Teraz jest Pt, 29 mar 2024, 10:18



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 43 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
Let The Story Inspire You - Rozgrywka II Rozdziału 
Autor Wiadomość
Roz-krecony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 wrz 2011, 15:02
Posty: 198
Naklejki: 3
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Zastanawiam się nad naszymi opcjami. Wolę nie uciekać się do zabijania osób z tej listy... Może by tak spróbować ich ostrzec? Może w ten sposób udałoby się przeciągnąć ich na naszą stronę? Jest to jakaś opcja, ale co jeśli spróbują nas wydać Izzy'emu, po to, żeby odzyskać jego zaufanie? Cóż, zawsze można znaleźć jakiś sposób, żeby ich ostrzec nie wyjawiając swojej tożsamości... Zanim obmyślę dokładny plan działania, potrzebuję więcej informacji na temat Brasi'ego i Moonstera. Pytam Olivierra, co wie na ich temat. Potem opowiadam mu o mojej sugestii działania i pytam o jego zdanie.


Pn, 27 mar 2017, 15:59
Zgłoś post
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Obrazek
Michelle Fang:- Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia. Wszyscy mają swoje zobowiązania, wszyscy mają jakieś cele w życiu, które blokuje opętańczy pakt z siłami zła. Closed Sacrament ma nas w garści, a my nie możemy zrobić kompletnie nic.
- Kim są ofiary z listy?
- Ten pierwszy to Santino Brasi. Zatwardzialec cholerny, smoczy mag wszystkiego co żelazne i twarde. Mało na tym świecie istot, które byłyby w stanie się z nim zmierzyć. O ile mi jednak wiadomo, wyruszył teraz na jakąś misję w dalekie terytoria i ciężko będzie z jego znalezieniem.
Myślę, że Izzy nie wiedział o tym, że Brasi wraz ze swoją grupą znajduje się teraz w terenie, stąd wydał ten ciężki do wykonania wyrok.
O ile w pierwszym przypadku ogranicza nas bariera kilometrów, to w tym drugim… cóż… chyba chodzi o nasze możliwości moralne. Faust Moonster to syn najporządniejszych mieszkańców Eldshire, wręcz pokoleniowej rodziny, walczącej o wolność naszego kraju…
Nie wiem, czy ma chociaż 10 lat…
To przykre… i niesprawiedliwe, ale tak już niestety wygląda przynależenie do czarnej gildii. Czasem się zastanawiam, Michelle, dlaczego to robisz…
Dlaczego jesteś jedną z nas… Dlaczego tak ulegle oddałaś się siłom mroku. Z Twojego serca bije potężne światło… Nie pasujesz tutaj.
- To miłe, co mówisz, kapitanie…
- Naprawdę, jeszcze raz zastanów się nad swoim życiem. Jeśli nie masz jakichś zobowiązań, odejdź i dołącz do The Rex Tales. Być może wtedy będziesz mogła mnie powstrzymać przed zatraceniem swojej duszy na wieczność.
Błagam, nie popełnij takiego błędu jaki popełniłem ja. – prosił, a z jego oczu wciąż sączyły się łzy.
W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi. Jeden z marynarzy zapowiedział przybycie wielkiego gościa. Olivierre przetarł nerwowo oczy i spytał o jego tożsamość.
- To Artur Jeremy Blizzard. Ma do pana jakąś sprawę.

Co by tu zrobić?


Obrazek
Casius Team- Co tu dużo mówić... I tak dobrze, że mamy jakiś trop. Diesel załatwił nam go tak trochę... na lewo. Według statutu CCS, Apostołowie nie mogą za bardzo wspomagać swoich gildii, jeśli już takowe posiadają.
- To by wyjaśniało, dlaczego tylko Eneash i nasz mistrz mają jakąś gildię...
- Rheeście się najwyrhrhraźniej niee opłaca...
- A no... - stwierdził Casius, stwarzając pozory bycia włączonym w rozmowę. - Dowiedział się pan czegoś jeszcze? Wiadomo coś o gildii Devil Scythe i ich siedzibie, członkach? Gdzie mogą przetrzymywać Sandlera? Cokolwiek przydatnego?
- Nie wiemy za wiele o członkach ich gildii, ale zakładamy, że mogą mieć jakiś związek z kreaturami, które zamieszkują Ascadię. Wiesz, pająki, zmiennokształtni.... KONIE....
- Ihaa... - stwierdził Vudix, pojmując, że przyszedł czas na jego 5 minut w rozmowie.
- Czemu ci wszyscy psychopaci muszą zaszywać się w miejscach, gdzie są pająki...
- Pająki... nie są aż takie straszne - stwierdziła Elisa.
- Podobno Elisa zjada pająki na drugie śniadanie... - z przerażeniem w oczach wyszeptał Francis, mając nadzieję, że usłyszy go tylko jego przybrany rodzic.
- Małe słodkie kotki... też czasami... - zripostowała panna Rose, tym samym tonem głosu.
- Dobra dobra... - przełknął nerwowo ślinę Casius. A co z siedzibą i resztą? Sandler... no te sprawy?
- Wiele nie wiemy. Punktem wyjścia będzie przede wszystkim Lastwind. Lokalizacja Eusebina wg CCS nie zmieniła się od dobrych paru tygodni, co oznaczałoby, że dziad ewidentnie tam czegoś szuka. Idąc tym tokiem rozumowania - miejscowi z pewnością musieli coś widzieć.
- A jak się z nimi dogadamy? - zapytała Ei.
- Nie powinno być tak źle. Z Ascadyjczykami idzie się jeszcze dogadać, gdyż mieszkają w niej ci, z którymi mamy do czynienia w naszym państwie.
- Ihaa...
- I nie tylko. W krainie lasów deszczowych roi się od emigrantów.
- Legalnych... mamy rozumieć?
- Tak i nie... To dłuższa historia...
- mhm...
- Lastwind, jako miasto, nie jest dużo większe od Eldshire. Sęk jednak w tym, że otaczają je nieprzebyte lasy...
- No tak... w końcu krotodrony... heheheh, Casius?
- .... To nie jest śmieszne, Elisa.
- Nieprzebyte do tego stopnia... - kontynuował swoją opowieść Moonster... że tworzą nieprzeciętnej jakości mur, który odcina stolicę od innych dystryktów w państwie. W praktyce do Lastwind można trafić tylko poprzez teleportację, gdyż bogowie jedni tylko wiedzą, co kryje się w jego lasach...
- Całkiem sympatycznie... - podsumowała Ei, obserwując zachowanie załamanego kolegi.
- Oj tam, Casius, nie smutaj. Pojawią się pajączki, weźmiemy i spalimy, a jeśli będzie trzeba, to nawet podpalimy cały las deszczowy. - stwierdziła Virginia.
- Przynajmniej szybko zgaśnie... i nie trzeba będzie znowu rekompensować strat... heh... - zaśmiała się panna Rose.
- Powiedział Pan, że można tam tylko trafić poprzez teleportację... - przypomniał sobie Casius.
- Owszem.
- Iii co z tym teleportem?
- Cóż...
- To nie zapowiada się dobrze.... - wymamrotała Ei.
- W zasadzie jest to wykonalne, ale póki co... tylko w jedną stronę.
- TYLKO W JEDNĄ STRONĘ?! - rozbrzmiało równocześnie kilka głosów
(...)
Rozmowa z Moonsterem trwała jeszcze przez jakiś czas. Doradca mistrza gildii, jak się później okazało, posiadał zwój teleportacji do Ascadii. Jego jednostronność uwarunkowana była jak sam stwierdził - "brakiem indywidualnych funduszy". John wytłumaczył wam, na jakiej zasadzie działa używanie zwojów teleportacji. Z jego lekcji wyciągnęliście tyle, że z przenoszeniem się pomiędzy innymi państwami, krajami i generalnie na większą odległość jest tak, że mogą robić to jedynie osoby, które znają się na specyficznej magii teleportacji, jak słynny apostoł, którego teraz w CCS zastąpił Diesel. Innym osobom pozostają właśnie drogocenne zwoje, które pochłaniają zbyt wiele życiowej i magicznej energii.
Moonster postanowił się więc poświęcić i dać wam szanse na grupowe wykazanie się w innym państwie.
Koniec końców trafiliście do stolicy Ascadii - Lastwind. John Moonster nie kłamał. Rzeczywiście - było to małe miasteczko, w którym wszystko zdawało się być dziwnie symetryczne i przypominające Eldshire. Ulice wypełnione były różnorakimi rzeźbami, wspominającymi pamięć o minionych latach. Spośród budynków i zieleni wyróżniał je ogromny rzeczny pas, przepływający przez miasto. Czystość wody była godna uwagi, gdyż była tak nieskazitelna, że dało się w niej dostrzec nawet własne odbicie.
- Dzień Dobry. - zabrzmiał donośny, męski głos. Znajdowaliście się teraz na małym teleportacyjnym placu, otoczonym dokładnie siedmioma błękitnymi kolumnami. Szybko pojęliście, gdzie przywiódł was czar teleportacji i w równie podobnym tempie zorientowaliście się kim jest osobnik, który się z wami przywitał.
Był to podstarzały kot w czarnym kapturze. Miał długą, siwą brodę, która zwisała mu niemalże do kolan.
- Witaj... - instynktownie odparła Elisa.
- Kim jesteście, przybysze? Pragniecie podróżniczych doznań, niebagatelnych towarów, a może i spotkania z królem...?
- Właściwie poszukujemy takiego jednego... - zaczął Casius, ale w jednym momencie został powstrzymany przez czerwonowłosą panią arcymag.
- Nie w szczepionkę... - wyszeptał, nie pojmując do końca, co właśnie się zdarzyło.
- Jesteśmy podróżnikami. Przybywamy do Lastwind w ramach gildyjnego urlopu. - odparła z uśmiechem na twarzy.
- A wasz kolega...
- Miał na myśli hotel, nie musi być nie wiadomo jak wielce wygodny, ważne żeby dało się w nim mieszkać.
- Rozumiem.
- Macie w swojej ofercie jakieś wycieczkowe plany? Ascadia to doprawdy bardzo malownicza kraina. Chcielibyśmy zaznać jej wszelkich dóbr i zacząć najlepiej od stolicy.
(...)
Rozmowa Elisy z pracownikiem kręgu teleportacyjnego zmierzała ku końcowi. Stary kot porozumiał się ze swoimi znajomymi, zajmującymi się w mieście sprawami turystycznymi. Właśnie przedstawiał pannie Rose najlepsze z ofert.
- Mhm... Ta oferta wydaje się całkiem na miejscu. Nie wspomniał pan jednak o cenie...
- 50.000 za pobyt miesięczny... - tu przerwał. Nastała niezręczna cisza. Prawie wszyscy członkowie grupy spojrzeli na siebie z niemałym zdumieniem, przerażeniem, a może i nawet pierwszymi oznakami paniki.
- Pewnie, bierzemy. - stwierdziła Elisa, przerywając zespołową chwilę kontemplacji.
- Zatem świetnie. Proszę udać się do lokalnego banku i uregulować swój rachunek. Traficie tam idąc wzdłuż przecznicy Brunatnego Światła.
- Bhhruunatneego światła?
- Tak, to ta na której się znajdujemy. Musicie iść do końca w prawo, aż w końcu traficie na budynek w kształcie kropli deszczu. Jest charakterystyczny...
(...)
W końcu trafiliście do celu. Budynek emanował pięknym, niebieskawym światłem. Był bardzo nowoczesny, wbrew temu co mówi się o miastach położonych w głębi deszczowych lasów.
- Czy my na pewno tego chcemy? - spytała Ei.
- Mam pewne wątpliwości... - dodał za chwilę Vudix...
- To niby 50 tysięcy, ale czy.... ile to będzie właściwie po podzieleniu na naszą szóstkę?
- Nie martwcie się, dzieciaki. Pokrywam całą kwotę. - rozwiała wszelkie wątpliwości Elisa. Dziewczyna ze zlekceważeniem podrzuciła trzymaną do tej pory w rękach sakiewką, jak gdyby nie była niczym ważnym.
- Misje dla arcymagów to zupełnie inna planeta, w porównaniu do tych, które mogą zostać przyjęte przez zwyczajnych magów.
- Dzieci w Lecrei głodują, a Ty jak gdyby nigdy nic tak szastasz pieniędzmi... - oburzył się Casius.
- Jeśli o to chodzi, wpieram dobroczynnie kilka okolicznych krain... naprawdę musimy dalej ciągnąć ten temat?
- Nie. - stwierdził Vudix.
- Naprawdę, nie lubię się przechwalać... - powiedziała, szczerząc się delikatnie pod nosem.
W końcu postanowiliście wejść do nieprzeciętnej budowli. W środku wyglądała ona może i mniej okazale, lecz mimo to stwarzała pozory bogactwa i kunsztowności. Od początku jednak było tam coś nie tak...
Niemalże wszyscy biegali dookoła i krzyczeli... - jak oszaleli, albo zwyczajniej przerażeni. Pojawiały się pierwsze szlochy i modlitwy.
- Co się tu... - nie mógł pojąć Casius.
Biały lis nie zamierzał czekać na dalszy rozwój sytuacji i nie zastanawiając się długo, zatrzymał jednego z wystraszonych koni.
- Panie, czy ja naprawdę jestem taki straszny? - spytał. Koń przestał chwilowo panikować i w jednym momencie przebadał oczami swojego rozmówcę. Gdy już skończył, wrzasnął niemiłosiernie głośno i zemdlony padł na ziemię.
Casius przez jakiś czas nie mógł pojąć, co tak właściwie się stało. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy odwrócił się i za swoimi plecami ujrzał zniecierpliwioną Elisę.
- Pszeephhraaszaam? - zagadała nieco spokojniej Virginia. - Jesteśmyyy podhhróóznikami, chcieliśmy dokonać przelewu w banku... ale jak widać.. coś tu jest nie tak... Mógłby ktoś być tak miły i wyjaśnić mi, co się dzieje?
- NADESZEDŁ KONIEC ŚWIATA!!!!
- ARMAGEDON…
- APOKALIPSAAAA..
- ECLIPSEE DELIIC…
- TYŚ WIDZIAŁ ECLIPSE DELICA... - padały różne słowa.
- Naprawdę, chcemy wam pomóc. Jesteśmy magami... - zaproponowała Ei, czym udało się jej na jakiś czas uspokoić tłum. Po kilku chwilach wyłoniła się z niego nastoletnia dziewczyna, lekko zirytowana otaczającą ją rzeczywistością.
- Jesteście magami, tak? - spytała.
- no... - stwierdził Vudix.
- Przepraszam za bałagan, ale naprawdę - wszyscy mamy powody do paniki. Wybaczcie im, gdyż zachowują się przynajmniej nieroztropnie, ale jednak... tu chodzi o pamięć o przeszłości.
- Co masz na myśli? - zaciekawiła się Elisa.
- Nasza historia jest dość krwawa i ma pewien powtarzający się motyw. Otóż... no właśnie, potwory mieszkające w lesie często wzniecają bunty, które jeszcze częściej zbierają żniwa niewinnych istnień mieszkańców Lastwind...
- Chcesz więc powiedzieć, że coś szturmuje miasto? - spytał Casius.
- Miło, że się rozumiemy...
- Taak...
- Jestem córką tutejszego dowódcy straży. Kilka minut temu dostałam raport, że do tej pory przez nasze mury przedarło się 12 krotodronów.
- Ja mam rodzinę i dzieci!!!! - rozbrzmiał z daleka jakiś kobiecy głos.
- APOKALIIIPSAAAA.
- WSZYSCY UMRZEMY....
- Nie umrzecie. - zapewniła Elisa. - Jak widać przyszedł czas, w którym The Rex Tales zawalczy o wolność kolejnego państwa...
- Kolejnego? - zdziwił się Vudix.
- Innym razem, Kapiszonie...

Co by tu zrobić?



