awansuje na poziom 72 Olexo Painful awansuje na poziom 55 Elisa Rose awansuje na poziom 110 Mark Purge awansuje na poziom 102 Faith Neverheaven awansuje na poziom 96 Nestore Crazier awansuje na poziom 93 Virginia Light awansuje na poziom 86 Keith Drake awansuje na poziom 91 Artur Jeremy Blizzard awansuje na poziom 126 Julia Aurelia Hari awansuje na poziom 126 Hurricane awansuje na poziom ??? Francis awansuje na poziom 40 Co by tu zrobić?