Obrazek
Wild Psycho Dove TeamNie trzeba było czekać długo na waszą reakcję. Theon Cheeses White momentalnie przemienił się w jakąś potężną zrogowaciałą bestię z kolcami, Dove przemyślał strategię swojej walki i miał w zanadrzu kilka, albo i nawet kilkanaście lodowych czarów, a grupowi snajperzy zdążyli wpakować się na najwyższe drzewa, by w odpowiednim momencie wystrzelić huczny armatni koncert ze swoich strzelb.
Theta i Patricia zaopiekowali się zemdloną kotką. Kret polecił koleżance, aby ta wyczarowała świetlną flarę. Ta niestety odmówiła. Stwierdziła, że to zbyt dużo na jej możliwości, ale zaproponowała nieco inne rozwiązanie.
Wszyscy w gotowości czekali na wyczarowaną smugę światła, która miała być swojego rodzaju sygnałem do rozpoczęcia poszukiwań. Los jednak chciał, że panna McFlower miała niemałe problemy z użyciem planowanego zaklęcia. Dziewczyna plątała się w słowach i robiła to na tyle nieudolnie, że można było stwierdzić, że próbuje użyć zaklęcia, którego nie opanowała jeszcze do końca. Theta widząc jej bezradność, postanowił ją pocieszyć.
- Nie przejmuj się. Rozumiem, że to zbyt dużo dla Ciebie… - stwierdził, podając jej po przyjacielsku dłoń.
- No nic, trudno. – wymamrotał szeptem Theon, starając się, aby jego potworny głos nie wzbudził niczyjej uwagi. – Macie może jakiś pomysł na zwierzę, które świeci w ciemnościach? – spytał.
- Świeeetliiiik! – zaproponował Luke, wciąż stojący przy koronie jednego z najwyższych okolicznych drzew.
- Czasem żałuje, że nie wzięliśmy ze sobą Lamara… On przynajmniej ma mózg… - odparł z pogardą w głosie.
- Co, Cheeses, nie odpowiada Ci zmiana w gigantycznego świetlika? – ciągnął temat Theta.
- Sigma, pamiętaj, ja jestem większy i wystarczy jeden ruch nogi, ażeby odesłać Cię tam, gdzie wreszcie mógłbyś pojąć definicję nieskończoności.
- Chłopcy, nie kłóćcie się… - próbowała pogodzić wszystkich Patricia.
- Może ja coś zaproponuję… - zaczął Dove. – Pamiętam jak szef gildii mówił do wnuczka, że świecą mu się oczy… Może zamieniłbyś się w wielkiego kota z wielkimi oczami?
- Może od razu w Deadriela… jełopie.
- To nie było miłe.
- Nie miało być…
Sytuacja nie była zbyt ciekawa. Przewrażliwiony Theon, przybrawszy formę bestii, powoli lecz jednak konsekwentnie pogarszał morale drużyny. Niesnaski trwały jeszcze przez jakiś czas, a wszystko zmieniło się dopiero w momencie, gdy Luke, szukając Avy, zleciał z drzewa i zupełnym przypadkiem wymusił na Golly’m szczegółowe badanie leśnej fauny i flory.
Myślicie, że już nie mogło być gorzej? A właśnie, że mogło... Los nie zamierzał oszczędzać naszych bohaterów. Theta, Dove, Luke i Theon już wkrótce mieli się dowiedzieć o zniknięciu Patricii i Avy. Nie było ich nigdzie – ani na żadnym z drzew, ani w okolicach obozowiska. Wiedząc, że sprawy znacznie się skomplikowały, czwórka młodzieńców postanowiła wreszcie wziąć się w garść. Cheeses, koniec końców, zmienił się w wielkiego kocura z reflektorami w oczach. Choć nieprawdopodobnie tego żałował, to jednak musiał uznać to za kwestię życia i śmierci. Był gildyjną duszą towarzystwa i nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby coś stało się z jego ulubionymi koleżankami.
Grupa poruszała się dość chaotycznie – przede wszystkim ze względu na to, że nie miała za bardzo pomysłu – dokąd i którędy powinna zmierzać. Po 10 minutach poszukiwań rozpoczęło się panikowanie. Obozowy ogień powoli zanikał w mrocznych otchłaniach lasu, a z czasem nie był już kompletnie widoczny. Wciąż nieprzytomną kotką zajmował się Theta, który trzymał ją na rękach już od samego momentu opuszczenia bezpiecznego bastionu.
Nie mogliście się uspokoić. Każda kolejna sekunda zbliżała was do szaleństwa. Niezależnie od wielkości i kształtów – wszyscy stawaliście się kłębkami nerwów.
W pewnym momencie jednak, stało się coś kompletnie dziwnego. Przez las przeszedł przeszywający krzyk młodej dziewczyny, któremu kilka chwil później zawtórowała niecodzienna aura okolicy. Ciemne i ponure dotąd niebo, jakby pod wpływem jakiegoś impulsu, zapłonęło śnieżnobiałym, iskrzącym się strumieniem świetlnej energii.
- Ożesz Ty w mordę… - nie dowierzał Theon.
Znajdujący się na przeciwnym końcu lasu, potężny słup magicznych wyładowań zdawał się rozjaśniać wszystko, co do tej pory w tym miejscu przerażało i wzmagało inne negatywne emocje. Czwórka magów, spostrzegłszy, że znajduje się w kompletnie innym miejscu jak planowała, posmutniała nieznacznie, lecz nie zamierzała też dłużej kalkulować. Wszyscy udali się do źródła jaśniejącej energii.
W końcu, po kilku wpadkach i nieprzewidzianych zderzeniach z drzewami, udało wam się trafić do wyznaczonego miejsca. Była to pusta przestrzeń, wyglądająca mniej więcej tak, jakby po przejściu kilku burz z piorunami.
- Ava, Patricia!! – wykrzyczeli niemal równocześnie panowie. Theta i Luke, jakby przeczuwając śmierć swoich najbliższych momentalnie doskoczyli do nich i praktycznie ze łzami w oczach dziękowali losowi za to, że umożliwił im kolejne spotkanie.
Dove i Theon podchodzili do sprawy nieco bardziej wymownie. Oboje całą sytuacją byli raczej zażenowani. Najwięcej do powiedzenia w tej kwestii miał Theon, który wciąż będąc dziwnym, groteskowym kocurem, w pewnym momencie wypalił…
- no… już już… gołąbki…
- Czy Ty powiedziałeś gołąbki? – zdziwił się Dove.
- no…
- a’k.
Na otwartej przestrzeni znajdował się jednak ktoś jeszcze. Była to niewyraźna istota, skupiająca na sobie nowopowstały świetlny ogrom, jaśniejący od kilku dobrych chwil w całej okolicy. Pod jej stopami znajdowały się kamienne strzępy i pazury, sugerujące, że całkiem niedawno rozegrała się tu jakaś solidna walka.
- Nie chciałbym być na ich miejscu… - stwierdził Theta.
Tajemnicza postać nie była zbyt wysoka, a swoimi kształtami przypominała młodą, niepozorną dziewczynę.
- A ta pani to kto? –zaciekawił się Dove.
- Właśnie… miałyśmy o tym powiedzieć. – w porę zorientowała się Patricia.
- Emma? Czy to Ty? – odparła niewyraźna istota ze zdumieniem. – Znaleźliście moją małą księżniczkę… Dziękuję wam!!!! – dodała chwilę później nieco bardziej żywiołowo. Jej światło przygasło i stało się przyjemniejsze dla oczu.
Dziewczyna instynktownie wyrwała białą kotkę z ramion Thety i wtuliła ją w swoje ramiona. Teraz już można było się jej bliżej przyjrzeć.
Była to kilkunastoletnia biała lisica, z bujnymi jasnobłękitnymi włosami. Nosiła długą, sięgającą kostek różową suknię, a z jej twarzy promieniowały wręcz emocje i troski.
- Chyba powinnam wam podziękować. – odparła.
- Cała przyjemność po naszej stronie, stwierdził Luke. Dziewczyna zareagowała na to szczerym uśmiechem.
- Jestem Sapphire , miło mi. – podała rękę swojemu rozmówcy.
- Luke Sharp, wyborowy strzelec… niestety zajęty…
- NIESTETY?! – nie dowierzała Ava.
- Spokojnie, rozumiem, że to taki żart…
- A i owszem. Wybranka mojego serca bywa czasami przewrażliwiona…
- No mało powiedziane…
- heheheh… żenujące… - nie owijał w bawełnę Theon.
- Z paniami już się poznałam… Pana wyborowego strzelca również zapamiętam… A kim jest ten, który uratował moją Emmę?
- Theta Sigma, zawsze niekonwencjonalny, zwarty i gotowy do nieprzeciętnych działań.
- Ciekawa broda… - stwierdziła Sapphire, podając dłoń swojemu rozmówcy.
- A dziękuję, dziękuję.
- To chyba pora na mnie. Jestem Dove Golly i lubię chodzić bez płaszcza…
- Nieprzeciętne zainteresowania, panie Golly…
- Żeby tylko bez płaszcza… - zakpił ze swojego przyjaciela Theon.
- A ten szyderczy kocur?
- Pfff… Ja Ci dam szyderczego kocura… - oburzył się Cheesees, po czym powrócił do swojej właściwej formy.
- Nie sądziłam, że macki wyrastają na twarzy, ale wygląda pan z nimi całkiem ładnie. – stwierdziła Sapphire.
- Bo się zarumienię....
- Nie wątpię.
- Theon jestem… i jestem zażenowany tym wszystkim.
- Miotają nami przeróżne emocje… takie już życie.
- Tak więc już się poznaliśmy… - postanowiła odezwać się Patricia. - Sapphire, może teraz opowiesz nam, co sprowadza Cię do tak niebezpiecznego miejsca?
- Ładnie to tak zaczynać od historii nieznajomych? – odparł niegrzecznie Theon.
- Tak się składa, Theonie, że dziewczyny wtajemniczyły mnie w cel waszej misji. – odparła, kryjąc w sobie zmęczenie uwagami rozmówcy. Theta i Patricia, widząc, że świetlne zaklęcie zaczyna wygasać, postanowili wyczarować kolejne ognisko. Niecałe kilka chwil później powstał drugi obóz, który od Luke’a otrzymał miano Campingu Nowej Znajomości.
Niebieskowłosa dziewczyna ułożyła swoją bielutką partnerkę do snu i rozpoczęła swoją opowieść.
- Polują na mnie… Oni są źli… nie mają uczuć…
- Jak statystycznie wszyscy stereotypowi „oni” – stwierdził Theta.
- Mhm… O kim mówisz? – zaciekawił się Dove.
- Moja… nasza była gildia… Closed Sacrament.
- A’k. to nie znam.
- Obawiam się, że powinieneś. Przynajmniej po tym co stało się ostatnio…
- A co stało się ostatnio? – zaciekawił się Luke.
- Angelheim… nasze miasto…
- A, to o tym akurat słyszałem. – odpowiedział wilk. – Wielkie trzęsienie ziemi, wywołane ruchem płyt tektonicznych zatopiło miasto w morzu gruzów i biedy…. Naprawdę przykra sprawa.
- Heeeh… no tak, nie macie prawa wiedzieć, co stało się naprawdę, bo z osobami wyższej klasy rozmawiacie raz na ruski rok. – zakpił ponownie z rozmówców Theon. – Rozumiem, że chodzi o powód, dla którego musiałem pocieszać moją małą siostrzyczkę przez dobre kilka dni…
- Holy znowu płakała? – zdziwił się Dove.
- Taaak, żeby tylko płakała. Wpadła raczej w panikę, a wszystko przez tego śmieszka, który dla zabawy postanowił zadrzeć z gildią Izzy’ego i zniszczyć mu miasto.
- O kim mowa? – spytał Theta.
- Nazywamy go Hurricane. Cholera wie kim on jest, ale ma wyraźne problemy ze sobą. Mówi, że ma jakąś wielką misję do odbycia, ale nikomu za bardzo nie chce powiedzieć jaką. Chcemy do niego dotrzeć, ale jest to bardzo trudne. Obstawiam, że jest w stanie go zrozumieć tylko mistrz gildii, ale ten jak widać ma nas w głębokim poważaniu.
- Czekaj, moment… czy ja dobrze zrozumiałem? Izzy Van Sloth… TEEEN IZZY VAN SLOTH dowodzi czarną gildią Closed Sacrament? – nie mógł pojąć Theta.
- I Diesel o tym wiedział?! – próbowała zrozumieć Ava.
- Wiedział, wiedział i to jak bardzo wiedział… Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo rozwinięta jest szajka naszych szpiegów… Rzecz jednak w tym, że… sami rozumiecie, to jego syn, ten pierworodny, ten, który przypomina mu o zmarłej przed laty Justine…
- A CCS? – spytała Patricia.
- No CCS… Co oni mogą, jeśli nie dostaną od nikogo żadnych informacji? Ich trzeba wezwać, złożyć jakiś donos, żeby czymś się zajęli. Siedzą sobie w wygodnych pokojach na drugim końcu świata i mają doprawdy w nosie, to co dzieje się w miejscu, któremu przysięgli walkę do końca swoich dni….
- No, a inne gildie? Sam nie wiem… rodzina królewska z Ilyon Serin? – szukał innych rozwiązań Dove.
- Izzy skutecznie maskował swoją tożsamość i robił to na tyle konsekwentnie, że ten trupowaty wariat, Drake, przestał w końcu o nim myśleć. Wiecie, przybył Eclipse Delic, pojawiły się zapowiedzi końca świata, wszystko zaczęło się kolokwialnie mówiąc – solić. Pojawiły się inne że tak powiem priorytety.
Inne gildie… cóż… może i wiedzą, ale co im tak właściwie do tego? Nie chcą się narzucać, nie chcą narobić sobie wrogów. Póki nie są atakowani, wszystko jest w należytym porządku…
- Mhm… rozumiem. – stwierdził Theta.
- Dlaczego opuściłaś Closed Sacrament? Czego te dranie od Ciebie chcą, Sapphire? – zadała kolejne pytanie Ava.
- Byłam niepotrzebna… miałam nieodpowiednie znajomości. Tak się składa, że znam dobrze Sheridaana…
- Sheridaana?
- To ten „Hurricane” z waszych opowieści, a przynajmniej tak mi się przedstawiał… Dove… prawda? – zerknęła w tym momencie w kierunku zmęczonego koguta.
- Tak, to ja.
- Ja również mam nieprzyjemne doświadczenia z Deadrielem.
- Skąd znasz jego imię?
- On również spalił moją wioskę. Gdyby nie członek waszej gildii, byłoby już najpewniej po mnie. To Sheridaan stoczył z nim pojedynek i odesłał go w zupełnie inne miejsce.
- Dał radę? Nie sprostała mu nawet Grace… Nigdy nie widziałem jeszcze tak potężnej czarodziejki… Już nawet nasz Artur to przy niej nowicjusz…
Deadriel… nie trawię dziada. Pozbawił mnie w życiu wszystkiego, co do tej pory najbardziej kochałem, szanowałem… Zabrał mi rodziców… zabrał mistrzynię, skłócił z przyrodnim bratem…
- Przepraszam Dove… mam wrażenie, że to moja wina…
- Dlaczego tak uważasz?
- Deadriel wg Sheridaana został odesłany do mroźnych rejonów Zeasiss. Obawiam się… że gdyby chłopiec z gwiazd nie uratował mojego życia… Ty mógłbyś…
- Żyć długo i szczęśliwie z rodzicami?
- Tak… - załkała Sapphire ze łzami w oczach.
- Oj, już się nie rozczulajmy. Życie to nieustanna walka. Taka, a nie inna sytuacja przynajmniej pokazuje mi, że jestem w stanie zmieniać swój los, a nie przez całe dni siedzieć w jednym pokoju i skupiać się na rzeczach, które mi się nigdy nie przydadzą…
- Heheheh.. – zaśmiał się szyderczo Theon, ale przerwał, gdy zrozumiał, że jego przejaw radości był troszeńkę nie na miejscu.
- Sheridaan zmiażdżył Angelheim, ale musiał się oddalić, kiedy do miasta przybył jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy…
- No i świetnie… Kolejna mafia do odstrzelenia… - stwierdził Luke ze znudzeniem.
- Im dłużej was jełopy słucham… tym większe mam wrażenie, że nie wiecie niczego o tym świecie. – odparł z lekkim zażenowaniem Cheeses. – Jeźdźcy Apokalipsy to słynna czwórka mrocznego stowarzyszenia The Dominators. Wszyscy z nich dążą do przywrócenia mroku, którym Endlessness emanowało za panowania czarnego cesarza – Zefraina.
Wszyscy są psychiczni, mają nierówno pod sufitem i choć o tym się nie mówi, wśród nich jest jeden z nas…
- Czy Ty oby na pewno nie zdradzasz nam kolejnego z arcyważnych sekretów gildii? – próbowała zrozumieć Patricia.
- Przecież nie wyjawiłem tożsamości tej osoby. Heeeh. – zaśmiał się złowieszczo.
Sapphire, czując się niezręcznie, po niedawnej konfrontacji z Gollym, postanowiła kontynuować swoją wypowiedź.
- Nigdy nie stałam po złej stronie mocy. Po prostu Sheridaan poprosił mnie o to, bym dołączyła do gildii Izzy’ego. Powiedział, że pewnego dnia stanę na czele wszelkich smoczych wojowników i będę w stanie zbawić ten świat. Zabrzmiało głęboko… Mój przyjaciel podjął się jakiejś dziwnej misji, której sama nigdy nie zrozumiem, ale chce uczynić to wszystko jakimś lepszym… Uznał, że naprawienie serca Izzy’ego to jedno z kluczowych elementów jego planu, więc zgodziłam się w nim uczestniczyć…
Van Sloth odkrył jednak naszą relację i spuścił mi porządny łomot… W porę jednak pojawił się wasz Hurricane ii… ponownie uratował mi życie, po czym stoczył szaleńczy pojedynek z Izzym, którego skutki już znacie. Closed Sacrament śledzi każdy mój krok. Chcą mnie dopaść, by ponownie mieć jakąś kartę przetargową… do walki z wami…
- Poważna sprawa, Sapphire. – stwierdził Theta, po czym podrapał się po brodzie. – Powiedziałaś, że pewnego dnia masz stanąć na czele…
- Smoczych wojowników i zbawić świat… tak..
- To by wyjaśniało ten krzyk. Zajęczałaś tak jak Casius, kiedy mówi, że przesadziłem i jest gotowy spalić mnie żywcem. – uśmiechnął się Dove, po czym zanucił sobie znaną tylko jemu melodię: „Dovahkiin Dovahkiin… Naal ok zin los vahriin”
- Casius Nathaniel Silver… no tak… już prawie o nim zapomniałam… Lis o kilku imieniach… ech… miał jeszcze jakieś trzecie, ale chyba już wypadło mi z głowy…
- Znacie się? – spytała Patricia
- Strasznie sympatyczny chłopak – stwierdziła Sapphire. – Jego kociak chyba poczuł coś do mojej Emmy…
- Franek się zakochał… Ohohoh… - znowu lekko zagalopował się Theon.
- No kto by pomyślał… - nie dowierzał Theta.
- Nie śmiejcie się. Miłoość jest wszędzie, nawet tam gdzie jej nie dostrzegamy. – skwitowała posiadaczka białej kotki.
(…)
Sapphire i Emma dołączyły do waszej drużyny. Po kilku dniach, już jako dobrzy znajomi, trafiliście przed mury Alphadorei. Były tak wysokie i grube, że Theon zasugerował, że pewnie niedługo spotkacie się z jakąś czarną strażą. Zdziwiły was jego przemyślenia, gdyż najwyraźniej tylko on był w stanie je zrozumieć. O dziwo, brama, prowadząca do miasta, była otwarta. Nie namyślając się długo, postanowiliście poprosić Emmę, by ta wzbiła się w powietrzę i szybko przeanalizowała sytuację, znajdującą się w miejscu. Po kilku chwilach, kotka powróciła na ziemię. Była wyraźnie skrzywiona.
- Chyba sami musicie to zobaczyć… - odparła.
Cała ósemka przeszła chwilę później przez zapraszającą do środka bramę i w krótkim czasie pojęła, co tak bardzo strapiło najmniejszą członkinię waszej grupy. W Alphadorei roiło się wręcz od gruzów mieszkalnych budynków, a kluczowym elementem nowego zapewne wystroju miasta był wielki na kilkadziesiąt metrów portal, który zdawał się zasysać całą otaczającą was przestrzeń. Przypominał coś w stylu portalu do innego świata, który pewnego dnia wyczarowała Julia, ale wydawał się być znacznie potężniejszy i zdecydowanie bardziej dopracowany.
- No tak, w końcu wspominał, że zna alchemię… - stwierdził Luke.



Co by tu zrobić?


Obrazek
Hank Team- Jak to wojna? Ja nie chcę wojny… Nieee… wojna niesie ze sobą krew, choroby i w ogóle jest chora… nieee chce…
- Nasza walka toczy się o znacznie inne ideały. Musimy sprostać czemuś, co przerażało świat, nim narodziliśmy się my… - odparła Julia.
- Sugerujesz, że… - spróbowała wyciągnąć jakiś wniosek Zei.
- Nic nie sugeruję, nic nie wiem. Po prostu głośno myślę…
Julia nie mogła się skupić na wypowiadanych przez siebie słowach. Po jej głowie krążyły różnorakie myśli, związane ze znajomością swojej magii i zakazanych przestworzy, w których tak wiele razy już bywała. Freya, widząc zachowanie nowych przyjaciół, nie mogła wyjść z podziwu. Ich odwaga, oddanie i męstwo były dla niej czymś zupełnie niepojętym. Choć nie okazywała tego w jakiś szczególny sposób, z jej oczu łatwo można było wyczytać, że wiele zawdzięcza magom z The Rex Tales.
- W takim układzie proponowałbym zrozumieć z kim… - zaczął Hank. Lis zatrzymał się w pół słowa, gdyż w kącie pomieszczenia udało mu się dostrzec coś bardzo nietypowego.
- Tak, Hank? – spróbowała zrozumieć go Freya.
Lis przypatrywał się nerwowo jakiemuś punktowi w pokoju, czym wprawiał znajdujących się w nim magów w niemałe konsternacje.
- Też ją widzicie? – spytał.
- No świetnie. No świetnie! Hank oszalał i widzi teraz jakieś niewidzialne rzeczy. Jaaa chcę do mamy… - zapłakał ent.
- Spokojnie, Sorrow. – odparła Julia, po czym po przyjacielsku poklepała go po jednej z kończyn, do której była w stanie dosięgnąć. Ze wzrokiem wciąż w pełni skoncentrowanym, rzuciła w Hanka serią specjalistycznych pytań.
- Widzisz coś, czego nie widzimy my… Hmm, mógłbyś to jakoś opisać?
- No ok.
- Zatem?
- Stoi w rogu, obok So…. znaczy jednego z nas…
- Łeee…
- Spokojnie no! Hank się przejęzyczył…
- Jasneee…
- Kontynuuj Hank.
- To jakaś pani z długimi jasnymi włosami. Hmm… chyba nie ma na sobie ubrań.
- NIE MA NA SOBIE UBRAŃ?! – nie wytrzymała Zei. – Przecież tak się nie godzi…
- Zatem chcesz powiedzieć, Hanku, że widzisz panie bez ubrań, których nie dostrzegają inni?
- Jest odwrócona do nas plecami… podejrzewam, że ma też długie paznokcie, bo obdrapuje nimi ścianę…
- Hmm…
- Ojej, i chyba płaczę… słyszę jej głos… Ej… co? Powtarza moje imię…
- Zadajesz się z takimi na co dzień, tak? – nie kryła zazdrości Zei.
- Cóż… nie… naprawdę… ja…
- Powinniśmy natychmiast opuścić to pomieszczenie. – zareagowała nerwowo Julia.
Wbrew kwitnącym zalążkom potencjalnej kłótni, prośba panny Hari została jednak wysłuchana. Piątka osób, znajdująca się wcześniej w sali tronowej Frei, udała się ponownie na główny hol budynku. Grupka nie chciała stwarzać niepotrzebnego zainteresowania, toteż powstrzymywała przerażonego Sorrowa przed płaczem i po cichu udała się w kierunku Sali obrad, z kilkoma większymi stołami i odpowiednią do nich ilością krzeseł.
Rozmowy wznowiły się dopiero w momencie, gdy wszyscy ulokowali się na swoich miejscach.
- Często widzisz gołe panie z długimi jasnymi włosami, Hanku? – ponownie spytała Zei.
- To nie taak…
- Spokojnie, Zei. To nie wina Hanka…
- Rozumiem, to, że jest przystojny pochodzi najpewniej od innych czynników… ale nie możesz sugerować, że te kobiety to tak same na niego…
- Nie, to też nie to. – uśmiechnęła się z wyrozumiałością Julia. – To jedna z tych słynnych demonicznych istot, które przez te wszystkie pokolenia zyskały miana „Banshee”.
- Czym one są?
- Cóż, pojawiają się przed tymi osobami, które już niedługo czeka śmierć.
- Czy ja umrę? – nie rozumiał nic Hank.
- Haaaank! Nie umieraj! Jak zobaczysz ciemny tunel, to nie idź w stronę światła… Hank, cały świat przed Tobą… całe życie przed Tobą… Liczyłem na to, że będziemy mogli kiedyś wspólnie zagrać na skrzypcach…
- Sorrowindzie, weź przestań. Śmierć to ja prędzej zaciągnę… - tu przerwał, przypominając sobie o wcześniejszych pretensjach Zei. – oczywiście do ciemnego dołu, ubiję i zakopię tak dokładnie, by nie raczyła sobie żartować. Nic mi nie grozi…
- Cóż, a ja niestety mam przeciwne zdanie. – stwierdziła ze smutkiem czarodziejka zaświatów. – Przyszłość ewidentnie chce dać nam do zrozumienia, że już wkrótce zdarzy się coś piekielnie złego. W dodatku – zakłada, że jednak nie odpuścimy i będziemy mknąć ku swemu przeznaczeniu.
- Tacy już jesteśmy…
- A i owszem.
- Jeśli wasza misja ma się skończyć krwawo… - spróbowała wydusić z siebie kilka słów Freya. – to naprawdę… nie bierzcie w niej udziału. Nie mogę narażać życia moich przyjaciół, nie mogę narażać niczyjego życia… Sama stawię czoła koszmarom, które męczą moją rodzinę…
- W życiu, kobieto. – stwierdził z uśmiechem na twarzy Hank. – W życiu czasem trzeba powalczyć. Może nie każdy pojedynek kończy się zwycięstwem, ale każdy, nawet przegrany kończy się swojego rodzaju chwałą. Pomożemy Selimowi i udowodnimy, że The Rex Tales zasługuje na miejsce w waszej Valhalii.
- Hank.. to takie piękne…
- Nooo… piękne… Sam się wzruszyłem… Nie pamiętam już który raz… czemu to wszystko musi być aż tak kochane i wyciskające łzy z oczu… - nie mógł pojąć Sorrow.
- Mam pewien pomysł i chyba wpadł na niego wcześniej Hank… - rozpoczęła nowy tok myślowy Julia.
- Tak? Naprawdę? Ja miałem na myśli, żeby…
- Żeby…?
- No żeby dowiedzieć się, z kim lub czym mamy do czynienia.
- Taaak… A jak możemy się tego dowiedzieć? No śmiało, powiedz wszystkim….
- Dzięki Twojej magii, Julio.
- Zatem spróbujmy… - stwierdziła, po czym powstała od stołu i czekając jakby na chwilę oklasków, w końcu wykonała kilka kroków w stronę drzwi. Chwyciła dłońmi za drewnianą, lecz stabilną konstrukcję, czym sprawiła że przybrały one dziwną i na swój sposób złowieszczą barwę jaśniejącego fioletu.
- Panie i panowie, a co powiecie, gdyby rzeczywiście udać się na minutkę do tej słynnej Valhalli? Wybadać, jak mają się sprawy zamierzchłego, heroicznego świata, gdzie zadomowił się ten słynny honor i efekty krwi przelanej w tak wielu walkach?
- Czekaj… zaraz… po kolei… - pogubiła się Freya. W sumie – całkiem podobnie było z większością grupy.
- yyyy… - stwierdził Hank.
- Złe energie mają to do siebie, że zwykle przywiązują się do tych, którzy uczynili coś złego…
- Ale ja…
- Albo i do tych, których przodkowie wpadli w niełaski tworów cienia… Tym oto sposobem chciałabym zapytać przesiadujących tu zmarłych członków gildii o to, czy mają pojęcie z czym przyjdzie nam się mierzyć.
- Więc… chcesz powiedzieć, że są tutaj jacyś zmarli? – nie wytrzymał Sorrow. Ent kolejny raz stracił przytomność i niczym zawodowy alkoholik, uderzył głową o stół. Nie ruszał się wprawdzie, ale też nikt nie miał zamiaru go budzić. Sytuacja była na tyle poważna, że nie było można pozwolić sobie na jakiekolwiek uchybienia w planie. Trzeba było wyłączyć swoją wrażliwość i stanąć naprzeciw tym, którzy jakiś czas temu zamieszkiwali lokalne ziemie Fayadwood. Julia wysłuchawszy zdań wszystkich przytomnych członków drużyny i skontrowawszy się z nimi, postanowiła otworzyć zaczarowane fioletowe drzwiczki.
- Zanim wejdziecie, proponowałabym, abyśmy złapali się za ręce. Jeden moment nieuwagi, jedno nieprzewidziane potknięcie i wyniknie z tego możliwość zgubienia swojej duszy na wieczność… Przerabiałam to już nieraz z Casiusem, Dovem i Olexo… Dawna sprawa, nie wnikajcie… Wszyscy wysłuchali porad Julii i złapali się za ręce. Powstał czteroosobowy korowód, któremu przewodniczyła białowłosa pani arcymag. Nie minęło kilka chwil, a przekroczył on próg, prowadzący do zaświatów.
Pomieszczenie bardzo przypominało to, w którym czwórka bohaterów znajdowała się dosłownie kilka chwil temu. Można więc spytać, co obydwa pokoje wyróżniało.
Przeciętny obserwator zdarzeń, niemalże od razu i z dziecięcą łatwością mógłby odnaleźć w tym miejscu potężne opary mgły. Natomiast… ten bardziej uznający szczegóły, byłby w stanie dostrzec, że całe to pomieszczenie kreuje się w przestrzeni działającej na zasadzie lustrzanego odbicia.
- A więc tak wygląda druga strona lustra… - zaciekawił się Hank.
- Nie spodziewałam się, że trafię tu jeszcze za życia… hmm.. – nie dowierzała Freya.
- Coraz ciekawiej… naprawdę…
- Julio, a czym są te mgielne opary, jeśli można zapytać?
- To tak zwane zmarzliki. Zabezpieczają one granice światów widzialnych i niewidzialnych i w sumie je wyznaczają. Czynią niewidzialne niewidzialnymi w świecie widzialnym… i takie tam.
- Interesujące… - stwierdził Hank.
Dopiero po kilku chwilach, grupie udało się dostrzec, że nie znajdują się w pomieszczeniu sami.
- To zwykle chwile trwa. – odparła Julia. Wzrok musi przywyknąć do tutejszej aury.
W pokoju roiło się wręcz od wielu potężnych wojowników, ubranych w różnokolorowe stroje. Ucztowali wszyscy, niezależnie od płci i wieku. Klimatowi tego miejsca towarzyszył wielki harmider, gdyż jednocześnie rozbrzmiewało nawet kilka historii o chwalebnych dziejach i przeszłych walkach. Niektórzy również śpiewali, zapowiadając przyjście smoczych dzieci, które pewnego dnia staną na czele armii żywych i stoczą bój z tymi, którzy już odeszli.
- Niby sztywni, a jednak nie tacy do końca sztywni. – zaciekawił się Hank.
Nie minęło kilka chwil, a osoby, bystrze nazwane wcześniej przez Hanka, również były w stanie dostrzec waszą czwórkę. Zmarli wojownicy Dark Vikings byli wyraźnie zszokowani.
- Coraz piękniejsze te walkirie…
- Raczej żniwiarze…
- Emm.. żniwiarki powiedziałbym bardziej…
- Oj chłopcy… - zarumieniła się nieznacznie Julia. – Nie jesteśmy martwi. Po prostu przybywamy z prośbą o pomoc.
- Nie wiem czy wiesz… - zaczął jeden z mrocznych wikingów. Wyglądał na szefa lokalnej społeczności. Był tak samo szeroki jak wysoki. Miał długie czarne włosy, które niemal perfekcyjnie komponowały się z jego rozległą, ciemną brodą. – ale.. żywi nigdy nie powinni przekraczać granicy życia i śmierci… To niebezpieczne! Naprawdę! Nie kłamię!
- Phi… Serio? No co pan nie powie… - zaśmiała się Julia z lekka szyderczo.
Hank i Zei mieli ten sam wyraz twarzy. Ewidentnie, już kilka dobrych chwil temu przestali kontaktować i rozumieć, to, co właściwie działo się dookoła.
- Wyrażaj się panienko, gdyż w przeciwnym razie użyję swojego topora.
- Ojej przepraszam… Po prostu, czasami mam takie dziwne fetysze... Lubię rozmawiać i kłócić się ze zmarłymi.
- W jakim celu tu jesteście? Czekam na natychmiastową odpowiedź.
- Król Roderyk czeka na natychmiastową odpowiedź – odezwał się wtem niewysoki, chuderlawy mężczyzna, który był najpewniej jakiegoś rodzaju sekretarzem tutejszego władcy.
- Król Roderyk? Ten król Roderyk?! Roderyk Ciemnobrody? Ten sam, od którego zrodziła się nazwa naszej gildii? – odparła Freya z ekscytacją.
Król wikingów, usłyszawszy serię komplementów od nieprzeciętnej urody czerwonowłosej niewiasty, poczuł się doceniony i przestał reagować tak radykalnie na propozycje nowoprzybyłych gości.
- Może panienka mi powie, kim jest wasza czwórka…
- Tak, z wielką chęcią. – uśmiechnęła się Freya, po czym zaczęła wymieniać zasługi i imiona wszystkich członków swojej drużyny.
- … To Hank Chestershire, wielki wojownik, mag destrukcji, zadrżała przed nim niejedna potężna bestia. Oficer i arcymag gildii The Rex Tales…
- W rzeczy samej, wygląda na wielkiego woja, ale pewnie nie byłby w stanie udźwignąć mojego topora.
- Heheh… - zaśmiała się Zei, ujrzawszy pełne niezrozumienia spojrzenie Hanka.
- A ta śmieszka z wężami zamiast włosów? To jakaś nowa moda, tak? Za moiich czasów węże się jadło na drugie śniadanie…
- Pragnę nadmienić, że robił to tylko król Roderyk. – odparł sekretarz z powagą.
- To Zei Lorelei. Była księżniczka Chefreindale.
- Rodzina Lorelei? A niech mnie… Kojarzę, kojarzę! To byli bardzo dobrzy przyjaciele. Troszkę skorumpowani, ale przyjaciele.
- Znał ich pan?
- Nie osobiście, ale wiele słyszałem o ich czynach. Podobno walczyli z terrorem tych.. jak im tam… wrednych…
- Pierwszych?
- Noo, włacha! Pierwszych!
- To zaszczyt panią poznać, księżniczko.
- Dla mnie również, Królu Roderyku.
- No dobra, a ta blada, niedożywiona dziewoja?
- Julia Aurelia Hari, córka Dzielnego Psa Reksia i równie dzielnej wybranki jego serca – Kari Maty Hari. Lubię zaświaty, sztywnych przyjaciół i często słyszę głosy.
- Obłąkana jakaś… Pavilisie, może dałbyś jej coś do jedzenia? Jeszcze bardziej nam zmarnieje… - zwrócił się do swojego niższego podopiecznego. Mężczyzna niemal natychmiast przyjął rozkaz przełożonego i skierował się w stronę Julii.
- Nie, naprawdę nie trzeba. Dbam o dietę.
- O dietę w Valhalii… Ty chyba żartujesz…
- Nie nalegajmy. – odparła Freya.
- O właśnie, a Ty to kto? Chyba jedyna z nich wszystkich mówisz w miarę rozsądnie.
- Freya Cravenwing… wygląda na to, że jest pan moim pradziadkiem…
- Dynastię przejęła kobieta? A niech mnie… Tego to nawet ten ślepy mędrzec bez oczu by nie przewidział. Mam nadzieję, że tyrasz tych wszystkich niedorobionych chłopów…
- Rządzę gildią, miastem i całymi otaczającymi je wioskami…
- Z ekspansją dość słabo. Nie myślałaś, ażeby rozprzestrzenić ją na większą skalę? Nie mówię od razu żeby przejmować cały kontynent, ale na przykład kraj…?
- Dziadk… Pradziadku… Naprawdę, są poważniejsze rzeczy.
- Zatem zamieniam się w słuch. – stwierdził, lekko wybity z rytmu Roderyk.
- Rządzę rodowitą ziemią sama, dlatego, że słońce mojego życia… pewnego dnia zgasło.
- Ahm, Twój kochaś…?
- Król dystryktu Fayadwood, wielki i mężny wojownik… Airam Wspaniały.
- Ahm, może. Jeszcze nie miałem przyjemności. To przykre jak tak…
- Wydałam na świat jednak jego potomka… ma na imię Selim. Ma już trzy latka. To naprawdę mądry i inteligentny chłopiec. Wyczuwam w nim duszę wielkiego wojownika…
- Och, rozumiem. Żałuję, że go nie przyprowadziłaś, przytuliłbym, uściskałbym, pogłaskał…
- Dobrze, nie wnikajmy. Selim jest w niebezpieczeństwie, a Julia uważa że zagraża mu coś, co trapi nasz ród od pokoleń. – powiedziała nieco szybciej Freya.
- Coś, co trapi ród od pokoleń… Albinoska, coś Ty znowu wymyśliła… Nic naszego rodu od pokoleń nie… - tutaj przerwał. – Oj… - dodał chwilę później.
- Nie, to na pewno nie to. – kłócił się sam ze sobą. – Problem jest już zażegnany… Nie istnieje…
- Najwyraźniej istnieje i ma dziwną zażyłość do przepalania białek ocznych i mózgowych zwojów… - zakpiła ze swojego rozmówcy Julia.
- Dobra, dzieciaczki. Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię. Wybaczcie, ze patrzę na was z góry, ale pochodzicie z zupełnie nowych czasów i nie macie bladego pojęcia o tym, co działo się wtedy, kiedy ja i mój topór walczyliśmy z przeznaczeniem i bólem tego świata.
Usiądźcie sobie wygodnie, gdyż nasza opowieść będzie długa. – stwierdził. Dostosowaliście się do zaleceń wielkiego wodza i usiedliście w kółku, ażeby wysłuchać jego opowieści.
- Julio, a tak z ciekawości, mogłabyś porozumieć się ze swoimi rodzicami? – spytał w tym momencie Hank.
- …
- Czy to takie trudne?
- Gruby, nie nalegaj. Nie męcz białaski i słuchaj mojej opowieści. Bo Cię piorunem trzepnę, albo czymś gorszym…
- Przepraszam Hank, nie chcę o tym mówić…
- Rozumiem…
- No i dobrze… Nie mów, teraz ja mówię. Dzieciaczki, słuchać mnie, bo po coś tu w końcu przyszliście.
- Na początku był chaos…
- Hmm… brzmi całkiem znajomo – stwierdziła Zei.
- A z chaosu wyłonili się Alpha i Omega. Obie cholery stworzyły swoje wszechświaty. Jeden pełen elizejskich pól, valhalii, innych takich, no nie wiem, szczęścia, a drugi – ciemności, pokusy i niestety bólu. Oboje dali początek dwóm kreaturom… - odpowiednio bogom i demonom, po czym udali się nikt nie wie gdzie, ażeby obserwować która ze stron okaże się silniejsza, która zwycięży… Tak więc no, o panowanie nad światem walczyli dziedzice Alphy i Omegi, czyli bogowie i demony. Żeby było ciekawiej, i one miały swoich podopiecznych. No co? Za bardzo skomplikowane?! Za dużo podziałów…
- Niee, skądże… - stwierdził Hank.
- To po co robisz dziwne uśmieszki…
- Przepraszam no…
- Bogowie mieli feniksy, a demony te noo… smoki. Wszyscy toczyli ze sobą bój, wybijali się boleśnie i niemiłosiernie przez setki, a może nawet i miliony lat. Co z tego, że ta metafora ma tak wielki przeskok w czasie. Wojnę zakończyło dopiero pojawienie się owocu miłości tych dwojga.
- Smoków i feniksów? – próbowała połączyć wątki Zei.
- No gdzie, bogów i demonów raczej… Nazywane było Delilah. Była dobra, ale i zła, a jej zadaniem stało się pogodzenie dwóch przeciwnych światów. Moc Alphy zaczęła wygrywać walkę o przeznaczenie i przyszły rozwój wszechkreacji. Stworzyła ona tych słynnych Pierwszych. Oddała im władzę, po czym umarła.
- Smutne… - odparła Julia.
- Czy ja wiem, nie znałem, to się nie wypowiem. Pierwsi jednak pewnego dnia zniknęli i postanowili (umyślnie bądź nie do końca umyślnie) przekazać tą przysłowiową pałeczkę władania nad światem wszystkim bytom żyjącym. No i zniknęły cholery prawie wszystkie, bo z wyjątkiem jednej potwornej mendy. Nie zniknęła, bo rozpamiętywała grzechy jednych i drugich, wzięła i oszalała, po czym zaczęła mordować wszystkich, którzy stanęli na jej drodze.
- miała jakieś imię? – zaciekawił się Hank.
- kto?
- no, ta cholera.
- aaa… czemu ją obrażasz?
- Ja nie…Po prostu pan tak…
- No żartuję sobie przecież, jeju… hahahahah.
- heheh… - zawtórowała Julia, wyraźnie zażenowana zachowaniem swojego rozmówcy.
- Toteż pewnego dnia jedna z pierwszych gildii w Zeasiss, Dark Vikings, próbowała stawić jej czoła.
Walczyłem ja, walczył mój syn i córka, walczył też jakiś ciemnoskóry kret, który potem założył jakąś dziwną organizację, strzeżącą pokoju we wszechświecie… czy coś. Sam nie wiem. Dziwak z niego był.
- Malcolm Drake? Szef CCS? – spytała białowłosa czarodziejka.
- No, możliwe. Niezły wariat z niego był. Silny też cholernie.
- Tak się składa, że jego syn jest w naszej gildii – uśmiechnął się Hank.
- A, to w sumie fajnie macie.
- Przekażemy komplementy…
- AAAAa i nie tylko oni ze mną walczyli. Była jeszcze jakaś taka dwójka kochasiów. To właśnie oni w większej części przyczynili się do zamknięcia tej całej Persephone w ostatnim z piekielnych kręgów.
Nie, nie pomagajcie. Ja sobie przypomnę te imiona… - zagroził Roderyk, po czym sprawiając pozory myślenia, zaczął przygryzać jeden ze swoich wielkich paluchów. – Dziewczyna była niziutka i miała przepiękne, słoneczne włosy, pamiętam, że miała kilkoro warkoczy…
- Ooo… - zaciekawiła się Julia.
- Co, bladaczka, znasz ją?
- Kojarzę…
- No to przypomnij, ja stary jestem i w sumie nie żyję. Mam prawo nie pamiętać.
- Mówi pan zapewne o mistrzyni i założycielce naszej gildii…. O słynnej wojowniczce z siedmioma warkoczykami… Esterii Lyonhall.
- A niech mnie, faktycznie… Chyba już kojarzę. Wiem, bo zachwycali się nią wszyscy ci tutaj sztywni panowie, wielu z nich próbowało się jej nawet oświadczyć, a ta cały czas jedno i to samo… „Magnus i Magnus…” Ech… te wspomnienia.
- Magnus… MAGNUS LEOLINE? TEN MAGNUS LEOLINE?! – nie wytrzymała Julia. – Oni ze sobą?! No kto by… pomyślał… ej… ale w sumie… niezła z niego sztuka… toteż się nie dziwię.
- Dobra, dobra… Przestań się rozmarzać. Nie skończyłem jeszcze swojej opowieści.
- No okej.
- Persephone to naprawdę potężna szkarada. Walczyły z nią wszystkie magiczne szychy naszych czasów. Własnoręcznie cholera wybiła połowę największych czarowników tych lat… Jeśli uciekła, a prawa nie miała uciec, to macie wszyscy szczerze przewalone.
- Nie chcę nic sugerować, ale…
- No, co tam białaska?
- Wszyscy alchemicy są zgodni, co do tego, że pojawienie się Czarnego Smoka Armagedonu – Eclipse Delica wywołało potężne zaburzenia wymiarów. Król pożeraczy światów sprawia, ze wszystko ulega zupełnym zmianom… Być może wraz z jego pojawieniem przerwała się jakaś granica łącząca świat żywych i umarłych?
- Eclipse Delic… O tej cholerze też słyszałem całkiem sporo… Ale może o nim innym razem. Powiedz mi Freyo, skarbeńku, co takiego dzieje się z moim następcą?
- Słyszy głosy, uważa, że jakaś blada pani zaprasza go do swojej krainy cieni…
- Jesteś pewna, ze to nie ta bladaczka?
- Roderyku, daruj już sobie tą zgryźliwość. Sprawa jest naprawdę poważna.
- Powiedz coś więcej o tych wizjach.
- Selim widzi omeny śmierci. Uważa je za normalną rzeczywistość, ale tak nie jest. Mówi, że często widzi się z jakąś cierniową królową…
- Ożesz…
- Czyli to prawda?
- Na to wychodzi. Nie przejmuj się skarbie, zrobimy wszystko, żeby ponownie zamknąć tą cholerę tam, skąd przybyła. – odparł honorowo Roderyk. – Moi bracia, synowie i córki! Przed nami kolejna bitwa… Weźmiemy się w garść jak za dawnych czasów i damy radę…
- Panowie, ja naprawdę doceniam, że chcecie nam pomóc… - zaczęła Julia – ale nie mogę przywrócić nikogo z zaświatów. Chcąc to zrobić wywołałabym niejeden paradoks czasu, zmieniła rzeczywistość o jakieś 174 stopnie i… prawdopodobnie sama umarła.
- Tak, dziękujemy za radę. – stwierdził Hank Chestershire.
- Dziękujemy? W zasadzie dalej niczego nie wiemy. Nie mamy pojęcia jak zatrzymać to cholerstwo – spojrzała na sprawę bardziej trzeźwo Zei.
- Kurcze, bladaczka ma rację… Nie możemy pomóc. To już nie nasza walka. – odparł ze smutkiem Roderyk. – Najwyraźniej musimy wierzyć w potomnych. Do Valhalii można trafić tylko raz, to jedna z niekwestionowanych zasad… - tłumaczył nieżyjący wiking.
Problem, początkowo błahy, możliwy do rozwiązania w kilka sekund, przerodził się teraz w coś naprawdę okropnego. Przeciwniczką tej przygody nie okazała się żadna bestia, możliwa do pokonania na jedno, czy dwa zaklęcia. W waszych głowach zarysowała się krwawa przyszłość, wyróżniająca jeden, ponury element – walki z kreaturą przerastającą wszelkich bogów i demony, z którą cudem wygrali najpotężniejsi czarodzieje minionych lat, która… teraz wróciła, by siać większy i bardziej niszczący przestrach. Walka Persephone przyjęła inny tor, tor gnębienia i wywoływania rozpaczy, a w jej zasięgu nie znaleźli się jedynie członkowie gildii Dark Vikings. Powrót upadłej Pierwszej zagroził nie tylko całemu Fayadwood, ale i również wszystkim członkom The Rex Tales…
Widzenie z bohaterami Valhalii w pewnym momencie zyskało dziwne zakłócenia. Słowa Roderyka z sekundy na sekundę stawały się cichsze, a on sam, wraz ze swoimi przyjaciółmi miecza, zatracał się w zaświatowych mgłach. Coś ewidentnie było nie tak, ale nie wiedzieliście jeszcze co.
Wyjaśnienia zaczęły przychodzić wraz z momentem, kiedy jakaś siła wyrzuciła was z drugiej strony lustra i ponownie ulokowała symetrycznym doń pokoju ze stołami.
Przerażony Sorrow wreszcie się zbudził. Z jego twarzy dało się wyczytać wyraźne przejęcie. Ent w pewnym momencie skierował swoją gałązkę w stronę sufitu. Nakierowani radą swojego przyjaciela, w końcu spojrzeliście w górę.
Waszym oczom ukazała się Julia. Przyszpilona do sufitu dziewczyna nie mogła nawet wydobyć z siebie najzwyklejszego, niewinnego krzyku. Ewidentnie, znowu jakaś potworna siła próbowała przejąć kontrolę nad jej ciałem. Wokół arcymag zaświatów rozpościerał się potężny pas cienistych macek, przewiercających na wskroś wszystkie ze ścian pomieszczenia.
Julia nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa, ale jej wzrok wyraźnie wskazywał na to, że potrzebuje waszej pomocy.

Co by tu zrobić?

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


N, 2 kwi 2017, 16:31
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Casius przymknął oczy.
-12 krotodronów... - z trudem zapanował nad drżeniem rąk. - 12. Chrzanionych. Krotodronów...
Wziął kilka głębokich oddechów.
-Dobrze. Gdzie są? Możemy pomóc, ale potrzebujemy informacji.
Odwrócił się do swej drużyny, wczuwając się w rolę przywódcy.
-Musimy się rozdzielić - tym sposobem możemy zapanować nad większym obszarem. Elisa - pójdziesz z Ei w... jedną stronę. Virginia i Vudix - wy w drugą. Francis - idziesz ze mną w trzecią. - teraz musiał tylko dowiedzieć się, jakie to strony.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


N, 2 kwi 2017, 18:08
Zgłoś post
Bezpieczeństwo Forum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12
Posty: 2168
Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Ahm... Docieramy do Alphadorei, głównej bazy wroga, a tam otwarte i zniszczone miasto z ogromnym portalem pośrodku? Czy to aby na pewno nie jest jakaś drobna... PUŁAPKA? Polecam rozejrzeć się po mieście i pod żadnym pozorem nie zbliżać do tego czegoś, zachować szczególną ciszę i ostrożność, a także różne inne rzeczy. Przy okazji używam Ice Avoid, tak na wszelki wypadek. Zastanawiam się, czy brama się zamknie, jak już wejdziemy do miasta, przecież takie grube mury idealnie nadają się do więzienia innych w środku, a zdesperowani w końcu musielibyśmy użyć portalu... Czy nie powinniśmy się rozdzielić? Nie sądzę, zmniejsza to paradoksalnie nasze szanse przeżycia o połowę przynajmniej. Czas zbadać tę warownię.

_________________
Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!
Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie.
Obrazek III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015
Tym kolorem moderuję.


N, 2 kwi 2017, 18:17
Zgłoś post
WWW
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
- Kurde, Sorrow! Chwyć Julię! Ja zaraz coś wyłuskam z mojego potężnego arsenału zaklęć. - wykrztusił nerwowo Hank. Nie zastanawiając się, Chestershire użył zaklęcia Vorpal Destroying na siebie i sojuszników, szczególnie na Julię, by wzmocnić siebie i innych przed działaniem zaklęć. Jak zasób pozwoli, to koneser gołyc... ojciec nieślubnych dzieci postanowił użyć czaru Invisible Explosion of Destruction na rzeczone macki.
Miał nadzieję, że jakoś pomoże to wyeliminować złą energię i uratować Julię z okowów wysoce niebezpiecznego właściciela ciemnych mocy, czyli macek.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


So, 8 kwi 2017, 14:41
Zgłoś post
YIM WWW
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Obrazek
Casius TeamPo kilku chwilach wszystko stało się jasne. Krotodrony szturmowały Lastwind. Miasto ogarnęła panika, a jedynymi osobami, które mogłyby przywrócić w mieszkańcach nadzieję na lepszą przyszłość, byli właśnie magowie z The Rex Tales.
Męska część gildii próbowała opracować jakiś plan.
- Wy pójdziecie tu, my tu, a wy… tam… - tłumaczył Casius. Lis starał się być przekonywujący, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Wszystko za sprawą Elisy, która krzywiła się coraz bardziej po każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowie. Przykro to przyznać, ale z zaciekawieniem słuchali go jedynie Francis i Virginia.
Ei proponowała bardziej siłowe rozwiązanie. Pragnęła połączyć swoje siły z czerwonowłosą panią arcymag i w takim oto niewieścim duecie stawić czoła zagrożeniu. Jeśli chodzi o Vudixa… cóż – była to już zdecydowanie inna bajka. Prawda – zachowywał się dziwnie, ale z pewnością nie miał żadnych złych zamiarów. Działał sercem. Starał się tłumaczyć mieszkańcom, że prawdziwego zagrożenia nie stanowią tak naprawdę krotodrony. Uparcie twierdził, że znacznie niebezpieczniejsze są rury.
Mimo to, jego porady nie przynosiły zamierzonych efektów, a większość znajdujących się w budynku osób zaczęła uważać go za osobę przynajmniej obłąkaną.
- Tak przysłuchuję się waszej strategii i uważam, że… jest w niej trochę uchybień. – zabrała w tym momencie głos córka lokalnego przywódcy straży. Była to niewysoka kotka z długimi, jasnorudymi włosami.
- Przede wszystkim, nie wiem czy rozumiecie, ale miasto jest atakowane przez krotodrony, a nie są to zwyczajne kreatury, które do innego świata można wysłać za pomocą jednego, czy nawet dwóch czarów.
- No, a Hank Chestershire? – zaciekawił się Francis.
– Ten wariat to potrafił rozwalać je z zamkniętymi oczami, a później, na podwieczorek, ugotować sobie z ich kończyn zupę… - stwierdziła Elisa, czym w jednym momencie wprawiła Francisa i Casiusa w stan nagłej apopleksji.
- Może dla tego jest taki silny… – zaciekawiła się Virginia.
- Zupa z krotodronów… Bleeeh… To brzmi jak powód złowrogiego temperamentu Elisy… - odburknął pod nosem Nathaniel Silver.
- Opowieści o Hanku, heh… wszyscy je znamy… Mam wrażenie, że jednak niektóre z nich są tak wypaczone jak te o słynnym Hurricane. – stwierdziła Ei.
- Musicie wiedzieć jednak, że sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. – stwierdziła dziewczyna.
- Co masz na myśli? – spytała Elisa
- Nasz kraj leży na tak zwanych… Albo inaczej… Spotkaliście się kiedyś z pojęciem Vestro-przestrzeni?
- yyyy… ha..haa.. – odparł Vudix.
- Brzmi jak alchemiczne bzdury Danceny’ego – wymamrotał Casius.
- Ma to jakiś związek z auhhhrą okolicy, phhrawda? – postanowiła się upewnić Virginia.
- Niewątpliwie. Ascadia leży na milionach Vestro-przestrzeni. Jakby to wam w skrócie wytłumaczyć… Są to pozostałe po Pierwszych siłowe pola, które zwiększają magię, siłę witalną, a czasem nawet i wzrost znajdujących się tu potworów. Jeśli wierzyć legendom, jeden z naszych przodków, niejaki Aizer Flamemaster…
- Khi hihi… flamaster… - zachichotał Vudix. Koń szybko jednak zrozumiał, że jego żart był nieśmieszny, więc jeszcze raz delikatnie się uśmiechnął i poprosił swoją rozmówczynię o kontynuowanie opowieści.
-Był to doprawdy wielki alchemik… Miał nieprawdopodobnie dobre serce, co wyczuwały nawet bestie z piekła rodem. Podobno często broniły go przed zagrożeniem, często ratowały jego życie, aż pewnego dnia, zobowiązały się, aby wyruszyć razem z nim na krucjatę przeciwko słynnemu Eclipse Delicowi…
- Czyli, że namówił krotodrony i inne przerażające kreatury, aby z nim walczyły? – nie dowierzała Elisa.
- W zasadzie to tak… i plan miał całkiem dobry, gdyż Ascadia w jego latach była krajem dość dziewiczym… Nie nadszarpnęła jej jeszcze cywilizacja. Potwory i ci, którzy się teraz przed nimi bronią, stanowiły jedną, wielką rodzinę… wspólnie funkcjonowały w ekosystemowym społeczeństwie… Nikt nie miał powodów, ażeby zgładzać bestie, a nawet jeśli chciałby spróbować – zapewne i tak nie miałby choć najmniejszych szans…
- Kiedy nastąpił rozłam waszego sojuszu? – spytał Casius.
- Dobre setki lat temu, kiedy to tutejsze przestrzenie przemierzał czarny mag śmierci…
- Zefhhhhrraaain? – upewniła się Virginia.
- Słyszy się o nim naprawdę wiele złych i okrutnych opowieści, ale na pewno był to ktoś zagubiony, ktoś, kto nie radził sobie ze swoją ciemnością…
- Co masz na myśli?
- Mówi się, że pewnego dnia zrobił coś, czego robić się nigdy nie powinno. Złamał nienaruszalne granice wszechświata, przez co został przeklęty na wieczność. Wszystko czego dotknął, gniło, albo padało martwe, ażeby w kilka chwil utknąć w czarnej, wiekuistej pustce…
- Czemu oni wszyscy muszą używać takich trudnych i niezrozumiałych wyrazów… - nie dowierzał Vudix.
- Bestie uznały, że był to zamierzony atak przeciwko ich godności, potworzyły się pierwsze barykady, a z dniem śmierci Aizera pojawiły się pierwsze walki. I tak jakoś minęło kilkaset lat. W Ascadii powstało kilka większych ośrodków miejskich, pojawił się handel, pojawili się wielcy magowie, ale i tak nie ma to żadnego wpływu na zmianę naszego przeznaczenia.
Wciąż przegrywamy, a ulice wciąż przelewają się krwią.
- Moja pani, to tylko do czasu. Do Ascadii przybyła najpotężniejsza gildia we wszechświecie. Sprostamy zadaniu i pozbędziemy się stąd wszystkich krotodronów. – odparł zakapturzony koń, czym wprawił kotkę w niemałe zdziwienie.
- Ma pani jakieś imię?
- Wtf… Co on robi… - nie mógł zrozumieć Francis.
- Pajacuje. Jestem niemal pewien, że gdy zobaczy jedną z tych wielkich, wielokończynowych i obślizgłych paskudztw, zacznie uciekać gdzie pieprz rośnie… - odparł Casius.
- Maya… Maya Victoria Bloodblade…
- Vudix Xix, naprawdę, bardzo mi miło..
- Czekaj, co? Bloodblade? – zdziwiła się Elisa.
- A podobno była aktorką… - nie krył irytacji Casius, sam jeden rozumiejąc nawiązanie, jakie udało mu się odkryć.
- Tak, Everard jest moim ojcem…
- Król zbrojnej alteracji… och… - nie kryła ekscytacji czerwonowłosa pani arcymag.
Maya zaproponowała inne rozwiązanie. Tłumacząc, że bezpośrednia walka z potworami mija się raczej z celem, postanowiła udać się z wami na wyższe piętro zabarykadowanego banku. Choć budynek liczył troszkę więcej niż mierzyły kolosalne pająki, to jednak miał jeszcze jedną, przeźroczystą przestrzeń, ulokowaną kilkanaście metrów nad widzialną zewnętrzną częścią. Według słów panny Bloodblade, były to zabudowania, stworzone dla tego typu sytuacji. Właśnie stąd, lokalni magowie czarów dystansowych, niczym pewnego razu dzielny Pies Reksio, bronili dziedzińca miasta przed wielkim, nadciągającym zagrożeniem.
Teraz jednak, nie było tu już prawie nikogo. Miasto, choć było piękne i malownicze, powoli przegrywało walkę z otaczającą je ciemnością. Pozostali tylko nieliczni, którzy wspólnymi siłami próbowali zbawiać tutejszy świat… jednak ich górnolotna krucjata coraz częściej narażała się na zagrożenie, albo i nawet niechybną śmierć.
Z tej wysokości, grupa magów z The Rex Tales mogła obserwować jak bardzo brutalna i krwawa była ekspansja kolosalnych napastników. Mury lokalnych zabudowań łamały się pod samymi krokami wielkich tyranów. Każdy, nie tylko wytrawny świadek tych zdarzeń, mógł jasno wywnioskować, że sytuacja nie należy do najlepszych i stwierdzić, że za potężnymi mackami pająków kroczyła śmierć. Nie było ich już tylko kilkanaście. Ich liczba zwiększała się z sekundy na sekundę. Po pewnym czasie natomiast już ciężko było odróżnić drzewa, roślinność i inne elementy architektury od włochatych cielsk bestii.
Pozostający przy życiu mieszkańcy znajdowali się wśród grupy magów, na górnej przestrzeni miasta. Jeśli wziąć pod uwagę, że była to stolica kraju, nie pozostało już tu zbyt wiele żyjących.
- Jaką niby mamy pewność, że jeśli zaatakujemy, to krotodrony nie rzucą się na nas? Tyle się mówi o bestiach agresywnych, a także o tych, które bronią swój gatunek… - kalkulował Casius.
- Gdzie do cholehhryy jest Hank… - powiedziała bardziej dosadnie Virginia
- Albo ten no… Hurricane. – odparł Vudix.
- Lepsze pytanie to gdzie jest Everard…. – wciąż ekscytowała się Elisa.
- Jest w drodze… ale na pewno nie zdąży tu dotrzeć na czas. Gdy tu przybędzie, z Lastwind nie zostanie już kompletnie nic.
- O nie, jesteśmy zgubieni… - stwierdził Francis.
Krotodrony, widząc, że ich ziemska ekspansja dobiegła końca, postanowiły ruszyć do ataku. W jednym momencie z ich przebrzydłych cielsk wyrosły skrzydła. To było już za dużo dla Casiusa, który widząc to, rozdziawił swoje usta tak głęboko, że niejeden poeta mógłby obdarzyć je metaforą sięgania do butów. Biały lis zemdlał, a po chwili osunął się na ziemię, przygniatając swojego żółtego sierściucha. Widząc taki, a nie inny rozwój sytuacji, Elisa przywdziała najlepszą ze swoich zbroi, po czym wniosła z gniewem prawą rękę w górę. Niebo zajaśniało świetlistym, alchemicznym kręgiem, z którego z czasem zaczęły formować się gigantyczne miecze.
- WTF…. ONA SERIO JEST TAK POTĘŻNA? – próbował zrozumieć zakapturzony koń.
- Co byśmy bez niej zrobili… - odparła Ei. Dziewczyna nie zamierzała poprzestać na słowach podziwu. Tak jak wcześniej planowała, sama włączyła się do walki. Z pomocą jednego, lecz bardzo wyrafinowanego zaklęcia przywołała galaktyczne widmo. Gwiezdny elegant, Michelangelo przybył w mgnieniu oka.
- Jak mniemam czeka nas walka o nieśmiertelność. Mam tylko wrażenie, że wśród tych potworzysk nie ma żadnej niewiasty. Niewykluczone, że będę wówczas życiowo niespełniony.
- On chyba sobie żahrrrtuje. – wymamrotała Virginia. Dziewczyna czuła się potwornie, gdyż przez panującą noc nie była w stanie nawet dołączyć do walki.
- Francis, prawda? – spytała Maya.
- Mrraaau, no tak. – odpowiedział kociak, próbując wydostać się spod zemdlonego właściciela.
- Potrzebuję Twojej pomocy.
- Teraz?!
- Tak…
- Ale Casius… on mógł zejść na zawał. Kto by w ogóle przewidział, że…
- Krotodrony mają skrzydła?! Przecież to najzupełniej normalne!!! – w zupełnie niespodziewanym momencie odparł Nathaniel Silver.
- A jednak żyje… - odetchnął z ulgą.
- W czym rzecz, Maya? – zaciekawił się Casius.
Miecze Elisy, z tempem równym błyskawicom runęły w stronę wznoszących się w powietrze robali, czym sparaliżowały je na kilka dobrych chwil. Niestety, nie było ich wystarczająco dużo. Nieprawdopodobne zaklęcie zatrzymało tylko część bestii. Inne natomiast, zmierzały powoli w stronę strefy jedynych ocalałych z masakry.
- Moja magia nie jest zbyt ofensywna i wymaga odpowiedniego zastosowania… ale nie będę owijać w bawełnę. Potrafię zmieniać ciężar rzeczy, nawet takich, których przezwyciężenie wagi byłoby równoznaczne z abstrakcją, czy inną groteską.
Musisz użyczyć mi swoich skrzydeł. Krotodrony nadciągają. Musimy się oddalić.
- Jaki sens ma ciągła ucieczka? – nie mógł pojąć Nathaniel Silver.
Michelangelo drapał się po brodzie. Wciąż zastanawiał się, czy jego walka naprawdę ma sens. Przeżywał potężny mętlik w głowie. Wiedział, że zamordowanie choć jednej samicy wielkich i potężnych bestii, sprawi, że minie się ze swoim życiowym powołaniem. Pułapki, otaczające ciała krotodronów powoli ustępowały.
- Musimy działać. W tej chwili nie liczy się już zwycięstwo. Liczy się raczej zachowanie życia.
- No dobra… Niech Ci będzie. – okazał łaskę Casius.
Maya, używszy skrzydeł Francisa, wzbiła się w powietrze i z pomocą swojej magii wniosła całą obronną przestrzeń na kilkanaście metrów w górę.
O dziwo, krotodrony nie ruszyły za nią. Francis natomiast, widząc to, czego udało mu się dokonać, nie mógł wyjść z podziwu. Wiedział, że w przypadku kolejnej rozmowy z Emmą będzie mieć nowe powody do przechwałek. Kształtował właśnie zalążki nowych bohaterskich czynów, których sam był autorem.
Elisa opadała z sił. Kolejne zaklęcie, które rzuciła na uskrzydlone bestie, znacznie ją osłabiło. Michelangelo natomiast, wciąż zastanawiał się nad sensem swojego życia, czym skrupulatnie i efektywnie doprowadzał swoją panią do szaleństwa.
Widząc zmieszanie przyjaciół, graniem pierwszych skrzypiec zajął się Casius. Czarnowłosy lis przyodział płomienny płaszcz i z wielkim podenerwowaniem stwarzał kolejne to ogniste zaklęcia. Bez ani chwili zawahania ciskał nimi w dół.
Z dołu dało się słyszeć potężne ryki, odgłosy rozrywanych skrzydeł, a także różne inne, całkiem podobne dźwięki.
- Ahahahah, it’s super effective…. – zachichotał mag ognia.
W pewnym momencie można było dostrzec również jakieś światło niewiadomego pochodzenia. Rozjaśniło ono ognisty dym i zdawało się rozczłonkowywać ciała znajdujących się niżej kreatur.
- Eveerraard! – ucieszyła się Elisa.
- Hmm… - nie kryła swojego zmieszania Maya.
Jaskrawe płomienie nawarstwiały się, a po jakimś czasie zasklepiły się w jakiegoś rodzaju zaklęcie. Władał nim znajdujący się na ziemi samotny, zakapturzony bohater. Mężczyzna zacisnął palce prawej ręki w pięść, wypowiedział kilka, bądź kilkanaście tradycyjnie niezrozumiałych słów, po czym wyprowadził cios, uwalając kumulującą się z nim energię.
Potężny strumień światła ruszył w stronę żyjących jeszcze krotodronów i co wręcz niepojęte, był w stanie stopić na proch ich przebrzydłe cielska.
- To nie Everard. – odparła ze zdziwieniem dziewczyna.
- Racja, to jakiś cziter. Kolejny… - krytykował Casius.
- Wygląda na to, że nie potrzebujecie państwo już mojej pomocy. – stwierdził Michelangelo, po czym zniknął w wirze swojego zaklęcia.
- Naphhrraawdę, bardzo wybhrreeedna magia, Ei. – pocieszała koleżankę Virginia.
- Tia…
Z pomocą Francisa, strefa obronna ponownie powędrowała w dół. Było to posunięcie typowo taktyczne, przywracające defensywne szyki, do którego zdążyło przywyknąć miasto. Ocaleni cywile nie chcieli wracać do swoich domów. Byli zniechęceni, wycieńczeni, a strach zabierał im nadzieje na odnalezienie swoich krewnych.
łW rzeczy samej, Lastwind nie przypominało już miasta, którym było niegdyś. Przerażało swoimi zniszczeniami, widokiem krwi, spływającej po ulicach, a także wielkimi kopcami prochu, który pozostał z olbrzymich bestii.
Samotny nieznajomy czekał na magów z The Rex Tales. Miał im ewidentnie coś ważnego do przekazania. W momencie, gdy byli już na ziemi, stał odwrócony od nich plecami. Brązowy płaszcz z kapturem zakrywał całe jego ciało. Mężczyzna spoglądał na ogień i zniszczenie, które trawiło miasto. Maya odnalazła lokalną straż i zajęła się ratowaniem cywilów, którzy ucierpieli w wyniku oblężenia. Podziękowała za pomoc magom z Eldshire i ku niezadowoleniu Vudixa stwierdziła, że ma teraz dużo roboty.
- Śmierć, zniszczenie, ten cały chaos, który wytworzył świat… - mówił tajemniczy przybysz. W trakcie słów które wypowiadał, dało się odczuć niemały podmuch wiatru, który rozwiał i ukazał fragment jego bujnych, błękitnych włosów.
Elisa zamarła.
- John Moonster! A niech mnie! – stwierdził Casius. – Ty wariacie, ja nie sądziłem, że…
- Casius, to nie John… - odparła grobowym tonem.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że to Hurricane… - próbowała zrozumieć Ei.
- Nic z tych rzeczy… - z oczu czerwonowłosej pani arcymag zaczęły sączyć się łzy. W pewnym momencie nie wytrzymała i podbiegła w stronę wciąż odwróconej do grupy postaci.
Owiany aurą zagadek osobnik wyczuł, że ktoś się do niego zbliża i w jednym momencie zwrócił się ku Elisie.
- Powiedz mi, moja Różo… ile to się już nie widzieliśmy? – zagadał, a po chwili przyjął jej przytulenie.
- Isaac… to naprawdę Ty…
(…)
Tajemniczym wybawicielem miasta okazał się zły brat Ethana Creswella, który miał rzekomo dopuścić się morderstwa na jednym z członków słynnej Dziesiątki Apostołów. Twierdził, że jest ścigany i ukrywa się w tutejszych lasach. Bardzo bawiła go opowieść o Ethanie, który z podkulonym ogonem uciekał z Elshire przed zaklęciem Artura. Wiedział zaskakująco dużo. Posmutniał nagle, gdy grupa spytała go o Eusebina. Jego zdaniem, to właśnie on pozbawił życia wielkiego maga teleportacji.
- Rozumiem, że macie ze sobą na pieńku? – spytał Casius.
- To za dużo powiedziane. Po prostu… moja przeszłość nie należy do najciekawszych… Ten drań postanowił to wykorzystać, skłócić mnie ze swoim bratem, a następnie z całym CCS.
- Robi to z jakichś powodów? Jak silny w ogóle może być Eusebin, skoro jest w stanie mordować najsilniejszych magów na kontynencie?
- To akurat kłamstwo – stwierdziła Elisa. – Dziesiątka może i ma najwyższe poziomy na kontynencie, ale nie ma to żadnego przełożenia na umiejętności. Liczą się inne czynniki, wiara w przyjaciół, elementy zaskoczenia i wiele, wiele innych. Artur był w stanie pokonać Ethana, a Eusebin zapewne wykorzystał moment dekoncentracji staruszka i przebił go swoją kosą…
- Eusebin ma wielki plan. Uważam, że chce zniszczyć całe Alphatown. Jego gildia szuka czegoś w tych lasach. Jeśli wierzyć legendom, nad złożami Vestro- przestrzeni znajduje się wiele pradawnych artefaktów, o mocy tak potężnej, która w nieodpowiednich rękach wywoła potężne zniszczenia…
Isaac był niezwykle miłym facetem. Grupa szybko zrozumiała, dlaczego udało mu się skraść serce tak bardzo zamkniętej w sobie Elisy. Bardzo różnił się od swojego brata. Nie był sztuczny, nie knuł różnych spisków i przede wszystkim – nie bał się walki ze złem. Prawdopodobnie tylko on z całej żyjącej obecnie rodziny Cresswellów mógł być postrzegany jako bohater…. Los jednak chciał, że rzeczywistość wyglądała inaczej. Był zbiegłym więźniem, poszukiwanym przez całe CCS, mającym na swoim koncie niejeden wyrok śmierci.
Był potężniejszy od swojego brata, Ethana. Władał nie tylko zaklęciami antygrawitacji, ale i również wszystkimi kreacjami, stworzonymi z gwiazd. Jego magia dosłownie i w przenośni – zdawała się być kosmiczna, inna, nie z tego świata.
Nie był jedynie potężnym magiem. Błyszczał również swoim wdziękiem i urodą, czym nieprzerwalnie zwracał uwagę Virgini i Ei. Isaac, podobnie jak czarodziejka słońca, miał słabość do kotów. Zobaczywszy Francisa, przykucnął i podał mu swoją dłoń, a po chwili pogłaskał go i po przyjacielsku podrapał za uchem.
- Eusebin mówił także, że nienawidzi The Rex Tales… ciekawe czemu… - zastanawiała się Ei. Nikt jednak, póki co, nie znał jeszcze odpowiedzi na jej pytanie.
(…)
Grupa błądziła po lesie. Miejsce, z którego słynęło Lastwind było już dziwnie puste. Nie udało im się natknąć na żadnego z wielkich pająków, ani na inną krwiożerczą bestię. Można było przypuszczać, że winowajcą tego był nowy członek drużyny, który pokazał wszystkim tym potworom gdzie raki zimują. Nie było to jednak na tyle przekonywujące. Nicość bowiem miała już to do siebie, że dziwiła nawet najstarszych i najbardziej zakręconych filozofów… wiązała się często z podejrzliwością i wątpliwościami.
Trop zaprowadził do potężnej wyrwy w ziemi. Grupa, z małą pomocą Francisa, udała się do podziemi. Na przywitanie przyszła im dwójka buców, która nie wytrzymała wprawdzie zbyt długo. Los jednego z nich zakończył Vudix, a drugiego Ei. Ciemne kondygnacje korytarzy zawierały w sobie nieprawdopodobną liczbę tajemnic. Na niektórych ścianach dało się dostrzec nawet pradawne tablice, nadgryzione w większości przypadków przez zęby czasu i przestrzeni. Zakapturzony koń w pewnym momencie zapędził się za bardzo i zupełnym przypadkiem przebił się przez jedną ze ścian. Grupa trafiła do pradawnej komnaty, pełnej śnieżnobiałego, jaśniejącego piasku. Znajdowała się tu masa płonących jeszcze pochodni. Wszystkie z nich rozświetlały wielkie naścienne malowidło, przedstawiające niewyraźną istotę pogrążoną w objęciach ciemności, która z obrazka na obrazek traciła swoją podstawową postać, przeobrażając się w potworną, latającą bestię.
- Widzicie, gdyby nie ja, to byśmy tego nie odkryli. – stwierdził Vudix.
- To zapewne jakiś smoczy mag, który uległ czarowi dragonifikacji… - zaciekawił się Casius.
- Nie byle jaki…. – nie kryła zdumienia Elisa.
- To ktoś znany? – spytała Virginia…
- I to jak… - odparł Isaac.
- Może ktoś wreszcie wyjaśni… - niecierpliwiła się powoli Ei.
- Wygląda na to, że odkryliśmy… jak narodził się Eclipse Delic…

Casius Nathaniel Silver awansuje na poziom 75
Ei Nibel awansuje na poziom 65
Elisa Rose awansuje na poziom 113
Vudix Xix awansuje na poziom 60
Francis awansuje na poziom 45
Virginia Light awansuje na poziom 88
Maya Victoria Bloodblade awansuje na poziom 80


Co by tu zrobić?



Obrazek
Wild Psycho Dove TeamGrupa Golly’ego trafiła do Alphadorei. Zastała tam portal, który zasysał wszystko, co znajdowało się w mieście. Przerażeni tym faktem magowie z The Rex Tales oraz dwie towarzyszące im panie, szukały jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia tej całej niecodziennej sytuacji. Niewątpliwie – uważali, by magiczny portal nie wessał ich do środka, ale im bardziej się starali, tym bardziej im to nie wychodziło. Moc tajemniczego miejsca rosła z sekundy na sekundę, a kiedy wyczuła ruch nowej, żywej materii, rozpoczęła swoją szarżę. Na nic nie zdały się ataki, na nic nie zdały się okrzyki… Drużyna zaczęła zmierzać ku miejscu swojego przeznaczenia.
Padło wiele haseł, dotyczących finalnej możliwości gry na skrzypcach, zabrzmiało wiele rozpaczliwych odgłosów, ale zarówno tym i tym postanowił pogardzić szastający ziemskim życiem los.
W krótkim czasie wszyscy wpadli w magiczny wir teleportacji i choć nie dryfowali w pustce czasu i przestrzeni nie wiadomo jak długo, to jednak odczuli na swojej skórze znamienia nieumiejętnie sporządzonego tunelu przemieszczania.
Niemało poobijani, wkrótce wylądowali w dość rozległej, śnieżnej przestrzeni. Było tu znacznie zimniej niż w Alphadorei. Nie wystarczała już nawet najcieplejsza odzież zimowa z Eldshire. Wspólnymi siłami Thety i Patricii udało się jednak stworzyć coś odpowiedniego, pozwalającego wytrzymać w tak niedogodnych warunkach.
Jak można było się spodziewać, portal nie miał powrotnego wyjścia. Lekko przybici tym faktem, magowie zaczęli rozglądać się po okolicy. Oślepiająca biel, po przyzwyczajeniu wzroku, z czasem zaczęła formować się w budowle mieszkalne i przestrzenie życia publicznego. Stało się więc jasne, że grupie udało się trafić do jakiejś zimowej wioski.
Luke Sharp zaczął szukać czegoś w swoich spodniach.
- Luke, wariacie, co Ty tam robisz… - zakpił ze swojego kolegi Theon. Wilk skrzywił się z poirytowania i jakby ignorując niezbyt bystrą ripostę, wyciągnął z kieszeni nieduży, mieszczący się na dłoni, czerwony kompas. Wprawił tym Theona w niemałe zdziwienie.
- Panno Sapphire, obawiam się, że grupa ta ma nierówno pod sufitem… - zwróciła się do swojej pani Emma.
- Ten cały świat ma nierówno pod sufitem, a oni przynajmniej są przyjacielsko nastawieni, nie zamieniają się w smoki i nie chcą zniszczyć świata… To chyba i tak dobrze. – uśmiechnęła się świetlna łowczyni smoków.
- Mhm… - odparła z powagą kotka.
Luke zaczął potrząsać swoim kompasem. Najwyraźniej miał z nim jakiś problem. Coś w nim nie działało tak, jak należy. Golly obserwował go z przymrużeniem oczu. Wyczuwał potężny spisek, lecz nie mógł jeszcze sprecyzować, na czym dokładnie miałby on polegać. Wiedział jednak, że jego grupa nie trafiła tu przypadkiem. Podejrzewał, że wszystko to było jakąś częścią planu Coldiana.
Theta oddalił się od Avy i Patricii i zbliżył się do Luke’a.
- Luke, wariacie, powiedz Ty mi co robisz z tym kompasem…
- To jeden z artefaktów, które znalazłem na dzikim zachodzie, w Texarii.
- Pan ostry znalazł pradawny artefakt… noo weźcie mnie powieście… - nie mógł zrozumieć Theon.
- I jak ten kompas no powiedzmy działa?
- Wskazuje współrzędne, w których się znajdujemy…
- Musisz nim Ty tak telepać? – próbował zrozumieć Cheeses.
- No bo nie działa…
- Zakładam, że nie będzie lepiej, jeśli dalej będziesz nim miotał jak siły nieczyste ofiarami po suficie…
- Co jest nie tak? – spytał Theta.
- Wskazuje zupełnie inne współrzędne. Ewidentnie, nie znajdujemy się już w Zeasiss.
- NIE ZNAJDUJEMY SIĘ W ZEASISS?! – zaczęła panikować Ava.
- Zatem gdzie? – zaciekawił się nawet i Dove.
- Zdecydowanie bardziej na wschód… Biorąc pod uwagę całą okolicę i ten… mróz… no… nie wygląda to dobrze. Obawiam się, że portal wysłał nas w sam środek Crystalii.
- WTF… - nie dowierzał Theta.
- Heheh… To w sumie nie tak źle. – stwierdził Dove. – Wreszcie będę mógł się pochwalić Casiusowi, że byłem w innym państwie. Nie to co on, tylko to Zeasiss i Zeasiss. Na pewno będzie mi zazdrościł. Siedzi teraz w tym Lyonhall i obżera się rybkami z Francisem…
- Żeby tylko rybkami… - skwitował Theon.
Grupa postanowiła rozejrzeć się w okolicy, w celu znalezienia choć jednej istoty żywej i potwierdzenia wydedukowanej wcześniej lokalizacji. Jej poszukiwania nie trwały zbyt długo. Właściwie już po kilku krokach natrafili na zbiorowisko dziwnych stworzeń, zrodzonych z lodowych kryształów. Nie przypominały one żadnego ze stworzeń, mieszkających w Zeasiss.
- Khem khem, przepraszam, panowie… - zaczął Theon.
- Fa Mihr, Jesventre Arvi sind. – odparł jeden z nich.
- Arktoidy cholerne… - nie krył zażenowania mag metamorfozy.
- No tak, ewidentnie jesteśmy w Crystalii. Język arktoidów, z tego co mi wiadomo, znacznie różni się od języków innych stworzeń Endlessness. Jest kompletnie niezrozumiały… - odparła Patricia.
- Panno Sapphire, obawiam się, że uciekając przed Closed Sacrament… trafiliśmy do miejsca, w którym zamarza nawet piekło. Panienka wybaczy, ale to chyba moja wina… To ja nakierowałam naszą wędrówkę na ów nieczyste górzyste lasy…
- Nic się nie stało, Emma. To była nasza wspólna decyzja. Nie mogę pozwolić, abyś brała całą odpowiedzialność za siebie. – uśmiechnęła się błękitnowłosa dziewczyna, a po chwili wzięła swoją podopieczną na ręce. – Już dobrze… - mówiła.
- W zasadzie, chyba mógłbyś się zamienić w podobne cholerstwo i sobie z nimi pogadać. – zaproponował Dove.
Cheeses spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale i jednoczesnym zdumieniem. Najwyraźniej uznał pomysł Golly’ego za dobry i zrobiło mu się trochę wstyd, że zwykle nie doceniał jego dedukcyjnego instynktu.
Theon wypowiedział jedno z tajemniczych, prastarych zaklęć, a po chwili pokrył swoje ciało kryształami lodu. Przybrał formę mroźnej kreatury, mogącej posługiwać się arktoicznym językiem.
White po jakimś czasie zaczął rozmowę z grupką niecodziennie wyglądających stworzeń. Szybko zrozumiał, że nie były one zbyt szczęśliwe. Zaprowadziły one Cheesesa do lokalnego przywódcy. Mieszkał w zwykłej chacie, przypominającą wyglądem te z Zeasiss. Różniła się jedynie tym, że dachówka budynku pokryta była lodowymi kryształami, a część tworząca zewnętrzną zabudowę, miała całkiem wiele wspólnego z igloo.
Wódz zapewnił grupę, że portal, prowadzący do ich kraju, nie zniknął. Po prostu – obecnie znajdował się gdzieś indziej. Lokalni magowie i alchemicy przesunęli go w oddalone miejsce, obawiając się, że wprowadzi on do Crystalii światło słoneczne, mogące spowodować nawet katastrofę całego państwa. Dowiedział się również, że miasto okupuje dziwna gildia, w której jeden z magów chodzi do góry nogami po niebie, drugi walczy, przejmując kontrolę nad nieożywionymi obiektami, a znowu inny włada rzeczami, które przerażają nawet najbardziej mrocznych i zagubionych mieszkańców. Ich lider natomiast, to nieposkromiony mag mroźnej kreacji, który własnoręcznie poobijał całą lokalną gwardię królewską.
Lider miasta, Van Alderstone, poprosił grupę magów z The Rex Tales o wyeliminowanie złej gildii i o uratowanie miasta od ich terroru. Stwierdził, że tylko wtedy pozwoli im się stąd wydostać.
- Noo.. i właśnie wtedy pokażą nam portal… - kończył swoją opowieść Theon.
Wódz wioski przekazał dokładną lokalizację, w której ukryła się gildia DS. Była to rozległa, podziemna jaskinia, do której wejście znajdowało się w południowej części miasta.
- Mam pewne wątpliwości. – odparła Sapphire przed wejściem do podziemi.
- Co masz na myśli? – zaciekawił się Dove.
- Smoczy magowie mają to do siebie, że czują więcej…
- Są życiowymi romantykami, tak? – spytał Luke.
- Jak Ty coś powiesz to normalnie… - kontynuował swoją starą śpiewkę Theon.
- Niektórzy też, ja na pewno kimś takim jestem… - odparła dziewczyna. Luke, słysząc jej słowa zaśmiał się z Theona i popatrzył na niego z triumfem.
- Ale nie w tym rzecz. Możemy wyczuwać również silniejsze fale energii, towarzyszące naprawdę potężnym mocom… W tej jaskini znajduje się jakieś zło…
- No jasne, znajduje się tam Coldian. Pokonamy go i uratujemy Crystalię przed zniszczeniem. – stwierdziła Ava.
- Nie powiedziałabym. To równie dobrze może być zasadzka. – zakwestionowała jej zdanie Patricia.
- Niewątpliwie… - dodał chwilę później Theta. – Nie macie wrażenia, że rozmowa z tym całym Alderstone’m była zbyt… łatwa, schematyczna? Z jednej strony gość może mieć serio dość… ale…
- Gość serio dość… śmieszek… heheh… - zaśmiał się Luke.
- Hee hee.. heeee….. – naprawdę, wyborne. – dodał chwilę później Theon.
- Tak, też mam wrażenie, że coś tu nie gra. Jeśli jeszcze Sapphire coś tu wyczuwa, to ewidentnie, musi być tutaj coś nie tak… - stwierdził Dove.
- Czemu te wszystkie żarty muszą być tak bardzo prymitywne… Pora umierać… - wymamrotała Emma ze smutkiem.
Grupa postanowiła jednak skierować się w głąb lodowej jaskini, lecz robiąc to, ustaliła wcześniej obronne szyki. Miała poruszać się w taki sposób, który dawałby wgląd w to co dzieje się z czterech różnych kierunków. Właśnie w ten, nierozdzielny sposób miała w planie znaleźć słynną gildię, Delicate Saints. Jak jednak mówią – przezorny zawsze ubezpieczony… Kluczowym punktem oddziału miał zostać Theon, który zmienił się w wielką kreaturę z wieloma mackami i jeszcze większą ilością oczu.
- Hmm… wygląda znajomo… - odparł Dove na jej widok.
- I to jak… - dodał chwilę później Theta.
Wnętrze lodowej jaskini z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz głębsze i szersze. Grupa była już niemal pewna, że całe to miejsce jest elementem intrygi, uplecionej przez Coldiana i jego magicznych pobratyńców. Los jednak chciał, że podążanie w takiej a nie innej formacji było bardzo męczące, a osoby, przyszpilone do Theona, którego skóra raczej nie miała zbyt wielu właściwości leczniczych, zaczęły powoli podupadać na zdrowiu. Było kilka postojów, związanych z czasem na regenerację, ale nie przynosiły one większych efektów. Po jakimś czasie, grupa przyjaciół zrozumiała, że nic tu po nich, a Delicate Saints jest już zapewne kilka kroków przed nimi. Niemało zdemotywowani, poczęli wymyślać kolejną strategię i właśnie w tym momencie zostali zaskoczeni. Za plecami obradujących osób, praktycznie jak spod ziemi wyrósł niewysoki dalmatyńczyk z szyderczym uśmiechem. W mgnieniu oka wycelował w grupę jednym ze swoich z zaklęć. Prawdopodobnie to on był tym słynnym wojownikiem, który miał władać najbardziej potworną magią we wszechświecie, gdyż jednym z jego czarów i jednocześnie tym, którego użył, był nieprzeciętnej jakości strumień długich strzykawek.
Magowie z The Rex Tales i towarzyszące im Emma i Sapphire nawet się nie zorientowali co się stało. Mogli na sobie odczuć tylko bolesne ukłucie, a po chwili wszystkim urwał się film.
Pobudka była równie bolesna. Grupa znajdowała się już na otwartej przestrzeni, oświetlonej fioletową aurą iluminacji. Była ona już tak wielka, że nie różniła się zbytnio od świata zewnętrznego. Źródłem jasności był potężny kryształ, o kolorze równym kolorowi pomieszczenia.
Ręce naszych bohaterów skrępowane były magicznymi kajdankami, które uniemożliwiającymi rzucanie zaklęć. Wśród tej jakże potwornej aury, dało się wyróżnić czwórkę postaci. Jedną z nich był zwariowany dalmatyńczyk ze strzykawkami i wiertłami dentystycznymi. To prawdopodobnie on miał być tym, którym udało się ich schwytać. Towarzyszyła mu jedna, krecia dziewczyna z średniej długości bordowymi włosami. Ciężko stwierdzić jaką władała magią, ale po obłędzie widocznym w jej oczach, spodziewać się można było równie potwornych zaklęć.
W oddali znajdowała się dwójka innych osób, skrywających swoje twarze w maskach. Jedna była demoniczna, a druga… ciężko nawet stwierdzić, co przypominała. Postać, odziana w tę pierwszą, nosząca potężny lodowy pancerz, postanowiła zbliżyć się w stronę uwięzionych magów.
- Och, widzę, że dzięki Stick’owi wszyscy są już na swoich miejscach. – stwierdził. – Witam wszystkich przybyłych i życzę udanego przedstawienia.
- To jakiś teatr, tak? – próbował zrozumieć Luke.
- Bynajmniej, mój drogi. To raczej żywe widowisko.
- Nawet nie próbuj… - odparł w tym momencie Dove.
- A niech mnie, sierota umie mówić… Szkoda, że sierota nie potrafi się witać…

Co by tu zrobić?


Obrazek
Hank TeamHank wkroczył do akcji. Miał w sobie ten słynny instynkt bohatera, który w odpowiednich sytuacjach pozwalał mu dokonywać naprawdę wielkich, chwalebnych rzeczy, bronić słabszych, zagrożonych, bądź zwyczajnie tych, którzy zabłądzili w ścieżkach swojej ziemskiej egzystencji. Widząc, że jego przyjaciółka, również pani arcymag, ma niemałe kłopoty, postanowił działać. Szybko rzucił w stronę macek kilka potężnych zaklęć, czym w jednym momencie wydał na siebie wyrok efektu obosiecznego miecza. Zupełnie nieświadomy tego co się stało, przyjął na siebie moc uderzeniową swojego potężnego zaklęcia. Stracił przytomność, a gdy się ocknął, znajdował się w znajomej już białej przestrzeni, gdzie niegdyś, po podobnej wpadce w Chefreindale, spotkał osobę, która raczyła nazywać się bogiem.
Tym razem dane mu było porozmawiać z kimś innym. Leżał na ziemi, a gdy już pojął, gdzie się znajduje, zobaczył nad sobą niewysoką postać ubraną w długi, czerwony płaszcz.
- WTF… Pan Danceny? A co pan tu do cholery ciemnej i jasnej robi? – spytał Hank.
Tajemnicza osoba jednak milczała.
- Ach, rozumiem, jest pan jakąś dziwną kreacją, która po prostu chce, żebym rozpoznawał w panie Pana Danceny’ego? – zadał kolejne pytanie. Jego rozmówca jednak wciąż nie odpowiadał.
To ja już nie wiem, ale jeśli pan chce milczeć, to może innym razem. Moja przyjaciółka potrzebuje pomocy. Jest w wielkim niebezpieczeństwie.
- Hank Chestershire, arcymag i oficer gildii The Friends Fales…
- Ej, chyba coś przekręciłeś.
- Niewykluczone, zawsze miałem sklerozę. Te wszystkie nazwy, trzeba je zapamiętywać, a mi się nie chce…
- Hmm… Brzmi całkiem znajomo…
- Ja nie mam uczuć, nazwę wymyśliła ta młoda, która wymyśliła sobie, że jestem jej przyjacielem… W sumie byłem, ale co z tego, jak nie żyję. Ona w sumie też… Chyba…
- Danceny, czy pan się czegoś za przeproszeniem naćpał?
- O nie, co to to nie. Tylko nie Danceny. Ten szczur przegrał zakład z młodą i od teraz musi wyglądać tak jak ja. To chyba upokarzające. Ja bym wolał się raczej zabić. Ale co ja tam wiem, w końcu nie żyję. A nie chce mi się nie żyć.
- Zatem, kim jesteś, tajemniczy przybyszu?
- WILHELM KURDE.
- Jaki Wilhelm…?
- Wiedziałbyś, gdybyś się jarał TRT.
- Hmm… Czy pan jest jakiś upośledzony? Mówi pan niestworzone rzeczy…
- Tak, jasne. Jestem gorszy, bo co? Bo nie żyję, tak?
- Zatem kim pan jest i dlaczego pan nie żyje? I czego w ogóle pan chce? Pan wybaczy, ale ta sytuacja jest dość groteskowa…
- To ja, z bandą jełopów i młodą założyłem Twoją gildię. I w sumie ród Van Slothów… znaczy to akurat nie z nimi…
- A, to bardzo miło, naprawdę… ale ja się śpieszę. Ma pan jakieś przesłanie, morał, albo coś?
- Czas się zatrzymał. Jeśli będę chciał, to zostawię Cię tu na wieczność…
- Trafiłem do jakiegoś innego wymiaru? Jesteś jakimś bogiem? Znasz tego typa, który mówił mi o płonącej wyspie?
- Zamówiłem sobie u tego na górze wizję lokalną. Ale to panie drogie rzeczy są, nie miałem odpowiedniej ilości hajsu, ponadświatowi uzurpatorzy… ale herbatka dobra… mam wrażenie, że wymyślili ich nasi wrogowie… no i musiałem wybrać opcję jej wywołania dopiero wtedy, kiedy pan weźmiesz i walniesz się swoim własnym zaklęciem.
- Rozumiem Wilhelmie, że chciałeś ze mną pogadać, prawda?
- No…
- Zatem słucham.
- Hanku Chestershire, znam Twoją przyszłość i przyszłość tego świata. Ciekawa nie jest, tak powiem…
- Taak, słyszałem… Smoki, gazownia, armagedon… Te sprawy…
- Dla Ciebie również nie jest zbyt optymistyczna. W Twojej historii pojawiła się znaczna wyrwa, toteż zaczynasz widywać omeny śmierci, tak zwane Versea Banshee. Widują je Ci, którzy ucierpieli przez czasowe manipulacje i ci, których już wkrótce czeka śmierć. Sprawa wygląda tak, Hanku. Zarówno Ty, jak i mój syn, Diesel, padniecie pewnego dnia i nie będzie to bynajmniej śmierć ze starości. Oczywiście, możecie zmienić swój los, ale wiążą się z tym pewne warunki…
- Jestem ciekawy co tam wymyśliłeś…
- Nie bądź chamski. Naprawdę, wolałem porozmawiać z Dieselem, ale dziad stwierdził, że mu się nie chce… Ciekawe w sumie po kim to ma…. Toteż Ty jesteś jedynym ratunkiem.
- Heheh…
- Sprawa wygląda tak, że masz nieślubne dziecko. Ono naprawdę tęskni za Tobą… Powiem nawet więcej. Wie, że to za Twoją sprawą trafiło na ten świat… ale się boi Tobie o tym powiedzieć…
- A to czemu?
- Jesteś zbyt wielkim cziterem kurde. A ona… no…
- A więc mam córkę?
- Owszem.
- Pewnego dnia, to ona, jako nowa pani arcymag, zawalczy na czele armii żywych z wielką armią nieumarłych…
- Brzmi jak jakiś cyrk…
- Żebyś wiedział…
- Czemu wszystkie te finały muszą być tak krwawe i bez sensu…
- Twoja córka jednak… już niedługo czeka ją bardzo przykry los. Możliwe nawet, że tego nie przeżyje.
- Aż tak?
- Musisz ją odnaleźć i zatroszczyć się o nią. Jeśli ona zginie przed czasem jak chce los, to i Ciebie czeka podobna przyszłość.
- A co z szefem?
- Masz mu powiedzieć, żeby jak najszybciej uciekał z tego wariactwa, zwanego Elysium. Mieszkają tam osoby niezrównoważone psychicznie. 3/4 Tych noo wielkich magów ma poważne problemy ze sobą i to oni są prawdziwym zagrożeniem tego świata. Nie jakiś tam, Delipse Eclips.
- A, ok…
Wilhelm w jednym momencie zniknął. Prawdopodobnie skończył mu się czas, który mógł przeznaczyć na rozmowę. Zdezorientowany Hank natomiast, w pewnym momencie poczuł czyjś dotyk na plecach. Odwrócił się delikatnie i choć wcześniej stał jak wryty, teraz wrył się w ziemię jeszcze bardziej. Ujrzał tysiące jasnowłosych kobiet w czarnych sukniach. Wszystkie, otoczone mglistą aurą ciemności, płakały i powtarzały jego imię. Chestershire zaczął krzyczeć, a że robił to wystarczająco głośno, to w pewnym momencie udało mu się przerwać tą przykrą i ponurą wizję. Obudził się na podłodze, przy zemdlonej Julii Aurelii Hari. Ujrzał nad sobą Zei i Freyę, które przyglądały mu się z wielkim zaciekawieniem. Chciał już coś powiedzieć, ale w jednym momencie został uniesiony bezwłasnowolnie do góry. Szybko przetarł oczy i zrozumiał, że stało się to za sprawą Sorrowa.
- Haaaaank, ja myślałem, że już po Tobie, tak żeś się walnął tym cziterskim skillem, że noo… a zresztą…. Łeeeeee…. – zaczął lamentować.
- Sorrow kurczę, puszczaj mnie… Nie mam czasu…
- Łł…
- Później się poprzytulamy… - stwierdził i poklepując enta po głowie, zeskoczył z gracją na ziemię.
- Co się stało z Julią?
- Uratowałeś ją… znaczy… uratowaliśmy ją. – odparły niemal jednogłośnie Zei i Freya.
- Właściwie, przez Twój masochistyczny czyn wytworzyła się potężna fala energii, którą dało się wykorzystać, ażeby zmieść w pył te cieniste macki… - dodała chwilę później Zei, tym razem sama.
Jak się okazało, nikt nie miał już sił do walki, a w światło nadziei zaczęła już wątpić nawet i matka Selima. Morale opadły, piekielne moce okazały się zbyt wymagającymi rywalami, a znowu Hank… miał świadomość, że czeka go swojego rodzaju wyścig z czasem, którego wynik rozsądzi, czy uda mu się uratować los mistrza gildii, ten swój, a także los swojej nieślubnej córki. Wszystko było zbyt przytłaczające i smutne.
Nietrudno się domyślić, że właśnie w takich sytuacjach mają miejsce kluczowe zdarzenia, które nieznacznie, lecz jednak skutecznie nadpisują fabułę… nadają jej jakiś kierunek. Podobnie było i w tym przypadku…
Drzwi jadalni stanęły otworem. W pokoju pojawiła się nowa postać, wyglądająca dla niektórych… dość znajomo. Nie była zbyt trzeźwa i właściwie nie wiedziała, co tu robi.
- Nie wygląda na wikinga… - odparła Zei…
- Ja go znam… - stwierdził Hank.
Rozpoznawał nowoprzybyłą postać, lecz nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Miał przed sobą ciemnoskórego kreta z bujną czupryną. Nosił czarny sweter, który nie był obecnie w najlepszym stanie.
- A to nie ten słynny Keith Drake? – spytała Zei.
- Keith Drake zrobił drakę… łeee…. – nie wytrzymywał Sorrow…
- Ach, faktycznie… W końcu kiedyś Ci o nim mówiłem… - odparł Hank z okrzykiem eureki.
Okazało się, że Keith kolejny raz pokłócił się ze swoim ojcem, Malcolmem i już od dłuższego czasu pracuje jako łowca nagród. Zdefiniował pojęcie tego zawodu jako niszczenie wszelakiego zła, które ma czelność trapienia mieszkańców Zeasiss. Kret dowiedział się, że w Fayadwood ogłasza się niebezpieczną, może i nawet demoniczną misję, toteż zainteresowany dużą nagrodą, postanowił do niej dołączyć. W Fayadwood, trafił jednak na dwójkę przyjaźnie wyglądających wikingów, którzy niemal od razu poczęstowali go lokalnym rumem, toteż… trochę minęło, aż trafił do miejsca swojej destynacji.
Po kilku godzinach jednak, wreszcie doszedł do siebie. Gorzej było z Julią. Dziewczyna była niemiłosiernie poobijana i próbując chodzić, bardzo często chwiała się na nogach. Co najciekawsze jednak… nie ustępowała i zarzekała się, że zrobi wszystko, aby ponownie zamknąć tą wredną maszkarę tam, skąd miała czelność przybyć.
Hank zapoznał Keitha z Sorrowem, Zei i Freyą.
Jak się okazało, Drake znał historię demonicznej Persephone. Opowiedział wszystkim jak wyglądała ona z perspektywy Malcolma. Jego wersja nie różniła się znacznie od tej, którą przedstawił król Roderyk. Pojawiły się w niej te same zmianki o walce Dark Vikings, Malcolma, Esterii i Magnusa. Potwierdził także, że właśnie ta ostatnia dwójka odegrała w tej walce główne skrzypce. To za ich sprawą zbuntowana Pierwsza została zamknięta na latach w piekielnych kręgach.
Jedynym, co różniło obie opowieści, były chyba przypuszczenia Keitha. Uważał on, że gdyby coś rzeczywiście uciekło z zaświatów, pewnie wiedziałoby już o tym całe Elysium, Alphatown i ten, którego nie cierpiał, czyli Malcolm Drake. Twierdził, że główną winowajczynią tego zamieszania nie jest Persephone, ale jakiś jej misterny naśladowca, albo mroczny mag, który włada podobną magią do tej Julii, i łączy w sobie różnorodne zaświatowe energie.
Grupa poprzysięgła walkę i zemstę za całe cierpienie, jakiego doświadczyło Fayadwood. Na twarzach drużyny zaczęły pojawiać się nawet uśmiechy.
Sielanka i wielkie idee szybko starły się jednak z rzeczywistością. Przywódczyni gildii Dark Vikings i czarodziejka magii feniksów dostała już wkrótce bardzo przykry komunikat, który odebrał jej resztki nadziei. Do Fayadwood przybył jej przerażony podopieczny, który uważał, że na wyspie, na której znajduje się Selim, miały miejsce naprawdę potworne rzeczy. Chciał już opowiedzieć o innych szczegółach, ale mimowolnie zakończył swój żywot. Jakaś niewidzialna siła przekręciła jego kark w taki sposób, że jego głowa zdążyła zatoczyć obrót dookoła własnej osi.
Magowie z The Rex Tales wiedzieli już, że sprawy znacznie się pogorszyły. Bez ani chwili zawahania, razem z Freyą popłynęli na wyspę, na którym znajdował się bunkier.
Była już noc.
Mroczną wyspę spowiła straszliwa mgła, która na tle księżycowej pełni, z pewnością byłaby dobrym miejscem na zlokalizowanie akcji horroru. Niewątpliwie, niejeden psychopata z nożem, piłą mechaniczną czy innym cholerstwem, znalazłby sobie tutaj raj do mordowania ofiar, biegania z bronią, bądź jedzenia żywego jeszcze mięsa.
Tutejsze drzewa, szumiąc, zdawały się śpiewać swoją opętańczą pieśń, sugerującą, że to już ostatnie chwilę na zmianę zdania i możliwość pozostania żywym. Przybici do ich konarów wisielcy wyznaczali granicę ów cienistego rubikonu. Freya załkała. W ofiarach, uśmierconych przez kaprysy sił piekielnych, rozpoznała swoich najbliższych, wielkich arcymagów gildii Dark Vikings.
- To chyba już koniec… - odparła załamana.

Co by tu zrobić?

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


Pt, 21 kwi 2017, 20:30
Zgłoś post
WWW
Bezpieczeństwo Forum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12
Posty: 2168
Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
- Rozumiem, że lubisz się przechwalać, ale sam zdążyłem już się domyślić, że umiesz mówić - odpowiadam na zgryźliwość. - Co do powitania, no cóż, witam, kopę lat. Czyżbyś teraz zamierzał objaśnić nam szczegóły swego planu? A może uważasz to za niekonieczne, bo za chwilę sami się o tym przekonamy albo sądzisz, że wszystkiego się już domyśliliśmy? Zapewne wiesz, że w nasze ręce wpadł pewien straszak... Co prawda tylko na chwileczkę, ale miał przy sobie zabawną karteczkę... W tym momencie kończą się jednak rymowanki i zaczynają pytania. Jakie miejsce chcesz zająć? Teoretycznie jesteś przywódcą gildii, więc o to raczej nie chodzi... Czyli coś osobistego? Mam również nadzieję, że ta świecąca bryła to nie jest zamrożony Deadriel traktowany jakimś zaklęciem i nie służy to odwróceniu działania Frozen Sacrifice, o ile to w ogóle możliwe. I jeszcze jedno pytanko: za co chcesz się zemścić? Za tę prośbę o uratowanie życia innych? Sądzisz, że żywot minimum kilku dziesiątek osób jest mniej znaczący niż jednostka, nawet najprzedniejsza? Niż osobista satysfakcja?
W międzyczasie staram się wypróbować na różne sposoby te antymagiczne kajdanki. Skoro tamten lisek nie do końca chytrusek zbiegł z zabezpieczonej celi, to nam miałoby się nie udać?
Nie obawiam się za bardzo o nasze życia, bo w sumie Coldian chce, żebyśmy żyli (przynajmniej na razie) i oglądali, jak to określił, przedstawienie. Nie znam też do końca jego zamiarów, a nuż uwolni kogoś z naszej drużyny, bo będzie go (jej) do czegoś potrzebował? Czekam na rozwój oby nie wypadków.

_________________
Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!
Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie.
Obrazek III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015
Tym kolorem moderuję.


So, 22 kwi 2017, 10:44
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Casius przeszedł się po pomieszczeniu, dokładnie się rozglądając i oświetlając ściany pochodnią w poszukiwaniu innych malowideł ("Wtf, po co mi pochodnia, skoro jestem magiem płomieni? Wtf, dlaczego w Endlessness starożytne ruiny zawierające wiedzę mogącą zmienić losy świata pogrzebane są pół metra pod ziemią, a archeologowie i tak nie mogą ich znaleźć od pokoleń? Wtf, miałem szukać Eusebina, dlaczego nagle jestem w jakimś chędożonym Wysokim Hrothgarze? Wtf, co to jest Wysoki Hrothgar?"). Słuchał opowieści Isaaca i Elisy, starając się domyślić, o kim mowa. Opukał też bardzo ostrożnie kilka ścian z nadzieją odkrycia czegoś więcej. Jeżeli zauważy cokolwiek godnego uwagi, przygotowany był do rzucenia czaru Fire Dragon: Flamethrower w celu dokładniejszego oświetlenia pomieszczenia.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


So, 22 kwi 2017, 11:26
Zgłoś post
Bardzo Stary Norman
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 8 sty 2016, 20:15
Posty: 743
Lokalizacja: Świat Rur
Naklejki: 5
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
icha

_________________


Bardzo milo mi sie wspolpracowalo, ale wierze, ze PKD bedzie wykonywal moje obowiazki lepiej i z gramem mlodzienczego wigoru [...] i mianowac Pana Kretona Dykte na swojego nastepce, samemu przechodzac do Rady Medrcow ~Traktor, 31.05.2019 23:58


Cz, 27 kwi 2017, 18:11
Zgłoś post
WWW
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Obrazek
Casius TeamGrupa Casiusa stanęła przed przedziwnymi malowidłami. Pokazywały one moment narodzin najpotężniejszej bestii tego świata – Eclipse Delica. Dzieło miało kilka części. Pierwotnie przedstawiało niewysoką postać, którą z dnia na dzień pochłaniała ciemność. Pewnego dnia, pod wpływem nie do końca sprecyzowanych zdarzeń, utknęła na wieczność w świecie zła i mroku. Stała się potworem, potężnym, większym i straszniejszym od tego, co do tej pory widziało żywe istnienie.
- Nie mówcie zagadkami – stwierdziła Ei. Dziewczyna niecierpliwiła się. Pragnęła czym prędzej poznać tożsamość ów tajemniczej kreatury. Zresztą – nie tylko ona. Prawdopodobnie temat ten zdążył już zainteresować wszystkich tu zgromadzonych.
- Na moje oko to jakiś pies… - stwierdził Casius.
- Raczej wiewiórka. – dopowiedział chwilę później Vudix.
- Nie wiem, czy możemy w ogóle przyporządkować go do jakiejkolwiek kategorii. – stwierdziła Elisa.
- No wyhhraaźne to to nie jest. – odparła Virginia ze smutkiem.
- Skutki nadgryzienia zębem czasu… - stwierdził Isaac, po czym nieznacznie oddalił się w celu prowadzenia dalszych poszukiwań.
Komnata była większa niż mogłoby się to wcześniej wydawać. Jak się okazało, nie znajdowało się tu tylko jedno dzieło. Po krótkim czasie udało się odkryć także kolejne, równie zagadkowe i niepokojące.
Przedstawiało niewysokiego lisa z czarnymi włosami, który swój ziemski żywot zakończył w sposób dość przykry i równie wstrząsający. Jego wioska, widoczna na jednej z części obrazu, została zniszczona przez wielką, latającą bestię.
- Straszny… - stwierdził Francis.
- Iha… - dopowiedział mu Vudix.
- To nie Eclipse, prawda? – zaciekawiła się Ei.
- Ten smok jest jakiś inny… - stwierdził Casius. – Choć również i on ma w sobie coś demonicznego…
- Co masz na myśli, Cas? – spytała Elisa.
- Sam nie wiem, bije od niego jakaś zła aura…
- Ja nic nie czuję. – stwierdził Vudix.
- To pewnie ten słynny smoczy węch… - odparła Virginia.
- Smoczy magowie czują więcej, widzą więcej… najwyraźniej już taki nasz los – wywnioskował Nathaniel Silver.
- Podpada to pod życiowy romantyzm… - skwitowała Ei.
Ciężko było powiązać ze sobą obydwa dzieła. Przedstawiały zupełnie inne historie, a częścią, która je łączyła były… no właśnie – smoki. Kimkolwiek był Eclipse Delic, było jasne, że nie był on jak zwykłe, bezmózgie bestie, szastające niebiańskimi przestrzeniami. Był inteligentny, był w pełni świadomy z tego, że czyni chaos. Z wielką namiętnością egzystował z mrokiem i czerpał z niego sens życia. Pokochał morderstwo i nienawiść do każdego z gatunków…
W pewnym momencie głos zabrała Elisa. Dziewczyna wyraźnie zaniepokoiła się o los Isaaca, który nie powrócił jeszcze ze swoich poszukiwań.
- Elisa, wszystko w porządku? – spytał Casius.
- Coś mi tu nie gra… - odparła dziewczyna.
- Kobiety… im wszystko nie gra… - stwierdził Vudix.
- Cichaj, kapiszonie. – szybko zripostowała. Dziewczyna wykonała charakterystyczny dla siebie gest. Skupiła wzrok na jednym, w zasadzie nic nieznaczącym punkcie komnaty, po czym podrapała się po podbródku, sprawiając pozory oddawania się detektywistycznym dedukcjom.
- Moim zdaniem też tutaj coś nie gra. – stwierdziła Ei.
- Kobie…
- Vudix, cichaj. – pohamował Vudixa Casius.
- Ten Eusebin… Nieważne kim mógłby on być, na pewno nie byłby na tyle potężny, żeby chcieć porywać się na całe Alphatown. –odparła Elisa.
- Właśnie, nie słyszałam o nim przed tą całą akcją w naszej karczmie. – dopowiedziała Ei.
- Sugehhrujecie, że ktoś chce nas wphhrowadzić w błąd? – upewniała się Virginia.
- Isaac kłamie? – spytał Francis. – A taki porządny się wydawał…
- To mocne oskarżenie… Nie powinniśmy osądzać innych bez większych powodów…
- Casius, pomyśl… - zaczęła Elisa.
- Wszystko to jest jakieś naciągane. – wywnioskowała Ei. – Bo spójrz – Jednego dnia trafiamy do miejsca, znajdującego się w naszym mniemaniu na zupełnie innym końcu świata, a kilka godzin później dowiadujemy się, że ukrywa się tutaj także życiowa miłość Elisy. W dodatku, to on ratuje nam wszystkim kuper.
- Czyli że to jakaś manipulacja? – próbował zrozumieć Casius.
- Manipulacja, mistyfikacja, mumifikacja… taka sytuacja… - odparł Vudix.
- Zapomniałeś o rurach… - przypomniał źrebakowi Francis.
- Nibel ma rację. Prawda jest taka, że Ascadia nie tylko słynie z pająków, ale i ze zmiennokształtnych.
- Czyli Isaac to ephiistehhehr?
- Na to wygląda… - stwierdził Casius. – ale z drugiej strony, przecież… przytulaliście się… czyżby… no nie wiem… nie przestraszył się…? Znaczy nie to mam na myśli… Twoja zbroja... – plątał się w wyjaśnieniach swojej teorii spiskowej.
- Mój magiczny rynsztunek zniknął wraz z momentem, gdy znalazłam się na ziemi. Isaac nie mógł odczuć niczego, co związane z tym, co mogłoby go odstraszyć, gdyby rzeczywiście…
- Ej, Isaac to na pewno jakiś fejk. – stwierdził Vudix.
- Skąd ta pewność? – spytała Ei.
- No bo przy rozgrywce nie ma jego zdjęcia. A ja jaram się trt.. iha…
- Naprawdę żałuję, że wzięliśmy go ze sobą. Znowu ma jakieś narkotyczne omamy… - nie krył irytacji i zażenowania Casius.
Nikt nie potrafił zrozumieć Vudixa. Źrebak ten już od dłuższego czasu żył w innym świecie, gdzie wszystko było banalnie proste, a nurtująca pokolenia walka między optymizmem, pesymizmem, blaskiem, a ciemnością, wiązała się dla niego jedynie z rurami i ich brakiem.
Grupa Casiusa, pochłonięta rozważaniami, w pewnym momencie zauważyła, że w pomieszczeniu zaczął rozprzestrzeniać się dziwnie wyglądający gaz.
Isaaca jak nie było… tak nie było.


Co by tu zrobić?



Obrazek
Wild Psycho Dove TeamWypowiedź Golly’ego wybiła Coldiana z rytmu. Milczał. Był wyraźnie zdziwiony jego słowami. Dove zachwiał jego pewność siebie. Zawiesił go w czasie i przestrzeni, sprawił, że zaczął zastanawiać się nad każdym kolejnym słowem.
Zdenerwowany Coldian, w pewnym momencie, tupnął nogą w ziemię. Wykrzyczał kilka niecenzuralnych wyrazów, po czym w napadzie agresji ściągnął swoją maskę i rzucił nią w bezkresną dal.
Był to niewysoki kogut ze średniej długości jasnymi włosami. Sprawiał wrażenie wyraźnie podirytowanego.
- Coldian, zjedź snickersa, bo nie jesteś sobą. – odparł Theon.
- Ejejej, co Ty robisz… a lokowanie produktu, to co? – starał się być śmieszny Luke.
- Dobra, jednak nie jedz. Po prostu weź łopatę i zakop gdzieś tego niedojdę, bo ja tu z nim zaraz oszaleję.
- Hihihi… - zaśmiała się Ava.
- Nie wiem czego chcecie, nie wiem kim jesteście i dlaczego myślicie, że jesteście fajni, ale nie… nie jesteście. Powiem więcej, jesteście żenujący. A najbardziej chyba ten śmieszek z torebką śniadaniową na głowie. – nie owijał w bawełnę Theon.
- Przepraszam bardzo, ale ja nie pozwolę się obrażać. To Theon jest niemiły i nie docenia mojego kunsztownego poczucia humoru.
- Chłopcy… nie kłóćcie się… - próbowała pogodzić dwie zwaśnione strony Patricia.
Drużyna Coldiana nie wiedziała w zasadzie jak na to zareagować. Wszyscy mieliście wrażenie, że spodziewali się oni nieco większej dramaturgii sytuacji, chwil związanych z okazywaniem przyjaźni, miłości, a może nawet i postanowień oddania życia za znajomych z gildii. Ewidentnie, spektakl mroźnego alchemika nie przebiegał tak, jak sobie to on zaplanował. W rzeczywistości, to nie on był inicjatorem tego całego przedstawienia.
- Nie wtrącaj się… - odkrzyknęli niemal równocześnie Theon i Luke, czym wprawili Patricię w niemałe konsternacje. Między dwójką kolegów z gildii, toczyła się zajadła słowna bijatyka, wypominanie nawet najmniejszych błędów przeszłości, a także wszelkiego rodzaju inne próby upokorzenia swojego rozmówcy.
Coldian podrapał się po czole, a po chwili stwierdził, że ma tego wszystkiego dość. Zbliżył się do wciąż zamaskowanego członka swojej gildii, po czym wyszeptał mu kilka słów do ucha.
- Panie Mayflower, zrób coś pan, bo nie wytrzymię. – zrobił to jednak tak, że wszyscy to usłyszeli.
Najbardziej tajemniczy członek gildii Delicate Saints nosił długi płaszcz, który komponował się z kolorem jego beżowej maski. Spod tego odzienia wystawała potężna, płytowa zbroja, sprawiająca wrażenie dość wytrzymałej.
Zagadkowy mag, usłyszawszy słowa Coldiana, pokiwał głową ze zrozumieniem, a po chwili zbliżył się do dwójki kłócących się ze sobą osób. Nie zwrócił nawet ich uwagi.
Stało się jednak tak, że zarówno Theon, jak i Luke, w pewnym momencie zamilkli. O dziwo, sami nie rozumieli dlaczego. Nie było wcale tak, że mówić nie chcieli, po prostu – nie mogli.
- Jak bardzo potężną magią musi władać ten Mayflower… - zaciekawił się Theta.
Coldian podziękował swojemu przyjacielowi i nerwowo odetchnął, chcąc zapomnieć o przykrej i frustrującej sytuacji.
Policzył głośno do dziesięciu, po czym ponownie zbliżył się w stronę Golly’ego.
- Przedstawienie trafił szlag, co? – zachichotał kogut z The Rex Tales.
- A weź, szkoda słów. – odparł jego rozmówca.
- Długo milczałeś. Czyżbym przewidział cały Twój plan?
- Z tego wszystkiego właśnie to jest najbardziej przykre. Najchętniej teraz bym się pociął, ale nie wypada, w końcu spędziłem kilka lat na znalazienie tu tego… - tu przerwał, patrząc przy tym w stronę najbardziej jaskrawego elementu okolicy.
- Tak, to Deadriel. A właściwie to, co z niego zostało. Szlag by ich trafił w tym CCS. Spędziłem całe kilka lat na poszukiwaniach tego miejsca. Spędziłem jeszcze więcej na nauce alchemii, a wszystko po to, by stworzyć wielki portal.
- No i przypadkiem zniszczyłeś miasto, śmieszku. – stwierdził Theta.
- Jak to zniszczyłem… co ty w ogóle do mnie…
- Nie żeby coś, ale Alphadorei wygląda teraz, jakby zmiażdżyły je smoki, albo i większe latające cholerstwa. – stwierdziła Emma, zupełnie wypaczając słowami swój niepozorny, niewinny wygląd.
- Wtf ten kot mówi. – stwierdził w tym momencie gość ze strzykawkami.
- Stick, do cholery. Koty mówią. W takim świecie żyjemy, ale co zrobisz, no nic nie zrobisz. Ja tego scenariusza nie wymyśliłem.
- No tak, pański scenariusz byłby na pewno lepszy.
- noo… ej, ale nie wierzę, że zniszczyłem Alphadorei… - zaczął panikować Coldian.
- A jednak… - odparł ponurym głosem Dove.
- To niemożliwe…
- Oj, babcia się wścieknie… A Eneash… Coldi, nie chcę nic mówić, ale chyba mamy przechlapane. – odparła milcząca do tej pory dziewczyna.
- Cynthia, to nie tak, oni na pewno zrozumieją…
- Babcia się wścieknie, ciocia się wścieknie, może wujek też będzie zły… A jak potrząśnie wąsem to już w ogóle… wtf… ale on zniszczył miasto... ich pewniej już nie ma… – bił się ze swoimi myślami Theta.
- Nawet jeśli macie rację, to tak naprawdę nic się nie stało. Niezależnie od przyszłych konsekwencji, sprawię, że mój życiowy cel się wreszcie spełni. Odmrożę Deadriela i załatwię go na oczach was wszystkich!!! Mwa… ha.. hah.. hah..
- To było do przewidzenia. – stwierdził Dove.
- To było do przewidzenia. – stwierdził Theta.
- To było do przewidzenia… - odparła Patricia.
- Noo… słabo… - stwierdziła Ava.
- Zastanawia mnie tylko, jak chciałbyś zastąpić swojego przyrodniego brata. – próbowała zrozumieć panna McFlower.
- No, to ja go zastąpię, to ja przywrócę pamięć o Grace… To ja sprawię, żeby historia zapamiętała ją jako wielką wojowniczkę, żeby przyznano jej zaszczyty…
- A, ok. Bo ze słów Twojego byczego przyjaciela wynikało, że chcesz zająć miejsce Golly’ego, a on sam w sobie – nie oszukujmy się, jest jednak wyjątkowy. – odparła Ava.
- Fascynujące jest jednak to, że był on pierwszym więźniem, jakiemu udało się uciec z naszych gildyjnych lochów. Coldian, że tak zapytam… - zaciekawił się Theta. – Jakim cudem on no tego… uciekł?
- Żywy hologram, jedno z podstawowych trików alchemicznych… Ubolewam jedynie nad tym, że do roli posłańca musiałem zaangażować takiego nieudacznika… On nawet nie miał dać się złapać… ech…
- Jaka gildia, taki Lamar Errorson. – odparł Dove.
Coldian podziękował wszystkim za rozmowę i zachęcił do oglądania jego widowiska. Na nic zdały się słowa, że Deadriel to bestia z piekła rodem, silniejsza od jakichkolwiek przeciwników, z którymi mroźny alchemik do tej pory mógł walczyć. Przyrodni brat Golly’ego był zbyt zapatrzony w siebie. Czuł się niepokonany, niezniszczalny, albo i nawet – według bardziej skrajnych interpretacji… palmoodporny. Jego cele nie były czymś zwyczajnym. Uzależniał od nich całe swoje życie. Jego lodowe serce, rozpalone przed laty przez matczyną miłość, jaką dała mu Grace, w pewnym momencie jego życia, przekierowało go w stronę obłędu.
Zagubiony, sterczał teraz nad kryształem, tłumacząc, że gdy tylko runie jego stała warstwa, własnoręcznie zmiażdży Deadriela, a jego głowę powiesi sobie w pokoju nad kominkiem. Stał przy nim Pan Mayflower. Tajemniczy, zamaskowany osobnik wciąż milczał i nie można było nic powiedzieć o jego wewnętrznych odczuciach.
Cynthia i Stick pilnowali waszej grupy, ale robili to dość nieudolnie. Z drugiej jednak strony, nie byli nie wiadomo jak źli. Z krótkiej rozmowy z nimi, dało się wywnioskować, że oni sami nie rozumieją tego, co chciał zrobić ich przyjaciel. Wyglądali na zagubionych, a jedynie lojalność, której nie można było im zarzucić, sprawiała, że wciąż znajdowali się w tym miejscu.
Kryształ zaczął topnieć. Thecie i Patricii udało się zagadać dwójkę członków gildii Delicte Saints. Moment ten postanowiła wykorzystać Emma. Kotka smoczej łowczyni zdecydowała się na użycie swoich ostrych zębów. W mgnieniu oka przegryzła krępujące jej ręce magiczne kajdany, a po chwili, uważając na reakcję dwójki przeciwników, zrobiła to samo z więzami, spoczywającymi na ciele swojej pani. Sapphire, odczuwszy na swoim ciele większy luz, momentalnie zerwała się na nogi. Krzyknęła niemiłosiernie głośno, a po chwili z jej ust wydobył się potężny strumień smoczej, świetlnej energii.
- Wtf, chyba nawet Casius tak nie potrafi… - uśmiechnął się Dove.
- Ty chyba serio go nie lubisz… – stwierdziła Ava.
Cynthia i Stick nawet się nie zorientowali, kiedy ich ciała znalazły się kilkadziesiąt metrów dalej. Emma postanowiła kontynuować swoją misję ratunkową. W krótkim czasie udało się jej oswobodzić całą drużynę.
Coldian szybko zorientował się, co jest grane. Kolejny raz, zdenerwowany tupnął nogą w ziemię, po czym polecił swojemu znajomemu zajęcie się tą sprawą.
- Rozumiem, że nasi goście są niewdzięczni i nie zasługują na oglądanie tak pięknego widowiska. No nic, trudno.
Panie Mayflower, jeśli to możliwe, chciałbym, aby się pan nimi zajął…


Co by tu zrobić?


Obrazek
Hank TeamSorrow rozczulił się na widok płaczącej Freyi. Zaczął lamentować razem z nią. Kobieta jednak nie odczuwała jego empatii. Była zdruzgotana. Wszyscy jej przyjaciele, wielcy magowie tak starej gildii, niczym liście, zwisali teraz z październikowych drzew. Traumatycznie wypełniali pustkę po naturalnym odzieniu konarów. Spali wiecznie, choć jednocześnie obserwowali. Ich życie zawiesiło się w jednym, makabrycznym momencie niczym stara kaseta VHS. Los jednak chciał, że nie było nikogo, kto mógłby odwrócić kolejność znajdujących się w niej tasiemek. Nikt nie mógł znaleźć zegarmistrza, który od razu zaproponowałby jakąś dobrą radę, ażeby przywrócić zegarowi ich życia dawny rytm, dawną klasę, dawną przeszłość i sławę… Julia Aurelia Hari, zauważywszy ogrom zniszczeń, wywołanych przez szastające tymi ziemiami złowrogie siły, zdecydowała się czym prędzej zareagować. Bez namysłu zbliżyła się do drzewa wisielców i przyłożyła do niego swoją bladą dłoń. Zamknęła oczy i w wielkim skupieniu wypowiedziała kilka, bądź kilkanaście słów, ciężkich nawet do powtórzenia. Mroczne niebo wyspy zajaśniało delikatnym światłem. Nieprzebyta mgła, która ją otaczała, na kilka krótkich chwil odeszła w zapomnienie. W oparach dymu pojawili się magowie, którzy jeszcze chwilę temu znajdowali się wśród żyjących i wszelkimi możliwymi sposobami, starali się, żeby obronić dziedzica rodu swojej mistrzyni.
Nie byli to wszyscy ze zmarłych. Kilkoro z nich pewnie zdążyło już odejść do miejsc, na które zasłużyli podczas swojej ziemskiej egzystencji. Została jedynie czwórka najbardziej oddanych Freyi.
Kobieta jeszcze raz załkała na ich widok i przeprosiła ich za krzywdy, jakich doznali. Magowie nie widzieli jednak jej winy. Twierdzili, że po drugiej stronie są szczęśliwi jak mało kto i że już wkrótce czeka ich Valhalla. Twierdzili, że odeszli w dobrej sprawie, żałując jedynie tego, że nie sprostali swojemu zadaniu. Selima ich zdaniem porwał mroczny jeździec, galopujący na płomiennym koniu.
- Jest nieprawdopodobnie silny….
- Czyli… możemy odetchnąć z ulgą? To nie ta Persephone? – spytał Hank.
Jaskrawe poświaty spojrzały na siebie, jakby próbując znaleźć jakąś odpowiedź. Julia wszystko już rozumiała. Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, postanowiła udać się czym prędzej przed siebie. Choć nie wyjawiła drużynie celów swojej samotnej wyprawy, to jednak z jej twarzy dało się wyczytać, że i ją zaczęła przerastać ta cała sytuacja. Freya, Hank i Zei podziękowali nieśmiertelnym wojownikom, a gdy Ci odeszli, postanowili ruszyć za Julią. Chestershire zgarnął po drodze przerażonego tym wszystkim Sorrowa, który wciąż nie mógł dojść do siebie po przeżytym ogromie stresujących zdarzeń.
Julia Aurelia Hari kroczyła przez leśne chaszcze, jakby przeczuwając, że miejsce, do którego zmierza, już wkrótce odpowie jej na wszystkie pytania. Grupie Hanka udało się ją odnaleźć dopiero przed wejściem na cmentarz.
Wyspa, jak się okazało, miała również miejsce, w którym hołdowano ziemskim zasługom wszystkich umarłych członków gildii, a także i innych, zwyczajnych mieszkańców Fayadwood.
Cmentarz sam w sobie był niepokojący. Otaczały go monstrualne, szpiczaste i grube bramy. Niejeden ze światowej klasy architektów określiłby ich styl za przynajmniej gotycki. Nie byłaby to jednak trafna opinia. Styl ten, choć miał przerażać, w rzeczywistości był niczym w porównaniu do tego, co miało to miejsce.
Miejsce wiecznej pamięci wyglądało tak, jakby przeszedł przez nie huragan, połączony z przynajmniej trzema trzęsieniami ziemi. Powywracane nagrobki, porozrzucane po różnych miejscach ziemne wały i górujące na nich kości nie zwiastowały niczego dobrego. Sytuacja nie była najlepsza. Każda osoba, której dane byłoby stanąć przed tym widokiem, z pewnością od razu by zemdlała, a jeśli nawet udałoby się jej wytrwać, to bez ani chwili zawahania, zaczęłaby uciekać stąd jak najdalej, mając przy tym świadomość, że przez długi czas, o ile uda się jej przeżyć, nie będzie potrafiła wyzbyć się ze swojej świadomości wspomnień o tym miejscu.
Na końcu cmentarza znajdowała się roztrzaskana na kilka części kaplica, wokół której znajdował się ziemny kopiec, od stóp do głów wypełniony kośćmi. Na jego szczycie dało się dostrzec cienistego jeźdźca, siedzącego na koniu zrodzonym z płomieni. Freya zlokalizowała tam również swojego syna. Selim leżał na ziemi i powoli przestawał kontaktować, co się z nim działo.
- Spokojnie, płonące konie to ja zjadam na śniadanie. – stwierdził Hank. Starzejący się lis wyraził tym swoją chęć do walki i nie bacząc na wszelkie przeciwności losu, ruszył przyśpieszonym tempem w stronę mrocznego przybysza.
W ostatnim możliwym momencie napotkał na swoim ciele rękę Julii. Zatrzymał się na moment.
- Hank…
- To nie żadna Persephone. Rozwalę dziada na skilla i będzie po nim.
- On nieprzypadkowo wybrał sobie to miejsce do swoich modłów… Widzisz te kości?
On poświęca dusze wszystkich tu spoczywających, ażeby stworzyć z nich coś, co będzie mogło uczynić naprawdę wszystko…
- Co masz na myśli, Julio? – zaciekawił się Keith.
- Kamień filozoficzny… z jego pomocą jeździec będzie mógł wyrwać Persephone z piekielnych kręgów… O ile już tego nie zrobił…
Musimy być bardzo ostrożni…
- Ratujcie moje dziecko… błagam…


Co by tu zrobić?

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


N, 30 kwi 2017, 12:50
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Casius sięgnął do tyłu i ściągnął z pleców tarczę. Wycelował kolcem w generalnym kierunku wydobywania się gazu. Miał na sobie niewidzialny srebrny pancerz, co dawało mu pewną przewagę w walce z ephisterem. Używając czaru Flamethrower, otoczył się płomieniami. Miał nadzieję, że gaz nie przekroczy tej przeszkody. Jeżeli faktycznie to ephister, daje mu to jakąś nadzieję. Jeżeli nie... gotów był do powolnego wycofania się z podziemi. W przypadku eksplozji miał nadzieję, że efekt Fire Avoid ochroni go przed obrażeniami, jednocześnie jednak gotów był na użycie czaru Fire Eat w celu zmniejszenia jej mocy.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


N, 30 kwi 2017, 14:40
Zgłoś post
Bezpieczeństwo Forum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12
Posty: 2168
Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Polecam zabawienie się z panem Mayflowerem reszcie drużyny, gdyż to właśnie mnie, jako jedynego spośród nich (tak mniemam), łącza z Coldianem jakieś więzi. Dla zasady używam Ice Avoid, co by mnie przybrat nie trafił czymś tam gdzieś czy coś. Omijam szerokim łukiem tego rzeźnika, co idzie w naszym kierunku, ale tak, by nie zwrócić jego uwagi i próbuję przemówić Coldianowi do rozsądku, póki jeszcze jest czas (ciekawe, czy zginie).

Używam rozlicznych argumentów i sformułowań:

W poniższej rozprawce udowodnię Ci, drogi Coldianie, a także wam wszystkim, czytającym tę beznadziejną formę pisemną, iż rozmrażanie jakiegoś dziada daedrycznego Daedriela jest bezsensem w czystej postaci. Tak oto ma teza jest.

Coldianie, uznaję, owszem, Twą potęgę, aczkolwiek pamiętaj, że sama Grace, nasza mistrzyni, nie podołała demonowi. Rozumiem, że mogłeś znaleźć w tym uniwersum jakiegoś czita (Casius mi kiedyś o nich opowiadał), który pozwoliłby Ci wbić POTĘŻNY poziom albo po prostu osiągnąłeś to ciężką pracą i determinacją, odradzam jednakże bezpośrednią konfrontację z demonem. Wiem, że sam wiesz, iż nie wiesz, jakie stanowi on zagrożenie i czy mu podołasz.

Drugi argument jest krótki, a mam nadzieję, iż przy tym sentymentalny. Otóż: Coldian, jełopie, przestań xD

Następny argument będzie o wiele bardziej merytoryczny: chcesz uczcić mistrzynię, Coldianie? Nie niszcz zatem jej dzieła, nie czyń jej ofiary daremną. To primo. Secundo, pokonując demona samojeden, to Ty zyskujesz chwałę, nie ona. Tertio: co, jeśli go nie pokonasz? Jeśli będziesz musiał... zrobić to samo... co Grace?

Reasumując, pomysł jest beznadziejny, co niniejszym potwierdzam: Potwierdzam i pozdrawiam, Dove Golly. Pomijając beznadziejną parodię rozprawki w tej wiadomości, uważam, iż nikt nie powinien rozmrażać jakiegoś piekielnego demona z bryły demonicznego lodu.

P.S. Ej, a co jeśli on się sam rozmroził przez ten czas i teraz tylko czeka, aż osłabisz się czarami roztapiającymi?

Całuski,
Twój przyrodni brat Golly

_________________
Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!
Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie.
Obrazek III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015
Tym kolorem moderuję.


N, 30 kwi 2017, 19:06
Zgłoś post
WWW
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
I przyszedł czas, w którym Hank nie wiedział co zrobić. Chciał użyć jednej ze swoich umiejętności, jednakże nie chciał działać zbyt pochopnie. Postanowił się spytać tej istocie, co się dzieje z dzieckiem i jak może pomóc. W każdym bądź razie szepnął do grupy, aby miała się na baczności w razie niebezpieczeństwa odpowiednio zareagować - być może dziecko okaże się być pułapką zastawioną na niego. Mimo to Chestershire postanowił pomóc, trzymając w drugiej ręce swój atrybut, dzięki któremu może unicestwić zagrożenie.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


Wt, 2 maja 2017, 20:20
Zgłoś post
YIM WWW
Bardzo Stary Norman
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 8 sty 2016, 20:15
Posty: 743
Lokalizacja: Świat Rur
Naklejki: 5
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Zabijam palenie Czarnego

_________________


Bardzo milo mi sie wspolpracowalo, ale wierze, ze PKD bedzie wykonywal moje obowiazki lepiej i z gramem mlodzienczego wigoru [...] i mianowac Pana Kretona Dykte na swojego nastepce, samemu przechodzac do Rady Medrcow ~Traktor, 31.05.2019 23:58


Cz, 8 cze 2017, 20:52
Zgłoś post
WWW
Doradca Budowlańców
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr, 14 lut 2007, 12:07
Posty: 3208
Lokalizacja: Tak
Naklejki: 4
Post Re: Let The Story Inspire - Rozgrywka II Rozdziału
Obrazek
Casius TeamNieprzewidywalność… Czym bez niej mogłoby okazać się życie? Monotonną przygodą? Czasem, w którym wszystko jest proste, jasne, banalne, podane z góry? Niewątpliwie, znajomość swojego losu byłaby dla wszystkich znacznym ułatwieniem różnorodnych, często ponurych dni ziemskiej egzystencji. Nasi bohaterowie nie byli jednak jak ci słynni tragiczni przegrani z Antyku. Nie byli marionetkami w bezkompromisowej grze bogów. Nie musieli się jej podporządkować. Mogli natomiast walczyć o swoje dni i taki oto bój… właśnie podejmowali. Podziemne pomieszczenie, pełne zagadkowych znalezisk, w jednym momencie zaczęło pogrążać się w tajemniczym, widzialnym gazie. Isaac zniknął. Nigdzie nie było go widać. Nie było czasu na panikę. Liczyła się każda sekunda. W mgnieniu oka ponurą, mroczną przestrzeń przeszło kilka rozbłysków światła. Ei, Casius, Virginia i Elisa rzucili przed siebie wszystkie obronne zaklęcia. W przeciwieństwie do Vudixa, który kolejny raz nie zamierzał być częścią tej historii, starali się wybrnąć ze ślepej uliczki, jaka właśnie przed nimi się znajdowała. Gaz był coraz gęstszy, a układy oddechowe członków grupy Casiusa odmawiały już powoli posłuszeństwa. Ta historia mogłaby skończyć się naprawdę nieciekawie, gdyby nie szczęście białego lisa, którego płomienie w kontakcie z gazem, znacznie redukowały jego chemiczną, bądź nawet alchemiczną zawartość. Był to jakiś bodziec do ruszenia do przodu. Srebrny miecz Elisy zajaśniał już niebawem. Dziewczyna przyodziała jedną ze swoich lepszych zbroi i używając zaklęcia, czym prędzej wzbiła się w powietrze.
- Olać dziedzictwo przodków. Dłużej tu nie wytrzymamy. – krzyknęła.
Stało się więc jasne, że tajemnicze obrazy i rzeźby już wkrótce miał czekać smutny i ponury los. Miały zostać nie tylko nadgryzione zębem czasu, ale i całkowicie zniszczone przez spadające z góry odpady skał i kamieni. Grupa podążyła w myśl planu Elisy i po chwili wydostała się spod ziemi. Na powierzchni panowały zdecydowanie różne nastroje. Panna Rose była wściekła. Twierdziła uparcie, iż Ephistery tym razem przesadziły. Zamierzała pogrążyć w deszczu magicznych mieczy całą stolicę Ascadii. Virginia i Casius zastanawiali się nad prawdziwością niedawnych odkryć. Nie mieli pewności, jak wiele z minionych zdarzeń było prawdą, a ile z nich było manipulacją.
-Brr… Mam nadzieję, że to również były fejki. Chłopiec, którego zabiło to smoczysko również był białym lisem… z czarnymi włosami… - wymamrotał Casius…
- Miecze… Miecze… Miecze… - nie mogła powstrzymać się Elisa.
- Niepokojące, phrrawda? Taki mały słodziak z niego był… a umarł… Whhredne smoczyska…
- Równie dobrze mógł by być moim synem, kiedyś tam w przyszłości, tzn nie teraz nie nie, nic z tych rzeczy, no ale… to przykre…
- Wiem co czujesz. Thhragedia ma to do siebie, że działa na nas zawsze w ten sam sposób. Skutki, jakie powoduje, zdają się thrrwać wiecznie... – odparła.
Ei tłumaczyła Vudixowi jego nieodpowiedzialne zachowanie. Uważała, że jego prędkość w bardzo łatwy sposób mogłaby zredukować ilość rozprzestrzeniającego się gazu. Koń jednak pozostał głuchy na jej pretensje i kontynuował swoje olewawcze podejście do wszystkich spraw tego świata.
- Miecze… Miecze… Miecze…
- Eliska, Ty weź przestań. Policz może do dziesięciu… - proponował Francis, mając jednocześnie świadomość, że ciężko będzie przekonać swoją rozmówczynię do zmiany podejścia. Miał rację, gdyż Elisa wciąż powtarzała swoje, od kilku chwil, ulubione słowo i wiele wskazywało na to, że właśnie nim liczy do zaproponowanej przez kociaka granicy. Odpoczynek trwał jedynie przez kilka kolejnych minut. Dłużej nie dało się powstrzymywać rozwścieczonej czerwonowłosej dziewczyny. Grupa Casiusa skierowała się ponownie w kierunku stolicy Ascadii - Lastwind. Żeby jednak było ciekawiej, nie mieli dotrzeć tam od razu. Los na ich drodze zamierzał postawić małą… jakby to nazwać… Śmietankę towarzyską.
Naprzeciw magom z Trt wyszła grupa dziwnie wyglądających osób. Przewodniczył im gruby, totalnie łysy kurczak z dziwnym, zdeformowanym dziobem. Po jego prawej stronie można było dostrzec białego lisa z długimi brązowymi włosami. Miał na oczach słoneczne okulary, a w jego rękach dało się dostrzec jakiś misterny, magiczny instrument. Po chwili pojawiła się też dwójka kolejnych magów z niebieskimi włosami, czerwonawą cerą… - wyglądających na żeńsko-męskie bliźniaki.
- Kim jesteście? – spytał Casius. – Radziłbym zejść nam z drogi. Nasza przyjaciółka jest bardzo nerwowa i….
- MIECZE… MIECZE… MIECZE… - akcentowała coraz mocniej każdy kolejny wyraz Elisa.
- Jam jest Isaac Cresswell – stwierdził tajemniczy kogut.
- A więc to Ty, śmieszku? – nie kryła zniechęcenia Virginia. Elisa natomiast nie zamierzała czekać na dalszy rozwój sytuacji. Wykonała jeden solidny zamach i z całej swojej, niemagicznej siły, cisnęła w żartownisia jaśniejącym sztyletem.
- A niech mnie, to sztylet.
- Leci na nas. Jesteśmy zgubieni. – przekrzykiwały się w słowach niepokoju bliźniaki.
- Właśnie, Blastion, zrób coś, plz. – stwierdził kogut, licząc na swojego przyjaciela z gitarą. Lis przystał na jego prośbę i rozpoczął grę na swoim instrumencie. Przetarł pazurami jego struny, czym wywołał niemałą falę elektryczności. Sztylet, w kontakcie z nią, zwrócił swój kierunek lotu i uderzył w niczego niespodziewającego się Vudixa. Koń w jednym momencie osunął się na ziemię, niczym rażony prądem.
- Ej, Aqualin, on chyba nie żyje. – stwierdziła niebieskowłosa dziewczyna.
- Czy to znaczy, że już polała się krew, Aqako?
- Naaah, to znaczy, że ktoś chce pokrzyżować plany naszego wielkiego mistrza Eusebina. To niegrzeczne. Powiedziałbym więcej – bardzo niekulturalne. – odparł kogut.
- Czyli co, Manuelu? Dziesionujemy? – spytał Blastion.
- A i owszem. – stwierdził.
Virginia rzuciła jednym ze swoich leczniczych czarów w stronę zemdlonego Vudixa, po czym stanęła przy Casiusie. W stronę lisa zmierzała dwójka bliźniąt z niebieskimi włosami.
- Eheheh, Aqalin, oni chyba nie wiedzą, że jesteśmy magami wody!
- Głupiaś?! Weź nie zdradzaj całej strategii walki przed walką! To może nas zrujnować!!!
Do Ei zbliżył się lis z gitarą. Był bardzo zadowolony z wyboru swojej przeciwniczki. Stwierdził, że to on odniesie sukces w tej walce. Dziewczynę postanowił wspomóc Francis. Odgrażał się, że nie pozwoli, aby Blastion zrobił jej krzywdę.
W stronę Manuela ruszyła rozgniewana Elisa. W tym przypadku to ją cechowała większa pewność z siebie. Kogut jednak nie zamierzał rezygnować. Uśmiechał się złowieszczo, jakby mając coś misternego w zanadrzu.

Walka rozpoczyna się.
Elisa Rose vs Manuel Ballack (105 lvl)
Ei Nibel & Francis vs Blastion Sparklebear (86 lvl)
Casius Nathaniel Silver & Virginia Light vs Aqalin & Aqaka Lake (77 lvl)



Obrazek
Wild Psycho Dove TeamZ momentu nieuwagi szybko otrząsnął się Stick. Zdziwiony dalmatyńczyk wytworzył potężne zaklęcie deszczu usypiających strzykawek, a przynajmniej stwierdził, że takie zaklęcie wykonuje. Słysząc to, Theon zmienił się czym prędzej w wytrzymałą bestię, przypominającą ziemnego golema i właśnie na siebie przyjął całą potęgę uderzenia. Kilkadziesiąt miniaturowych ostrzy przebiło jego ciało. Cheeses pod ich wpływem osunął się zemdlony na ziemię. Dove starał się interweniować w słownej walce z Coldianem, ale i na to było już za późno. Jego słowa, zresztą piękne i poruszające, w gruncie rzeczy nie mogły dobiec do ich odbiorcy, gdyż ten roztoczył wokół siebie jakąś mroczną mgłę, zasysającą wszystkie zewnętrzne czynniki. Prawdopodobnie to właśnie ona, wytworzona z alchemicznych kręgów, miała mu pomóc w realizacji swojego misternego planu. Kogut chciał zareagować siłowo, ale niestety – i to nie przyniosło zamierzonych efektów. Przyrodni brat Golly’ego zabarykadował się również za dziwnie silną magiczną barierą, chroniącą przed jakimikolwiek lodowymi uderzeniami. Luke i Ava na widok bohaterskiego poświęcenia Theona, podjęli się rywalizacji ze Stickiem. Theta oddalił się od całego widowiska, ale na swojej drodze spotkał powracającą Cynthię. Dziewczyna, po smoczym ataku Sapphire nie była do niego zbyt przyjaźnie nastawiona.
- yyy… porozmawiajmy. – stwierdził.
- Milcz…
- Okej, możemy również patrzeć na siebie, ale to będzie dziwne. – odparł chwilę później. Zdenerwowana dziewczyna nie zamierzała słuchać swojego rozmówcy. Szybkim gestem skierowała swoją dłoń do tyłu i zacisnąwszy pazury w pięść, uderzyła w zwisające z góry lodowe sople. Naraz, jakby spod ziemi wyrosnęła wielka lodowa bestia z dwiema smoczymi głowami i krowim cielskiem.
- WTF… - nie dowierzał Sigma.
Bestia najwyraźniej również była zszokowana tym, że ktoś ją stworzył i tym, że jeszcze zrobił to właśnie w taki sposób. Niechętna do życia, musiała jednak słuchać swojej pani, która poleciła zaatakować swojego rozmówcę. Ii tak się stało. Los Thety byłby marny, gdyby nie pojawienie się Sapphire, która powietrznym smoczym rykiem zablokowała lodowy strumień mocy.
Dove, próbując przekonać Coldiana do zmiany decyzji, poczuł momentalnie na sobie czyjś dotyk.
Szybko odwrócił się, po czym ujrzał tego, kogo raczej nie chciałby zobaczyć. Miał przed sobą słynnego Pana Mayflowera. Tajemniczy osobnik kiwał swoją głową na boki. Jego uśmiechnięta maska dodawała mu przynajmniej kilkudziesięciu punktów statystyk do psychodeliczności.
- Nie mówisz… Do tej pory nic nie powiedziałeś. Dlaczego? - Spytał Dove, lecz i tym razem nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Mayflower nie atakował, ale uważnie obserwował swoją nową ofiarę. Do Golly’ego z czasem dołączyła Patricia. Dziewczyna przeczuwała u Dove’a poważne kłopoty.

Walka rozpoczyna się:
Luke Sharp & Ava Starlight vs Stick Pick (75 lvl)
Sapphire Stormdrake & Emma & Theta Sigma vs Cynthia Nightwish (80 lvl)
Dove Golly & Patricia McFlower vs Mr Mayflower (??? Lvl)


Obrazek
Hank TeamMroczny jeździec odkrył nowoprzybyłych gości. Aby kontynuować swój rytuał, postanowił przyzwać małą, lecz pokaźną armię nieumarłych. Postanowiliście się rozdzielić.

Walka rozpoczyna się:
Hank Chestershire vs Cementary Wraith x20 (95 lvl)
Keith Drake vs vs Cementary Wraith x20 (95 lvl)
Freya Cravenwing vs Cementary Wraith x20 (95 lvl)
Sorrowind Tree & Zei Lorelei vs Cementary Wraith x 20 (95 lvl)
Julia Aurelia Hari vs Cementary Wraith x20 (95 lvl)

_________________
Tego koloru w swoich postach raczej nie zobaczysz. Adminowi się nie chce i nie interesuje się Tobą.


Pt, 30 cze 2017, 14:07
Zgłoś post
WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 43 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL