|
|
Teraz jest Śr, 25 gru 2024, 18:38
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 14 ] |
|
Autor |
Wiadomość |
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
Gryzelda
ROZDZIAŁ 1
Kretes rozciągnął się na swojej połowie łóżka. Jego satynowa
piżama w paski przyjemnie zaszeleściła; przez okno wpadł do
pokoju podłużny promień światła, który, przesunąwszy się po
podłodze, zaświecił Kretesowi prosto w oczy.
"No nie wieerzę..." - wymamrotał kret i przewrócił się na drugi bok.
Jeżeli nigdy nie widzieliście naszego bohatera bez gogli
(Kretes zdejmuje je na noc), to, wierzcie mi, pęklibyście ze śmiechu.
Ze słodkiego stanu półdrzemki wybudził go głos Molly:
"Kretesku, telefon do ciebie" - oznajmiła głosem osoby
z wiecznym katarem (pamiętacie zapewne głos kretonki
z gier z Reksiem). Biedaczek wystawił za krawędź łóżka jedną łapkę,
potem drugą, wreszcie zeskoczył z posłania, ciągnąc za sobą kołdrę
i prześcieradło. Przetarł oczy i sięgnął po omacku po swoje gogle.
Ziewając, umocował je na nosie, i wydając z siebie
nieartykułowane dźwięki (których tu nie przytoczę, bo odechciałoby
się wam czytać to opowiadanie) wyszedł z pokoju.
Po piętnastu sekundach doczłapał do telefonu i chwycił słuchawkę,
przykładając ją do ucha (czy krety mają uszy?).
"Haalooo?" - sapnął. Stał przez chwilę z nieco głupkowatym
wyrazem twarzy, po czym wykrzyknął: "O Matku! Myślałem że
nigdy nie zadzwonisz!". W drzwiach kuchni pokazała się Molly
ze zmarszczonymi brwiami i patelnią w ręku. Kretes wyszczerzył
się do niej infantylnie i odwrócił plecami. Kolejne kwestie
wypowiadane przez niego brzmiały: "No nie wierzę", "Znowu?!",
"Jasne że tak", "Gdzie?!", "O Matku, dobra!".
Zrezygnowany odłożył słuchawkę. "Kto to był?" - usłyszał pytanie Molly.
"Moja siostra" - odparł. Zdenerwowanie momentalnie znikło z pyszczka
kretonki, ustępując miejsca zaciekawieniu. "Czego chciała?"
|
So, 28 mar 2009, 10:40 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 2
"Nie uwierzysz" - odparł Kretes i wślizgnął się do kuchni. Usiadł na
drewnianym stołku i westchnął. Molly także spoczęła - ale
na krześle stojącym w przeciwległym rogu kuchni
"No mówże wreszcie!" - rozkazała zniecierpliwiona.
Kretes posłał jej dziwne, powiedziałabym: nieobecne spojrzenie.
Westchnął po raz wtóry, ale zaczął mówić. "Molly...
Gryzelda wyjechała kilka miesięcy temu na wakacje - do Kwameryki.
Miała się odezwać, jak tylko przyjedzie
na miejsce, ale od września nie dała znaku życia -
spojrzał wymownie na wielki napis "Styczeń" widniejący
na kuchennym kalendarzu. Dzisiaj zadzwoniła i
nagle fiu, bździu, jakieś nowiny mi tu przynosi! Ty sobie
zdajesz, krecie, sprawę? Nie odzywa się przez pięć miesięcy,
ja się zamartwiam na śmierć, już myślę, czy nie zawiadamiać
milicji, policji i zakładów pogrzebowych, a tu nagle" -
przerwał Kretes z braku powietrza, bowiem mówił
szybko i bez wyraźnych przerw między wyrazami.
"Aż tu nagle," - wznowił swoją mowę - "Dzwoni siostra
i ni stąd, ni zowąd: <Witaj Kreciu, chciałam Cię
zaprosić na mój ślub!>" Kretes usłyszał trzask
spadającego krzesła. Molly stanęła jak wryta. Patrzyła
na niego z wytrzeszczonymi oczyma: "Niee." -
- stwierdziła. "Nie dam się nabrać".
Kretes zmarszczył brwi. "A dlaczego to nagle, w takim
ważnym momencie, miałbym sobie żartować?"
Uśmiechnął się niespodziewanie i rzekł: "Usiądź.
Tak więc, Gryzia zaprosiła nas - mnie i ciebie - na swój ślub, który
odbędzie się za dwa tygodnie w Kwaszyngtonie..."
"Gdzie?"- krzesło Molly ponownie uderzyło o podłogę.
"Siadaj! Ja też się zdziwiłem. Załatwiła nam miejsca w hotelu,
mamy zaprosić też Reksia i Kari-Matę-Hari. Prosiła,
żebyśmy przyjechali trochę wcześniej, bo chciałaby was poznać,
i urządzić sobie z wami" - tu Kretes przewrócił oczami - "wyprawę
po sklepach, centrach handlowych i lumpeksach w poszukiwaniu
sukienki, rajstop, butów, welonu, cieni do powiek, kremów
nad uszy i pod oczy, maszkarów..." - przerwał, chichocząc.
"Mascary, baranie!" - uśmiechnęła się Molly.
"Ok, ok. A więc podkładów, fluidów, pudrów, szminek i błyszczyków.
Chciała też, byście pomogły jej wybrać odpowiedniego
fryzjera, kosmetyczkę i gastronoma - wszystko specjalnie
na tę okazję!" - zakończył triumfalnie Kretes.
Molly wyglądała, jakby wygrała milion w totka.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
So, 28 mar 2009, 19:38 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 3
Tydzień później wszystkie krecie szafy, półki i szuflady
zostały opróżnione ze wszystkich rzeczy, które mogłyby
zaliczać się do przydatnych w podróży. Molly, ubrana
w czerwony kostium (składający się ze skórzanej
kurteczki i takiejż spódniczki) i z misternie uczesanym
kokiem jakimś cudem utrzymującym się jeszcze na głowie,
czekała w progu domu, pobrzękując kluczami i stukając
obcasem lakierowanej szpilki. "Kochanie!"-zawołała.
"Już idę, Molly!" - odkrzyknął Kretes. Wreszcie zjawił
się w progu sypialni. "I jak?" - zapytał nieśmiało.
Ubrany w czarny, sztywny garnitur i równie sztywne
błękitne spodnie oraz czerwoną muchę w prążki,
wyglądał co najmniej dziwnie - ale Molly uśmiechnęła
się tylko i stwierdziła: "Wyglądasz słodziutko".
Kretes zmarszczył brwi. Nie takiego komplementu
oczekiwał, ale nie zepsuło mu to humoru.
Godzinę temu zapakował wszystkie bagaże
(a, wierzcie mi, było ich bardzo dużo) do
bagażnika ich jeepa, po czym wziął szybki
prysznic i ubrał się w ów ciekawy strój.
Samolot do Kwaszyngtonu odlatywał o 14:00,
a do lotniska mieli pół godziny drogi. Kretes
wpakował się na miejsce kierowcy i poprawił gogle.
Molly wdrapała się na siedzenie obok pięć minut później.
Ruszyli. Nie licząc szpilki, która przebiła im kolejno
dwie opony, a także chrabąszcza, który przeszedł im
drogę i niemalże wpadł pod koła, podróż przebiegła
bezproblemowo. Zostawiwszy samochód w
dziale bagażowym (kreci jeep był niewielki, toteż po
krótkich negocjacjach zgodzono się zakwalifikować
go jako bagaż), usiedli na swoich miejscach
w samolocie. Molly wyjęła walkmana i włożyła słuchawki
do uszu (pytam po raz drugi: czy krety mają uszy??).
Kretes wiercił się niespokojnie w swoim sztywnym
stroju, aż zdecydował udać się do samolotowej łazienki
w celu tymczasowej zmiany odzieży. Wrócił
w szarym t-shircie z napisem "LOVE MOLLY",
który zakupił na Kurakis na targu gadżetów (dostępne
były jeszcze czterdzieści cztery imiona żeńskie) oraz
w bawełnianych, czarnych dresach.
"Ju ken stend ande maj ambrela, ela, ela, e-e-e!" -
- Śpiewała Molly wraz z walkmanem, kiwając
się do taktu z zamkniętymi oczyma.
"Molly" - zwrócił jej uwagę Kretes. Ona zaś zamilkła,
patrząc na niego wyczekująco. "Tak, kochanie?"
"Zachowuj się, wszyscy na nas patrzą!" -
- wyszeptał jej do ucha Kretes (hmm. Czy krety
mają uszy?...) Molly zarumieniła się i schowała
walkmana. Wyciągnęła z torebki "Przeminęło
z wiadrem" i zagłębiła się w lekturze.
Kretes usiadł obok i zaczął podziwiać
widoki. Do końca podróży zostały cztery godziny.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
N, 29 mar 2009, 10:40 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 4
Samolot wylądował równo w południe. Nie będę opisywała
drogi z lotniska do mieszkanka Gryzeldy, gdyż uważam to
za zbędne - oprócz kolejnej pinezki w kole jeepa nic
ciekawego się nie zdarzyło. Molly zdenerwowana
po raz sto dwudziesty piąty zerknęła na wyświetlacz
swojego Siemięsa. "aleja Mleczna pięć" - przeczytała.
"Molly... nie musisz mi tego tyle razy powtarzać.
Wiesz, że znam ten adres na pamięć" - odparł
Kretes. Molly usadowiła się wygodniej na przednim
siedzeniu i popatrzyła przez okno.
"Jesteśmy na miejscu!" - zawołał Kretes. Odpiął
pas, przekręcił kluczyk, otworzył drzwiczki
i zsunął się z siedzenia na beton. "Żartujesz?.." -
- wymamrotała sennie Molly, która ucięła sobie
krótką drzemkę. Wysiadła i zmarszczyła brwi.
"To na pewno tutaj?" - wyraziła swoje
wątpliwości. Przed małym parkingiem
wznosił się domek jednorodzinny wybitnej
wielkości. Miał dwa piętra, ale też strych z wysokim
sufitem, a jego dach zdobiły nowe, lśniące, czerwone
dachówki. Przed budynkiem znajdowały się dwa
ogródki: warzywny i kwiatowy, a także mały
sad i dwa malutkie skalniaki. Kretes zagwizdał,
zadzierając głowę wysoko w górę. "Ładna
chatka..."- wyszeptał sam do siebie, ale
w tej właśnie chwili zorientował się, że
powinien odpowiedzieć na pytanie żony:
"No jasne, że to tu. Dokładnie tak mi to
opisywała, ale nie potrafiłem tego sobie
wyobrazić. Wchodzimy?" - zapytał Kretes.
Molly uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
Była bardzo zdenerwowana. Kretes
podszedł do drewnianej furtki i nacisnął
dzwonek. Po kilkunastu sekundach drzwi
domu z czerwoną dachówką otworzyły się.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
Pn, 30 mar 2009, 13:55 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 5
W drzwiach ukazała się postać, która szybko ruszyła do bramy, by otworzyć furtkę.
Po zadziwiająco zgrabnym biegu na wysokich
obcasach Kretes od razu poznał, że jest to nie kto inny, jak jego
siostra. Ubrana była w białą bluzkę z szerokimi rękawami i czarną
spódnicę w białe, fantazyjne kwiaty. Jej prawą rękę i lewą nogę
zdobiły łącznie cztery cienkie, błyszczące bransoletki w kolorze
srebrnym. Na nogach miała czarne gladiatorki na - jak zwykle -
zadziwiająco wysokich obcasach, zaś włosy zostały ułożone
w kucyk z burzy malutkich warkoczyków, zakończonych
różnokolorowymi koralikami. Oczy Gryzeldy były obwiedzione
czarną, grubą kreską, a z uszu zwisały dwa kolczyki
w kształcie i kolorze plasterków pomarańczy. Kiedy dotarła do bramy
i uporała się z zamkiem, Kretes rzucił się jej w objęcia.
"Gryziu!" - zawołał. Podczas gdy rodzeństwo wymieniało
uściski, Molly stała grzecznie z boku, myśląc, jak nie powiedzieć
jakiejś bzdury przy powitaniu. Była bardzo zdenerwowana.
Wreszcie uwaga Gryzeldy została skierowana ku kretonce.
"A o jest pewnie twoja żona..? Bardzo mi miło, jestem
Gryzelda. ekhm" - odchrząknęła. Wydawała się jeszcze
bardziej zmieszana od Molly. "Jestem Molly"- uśmiechnęła
się kretonka. "Hm. To może chcielibyście poznać
mojego narzeczonego?... Jest akurat u mnie. Wejdźcie!" -
- zaprosiła grzecznie Gryzelda. Weszli gęsiego - najpierw
Kretes, potem Gryzelda i Molly, jeśli to ma jakieś znaczenie -
- przez furtkę, a następnie, po pokonaniu krótkiej, brukowanej
dróżki, siostra Kretesa otworzyła drzwi. Przeszli z wytapetowanego
na beżowo przedpokoju po schodach na górę. Przy stole
w jadalni, na puszystej pufce siedział narzeczony Gryzeldy.
(Przepraszam za krótkie rozdziały . Już niedługo rozdział 6.
Proszę o opinie )
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
Wt, 31 mar 2009, 18:11 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 6
Narzeczonym Gryzeldy okazał się wysoki szczurek o błękitnych
oczach i sympatycznym uśmiechu. Ubrany był w luźny T-shirt
z napisem "Kurnik ZaGrzeb" i czarne spodnie typu bojówki;
Miał czarne, krótko obcięte włosy. Na widok gości zerwał się
z krzesła, przejechał łapką po głowie, poprawiając sobie
przy okazji grzywkę, a następnie, nieco zakłopotany,
podszedł do Kretesa. "Ehkm."- odchrząknął. "Ee.. Witam,
ja.. jestem narzeczonym Gryzeldy... A pan to zapewne
Kretes, nieprawdaż?" - zapytał z uśmiechem, wyciągając
doń łapkę. "Owszem, owszem" - wymamrotał Kretes.
"A pan to..?". Szczurek spłonął rumieńcem typu
"Wiedziałem, że o czymś zapomnę!". "Mam na imię
Florian." - oznajmił. "Bardzo mi miło" - oświadczył Kretes.
"A to jest moja żona, Molly." - wskazał łapką na wiadomą
osobę. "Ehm. To jak się już wszyscy znamy, to może...
hm. Zjecie coś?" - wybrnęła Gryzelda. Podczas gdy zebrani
siadali na pufkach przy niskim stole, Gryzelda podbiegła
na swoich wybitnie wysokich butach do półki, z której
wyjęła porcelanową miskę pełną ciastek i cztery szklanki.
Postawiwszy to wszystko na stoliku, nalała do nich
(do szklanek, nie do ciastek) sok jabłkowy, stojący już
pierwotnie na owym drewnianym meblu. Przysunęła
sobie pufkę, wbiła ząbek w ciastko, przeżuła, połknęła
i zaczęła opowiadać: "To mieszkanie, moi drodzy,
wynajęłam na czas pobytu tutaj. Poznaliśmy się
z Florianem na kursie uzupełniającym po studiach
z genealogii... Tak, on też się tym interesuje.
Hm.. Po ślubie zamierzamy kupić
mieszkanie niedaleko waszego podwórka, dwa osiedla
dalej... Znaleźliśmy bardzo atrakcyjną ofertę w pewnej
gazecie..."- mówiła przejęta Gryzelda.
Kretes słuchał, ale myślami był na podwórku Reksia.
Molly słuchała z takim zainteresowaniem, że gdyby
obok wybuchł pożar, najprawdopodobniej nie odwróciłaby
nawet głowy. Florek natomiast nie słuchał w ogóle...
Zajęty był oglądaniem roześmianych oczu Gryzeldy.
|
Pt, 3 kwi 2009, 20:12 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 7
Zdaje się, że jestem winna wyjaśnienie, co działo się z
Reksiem i Kari-Matą-Hari, również przecież
zaproszonymi na ślub. Otóż Kari tuż przed wyjazdem
złamała łapę i obojczyk, próbując ślizgać się bez łyżew
po stawie koło podwórka. Reksio został natomiast,
ponieważ biedna Kari nie mogła wstawać z łóżka,
a potrzebowała bezustannej pomocy.
Wróćmy do Kwaszyngtonu. Kilka dni przed ślubem
rozpoczęły się gorączkowe wyprawy po sklepach
Gryzeldy z Molly, w celu nabycia sukni ślubnej
oraz wszystkich niezbędnych dodatków.
Florek, który miał już wszystko przygotowane
w dniu, w którym poznał szwagra i szwagierkę, wolny czas
spędzał głównie z Kretesem, ucinając pogawędki
o futbolu (oboje byli fanami Kurnik ZaGrzeb) i o
różnych innych sprawach.
Wreszcie nadszedł ten dzień.
W tymczasowym mieszkanku Gryzeldy:
Molly, ubrana w seledynowy kostium (składający
się ze spódniczki i kurteczki) stała na pufce i upinała
Gryzeldzie włosy (nadal w warkoczykach) w wymyślną
fryzurę składającą się ze wstążek, białych
koralików i gumeczek. Siostra Kretesa
stała tyłem do niej i obgryzała zawzięcie
świeżo pomalowane i ozdobione tipsy.
"Przestań" - poleciła Molly głosem osoby
perfekcyjnie opanowanej. "Ale kiedy nie mogę" -
zamarudziła Gryzelda. "Denerwuję się!" -
oznajmiła z pretensją. Ubrana była
w białą, falbaniastą suknię ślubną za kolana,
ozdobioną malutkimi perełkami w części górnej,
a cienkim, przezroczystym tiulem w dolnej.
Wyjątkowo jej stopy zdobiły pantofelki na
pięciocentymetrowym obcasie.
Usta były pociągnięte delikatną, beżową
szminką, a powieki pomalowane na biało
(oczy były, naturalnie, obwiedzione czarną kreską).
Molly, uporawszy się z fryzurą, zaczęła wtykać
umiejętnie za spinki, kosmyki włosów i wstążeczki
długi (bo trzymetrowy) welon. Gryzelda umitygowawszy
się zaś nieco, zaprzestała obgryzania paznokci
i skupiła się na widoku z okna.
W hotelu "Fotel", w którym zatrzymali się Molly i Kretes:
Kretes, ubrany w czarny garnitur i żółtą muchę w
czarne róże, siedział na fotelu i patrzył na zegarek.
Do ślubu zostało pół godziny.
"Hej, Florek, pospiesz się" - poprosił.
Z sąsiedniego pokoju wyłonił się podejrzanie
czerwony Florian ubrany w garnitur, oraz
bardzo ciasno zawiązany krawat. "No nie wierzę"
- oznajmił Kretes. Podszedł do Florka i poluzował
mu krawat. "Ghh..." - poinformował Kretesa
Florek i opadł na krzesło. "Dzełkii" - podziękował.
Kretes ponownie spojrzał na zegarek.
"No już. Bo się spóźnimy" - rzekł. Wyszli z
hotelu, wgramolili się do jeepa i odjechali.
Pod katedrą:
Molly i Gryzelda stały na podwórku, czekając
na Kretesa i Floriana. "Już są" - ucieszyła
się Gryzia, widząc parkujący obok jeep.
I wtedy... Ciemna, zamaskowana
postać wyskoczyła zza muru ogradzającego
parking. Podejrzany osobnik niesłychanie
szybko podbiegł pod katedrę, i zanim ktoś zauważył,
co się stało, chwycił Gryzeldę wpół,
przerzucił sobie przez ramię i...
Nikt nie widział, gdzie zniknął porywacz.
Nigdzie nie było go widać, ale
przez kilka następnych minut w uszach
osłupiałych świadków rozbrzmiewał
potworny krzyk przerażonej Gryzeldy...
....
|
Pt, 3 kwi 2009, 20:13 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 8
Gryzelda powoli rozchyliła powieki. Niewyraźny świat
zakołysał się jej przed oczyma. Czuła się, jakby słoń
usiadł jej na głowie. Dźwignęła się na dłoniach, aby
usiąść, ale sekundę potem znowu straciła przytomność.
***
Gryzelda obudziła się jakąś godzinę potem. Uświadomiła
sobie, że znajduje się w małym pomieszczeniu o
ścianach-lustrach. W pierwszej chwili przestraszyła
się swojego odbicia. Jej postrzępiona suknia ślubna
wyglądała teraz jak kreacja Kapciuszka przed balem,
a koszmarnego widoku dopełniały rozczochrane
włosy, pokryte czarnym, dziwnym pyłem, dwa siniaki
na policzkach i krew spływająca powoli z dolnej wargi.
Gryzelda wstrząsnęła się i otarła usta resztką materiału,
leżącego na podłodze. Odruchowo przygładziła
wronie gniazdo na swojej nieszczęsnej głowie
i zamknęła oczy, zdjęta przeczuciem, że owych
dziesięć czy jedenaście Gryzeld patrzących
na nią ze ścian zaraz wyjdzie z luster i rzuci
się na nią (uwaga: to były tylko szalone
urojenia wycieńczonej myszy; nie bierzcie
tego na serio, bo chociaż wiem, że
wyobrażaliście sobie zapewne już o wiele
straszniejsze rzeczy, nie chciałabym
brać odpowiedzialności za wasze senne
koszmary). Usiadła na podłodze i zmarszczyła
brwi. W tym momencie jedno lustro uchyliło
się (tak, to były drzwi) i do "pokoju" wpadła
z hukiem dziwna postać.
CDN.
|
N, 12 kwi 2009, 16:02 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 9
Ową dziwną postacią okazał się być niski,
bo sięgający Gryzeldzie ledwo do pasa,
szczurek. Nie, nie był taki młody; rysy jego
pyszczka zdradzały, że miał około 40 lat.
Ubrany był w niby starożytną, białą togę
i niebezpiecznie mrużył oczy. Przyskoczył
do Gryzeldy i uniósł ją z wielką siłą tak
wysoko, na ile pozwalała jego filigranowość.
Zaatakowana krzyknęła i poczęła się wyrywać,
niestety - bezskutecznie. Szczurek spojrzał
jej w oczy i wycedził: "Gdzie oni są?".
"Kto?" - chciała wiedzieć zdezorientowana
mysz. "Nie udawaj głupiej!" - upuścił
ją na podłogę. "Kto, kto?" - zaczął niezbyt
umiejętnie przedrzeźniać Gryzeldę,
skacząc "wdzięcznie" do pokoju.
"Chesz wiedzieć, kto?" - przyskoczył do niej
ze złowieszczym błyskiem w oku.
Gryzelda jakby wrosła w ścianę. Patrzyła
na napastnika nie tyle przestraszona,
co zdezorientowana. "Berenika i Albin!" -
żachnął się szczurek. "C-c-c..c-o?" -
wyjąkała Gryzelda. "Mo-o-i rodzi-cee?"
"Berenika i Albin... Uciekli! Wszystko
wyjdzie na jaw, wszystko!... Achh..." - zawył
szczurek. Wybiegłszy za drzwi, trzasnął
nimi tak, że szkło wypadło z ich framugi,
rozpryskując się milionem kawałeczków na
podłodze i tym samym raniąc, na szczęście
niezbyt dotkliwie, Gryzeldę. "Moi rodzice...
Uciekli? Oni... oni żyją..."- pomyślała
Gryzelda energicznie wstając.
"Dość już tych zagadek. Dowiem się wszystkiego" -
to pomyślawszy, wyskoczyła przez
połamaną framugę na korytarz, tym samym
skazując na jeszcze jedną dziurę swoją
(niegdyś piękną) suknię ślubną.
CDN.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
N, 19 kwi 2009, 08:47 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 10
Długi, wąski korytarz wyłożony był błękitnym, wyblakłym dywanem,
a jego ściany pokryte starymi, połamanymi panelami owiniętymi
pajęczynami. Gryzelda aż się wzdrygnęła na ich widok.
Widziała kilkanaście drzwi, wszystkie wmontowane były
w lewą ścianę; na prawej wisiały szczątki starych, zamalowanych
płócien w połamanych ramach. Gryzelda zmarszczyła brwi
i podeszła do pierwszych drzwi. Szarpnęła klamkę, która
zaskrzypiała cicho; drzwi stanęły otworem. Mysz weszła na
paluszkach; ujrzała bardzo mały pokoik, na którego wyposażenie
składało się niskie krzesło, okrągły stoliczek i dość duża
meblościanka, na której stała moc książek - w większości
równie starych, jak wszystko, co dotąd Gryzelda widziała
w tym dziwacznym domu. Nagle jej uwagę przykuła
otwarta, cienka książka leżąca na okrągłym stoliczku;
weszła do pokoju i zaczęła czytać.
"Nici z mojej kariery! Jak mam zostać królem
i zawładnąć światem, skoro A. i B. uciekli?
Jeżeli sprzedadzą te informacje dla mediuw,"
- Gryzelda uniosła wymownie brwi na widok
na banalnego błędu ortograficznego -
"to jestem ugotowany! Po kiego grzyba więziłem
ich przez te piętnaście lat?! Mogę spokojnie
zrezygnować z kariery króla, jeśli świat
dowie się, kim naprawdę jestem!" -
- Gryzelda zamknęła oczy i przeanalizowała
w myślach treść notatki Szczurka.
Przewróciła kilka kartek wstecz; natrafiła na fragment
napisany grubym, czerwonym flamastrem.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
Wt, 21 kwi 2009, 14:40 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 11
Kartka zapisana czerwonym flamastrem pochodziła,
jeżeli wierzyć zapiskom w prawym górnym jej rogu,
sprzed dwóch miesięcy. Ów wielki napis na niej
głosił "UWIEŁZIĆ ALBINA I BERENIKE", co wskazywało
na raczej niski poziom wiedzy z zakresu ortografii
autora zapisków. Gryzelda usłyszała ciche kroki
gdzieś na górze; ktoś skradał się piętro wyżej.
Szybko zamknęła notatnik i położyła go z powrotem
na okrągłym stoliczku, po czym cicho wybiegła
z pokoju i zamknęła za sobą skrzypiące drzwi.
Wtedy dopiero dotarło do niej, co powinna zrobić:
Skoro ten demoniczny szczurek uwięził jej
rodziców i tak się wściekł, kiedy oni uciekli,
to i ona powinna jak najszybciej znaleźć wyjście
z tej dziwnej budowli, zanim zostanie poddana
procesom wyciągnięcia z niej informacji o
pobycie Albina i Bereniki, których zresztą nie
miała. Rzuciła się więc biegiem przez zakurzony
korytarz, starając się robić jak najmniej hałasu.
Jakimś cudem już po pięciu minutach błądzenia
dotarła do wysokich schodów prwadzących do
głównych drzwi. Gryzelda zaczęła biec w ich
stronę, gdy najle usłyszała jakieś skrzypnięcie.
"Szczurek!" - pomyślała. Przywarła do ściany
i zaczęła nerwowo szukać wzrokiem jakiejś
kryjówki. Nagle zauważyła małe drzwiczki w ścianie.
Pociągnęła za zardzewiałą, małą gałkę i wgramoliła
się do środka, cicho przymykając dzrzwi.
W środku było całkowicie ciemno, a do tego
wszędzie było mnóstwo jakichś małych, twardych
bryłek. Gryzelda zamarła w bezruchu w obawie
przed demonicznym szczurkiem, który mógł
przecież w każdej chwili odkryć jej kryjówkę.
"Uhm"- rozległo się tuż pod jej uchem.
Gryzeldzie serce podeszło do gardła i chyba
tylko to uchroniło ją przed dzikim krzyknięciem.
Przez jej małą główkę przemykały z prędkością
światła dziwne i nierzadko głupie wizje,
jakie często nawiedzają istotę śmiertelnie
przestraszoną: "gnom, duch, potwór,
mrówki, ufo?!" - myślała zdenerwowana
do granic wytrzymałości. Kiedy w końcu
dotarła do niej bezmyślność swoich pomysłów,
zapiszczała cicho głosem zmienionym od
strachu: "IES TU KOŚ?.."
W odpowiedzi tajemnicza postać poruszyła
się lekko i wyszeptała: "cii... czy on
tu jeszcze jesst?"
cdn.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
So, 25 kwi 2009, 09:00 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 12
"Ja... Kim jesteś?"- wyszeptała Gryzelda.
"Albin" - zabrzmiał głos, który sprawił,
że myszy zakręciło się w głowie. Serce
zaczęło bić jej tak szybko, jak nigdy,
a łzy zabrały się w kącikach oczu.
"Ta..tatuś?" - teraz już naprawdę płakała.
"Tatuś? Ta...Tato! " - wyszeptała, przytuliwszy
się do milczącej postaci. Poczuła, że
jakaś miękka łapka głaszcze ją po
głowie. "Gryziu!" - usłyszała bardzo
cichy głosik, jakże inny od mocnego
barytonu Albina. Gryzeldzie
ponownie zakręciło się w głowie.
"Mamusiu! Mamo! Mamo! Mamo..."
- powtarzała, bucząc w miękką
tkaninę jej bluzki, podczas
gdy Berenika głaskała ją po głowie.
Nagle usłyszała ciche skrzypnięcie.
Podłużny promień bladego światła
wdarł się do ciasnego, ponurego
składziku. Albin wygramolił się na
zewnątrz, cicho otrzepał ubranie
i pomógł Berenice i Gryzeldzie
wyjść. Dopiero wtedy Gryzelda
zobaczyła ich twarze: choć
niezmiernie zmęczone i brudne,
to pełne takiego zachwytu
i wzruszena, że nie sposób było
nie nazwać ich pięknymi.
Berenika zaczęła układać ręce
w różnych pozycjach, poruszając
bezgłośnie ustami. Albin
chwycił obie panie za ręce
i po cichu opuścili ponure zamczysko
demonicznego szczurka. Pobiegli
w stronę lasu, który majaczył
na horyzoncie, wciąż trzymając
się za ręce.
Po półgodzinie marszu zatrzymali się.
"Gryzeldo." - Albin przełknął głośno
ślinę, a po jego policzku popłynęła
łza. "Jak nas znalazłaś...? Kochanie."
- ostatnie słowo wypowiedział szeptem.
"On mnie porwał, ten szczurek" -
zaczęła Gryzelda, ale Albin
jej przerwał. "Nie. Nie mówmy o tym...
Nie teraz. Gryzeldo... Ale wyrosłaś"
- uśmiechnął się Albin przez łzy.
"Mamo?" - Gryzelda odwróciła
się do Bereniki. Domyśliła się
sytuacji, więc przytuliła się do niej
i przywarła uchem do jej ust.
"Kocham cię" - usłyszała
cichutki szept. "Ja was też
bardzo kocham... Mamo i Tato" -
zabuczała znowu Gryzelda.
"Nie mogę w to uwierzyć..."
Rozmowom nie było końca.
Jakież było zdziwienie rodziców Gryzi,
gdy dowiedzieli się o jej ślubie...
Niedługo potem ruszyli dalej przez
las, a już kilka godzin później
zauważyli majaczącą w oddali
drewnianą chatkę.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
So, 25 kwi 2009, 20:15 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 13
Z rozmów Gryzeldy z rodzicami wynikło,
że dowiedzieli się oni o dość mrocznej przeszłości
demonicznego szczurka, który, po kilku operacjach
plastycznych i zmianie nazwiska postanowił
zostać królem któregoś z mniejszych państw
Kweuropy a następnie - o, zgrozo - zawładnąć
światem (dość to banalne, nieprawdaż?...).
Ów szczurek postanowił uwięzić Albina i
Berenikę, w obawie, że sprzedadzą oni
informacje o nim mediom. Porwał ich
pewnej nocy, gdy Gryzelda miała osiem lat,
i do tej pory nie wypuścił.
Na szczęście udało im się uciec;
Nie dziwcie się, że dopiero teraz, wszak
szczurek nie odstępował ich o krok.
Córka opowiedziała rodzicom
o jej spotkaniu z Kretesem i o tym,
że właśnie zamierzała wyjść za mąż.
Wreszcie Albin, Berenika i Gryzelda
dotarli do drewnianego domku.
Czarni od sadzy i wykończeni, nie
stwarzali zbyt pięknego widoku;
Gryzelda wcisnęła trzykrotnie
przycisk dzwonka. W drzwiach ukazał
się olbrzymi, barczysty niedźwiedź
Grizzly, odziany w biały podkoszulek
i błękitne dresy. Na ich widok
wybuchnął rubasznym śmiechem.
"Czyżbym miał ugościć gawrony?" -
błysnął niespodziewanie mądrym
dowcipem, po czym huknął
w głąb mieszkania: "Kasiu!".
Chwilkę później w drzwiach
ukazała się bardzo niska niedźwiedzica
o zmęczonych oczach, ubrana w białą
sukienkę w niebieskie grochy.
"O! Jak wy wyglądacie! Wchodźcie,
wchodźcie, właśnie jemy kolację,
Ziutek! Przygotuj gościom kąpiel,
nie stój tak!" - zrugała męża.
Ten bez słowa wsunął się do mieszkania,
skąd po chwili dobiegło przytupywanie
i radosny śpiew: "i raz, i dwa,
i bondjuel!" Gryzelda zachichotała
mimo woli i razem z rodzicami
weszła do drewnianego domku.
Jakże wspaniałe potrafią być zbiegi
okoliczności! Po pysznej kolacji
i przebraniu się w czyste ciuchy
(niestety, w rozmiarze XXXL,
jak to na niedźwiedzie) okazało
się, że Ziutek jest pilotem i posiadaczem
prywatnego helikoptera, a historia
Gryzeldy, Albina i Bereniki tak mu
się spodobała, że postanowił
podwieźć ich na miejsce (tzn.
do Kwaszyngtonu). Po dwóch
godzinach cała trójka pukała do
wynajętego domku Gryzeldy,
z którego dobiegało podejrzane wycie.
"BUUUUU!"- usłyszeli po wkroczeniu
do mieszkanka usianego czymś białym.
Były to, jak się okazało, zużyte
chusteczki do nosa, a ów dźwięk
wydawał załamany Florian.
"GRYYYZIUU!" - zawył z drugiego
pokoju. "Tu jestem!"- uśmiechnęła
się Gryzelda, kładąc mu dłoń na ramieniu.
"AAAA!" - przestraszył się Florek.
"Gryzia??"-dodał chwilę potem, już normalnym
tonem. "To... ty żyjesz!"- krzyknął. "Dzwonię
po Kretesa i Molly!" - chwycił słuchawkę
telefonu. Niedługo potem całe mieszkanko
tonęło we łzach Albina, Bereniki, Kretesa,
Gryzeldy, Floriana oraz - uwaga -
Reksia i Kari-Maty-Hari, która, wyleczywszy sobie
łapę i obojczyk, przyjechała z mężem,
by pomóc w poszukiwaniach Gryzeldy.
Po czterech dniach wznowiono przygotowania
do ślubu Floriana i Gryzeldy.
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
N, 26 kwi 2009, 15:58 |
|
|
Johanna
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 18 mar 2009, 10:54 Posty: 725
Naklejki: 3
|
ROZDZIAŁ 14, czyli ostatni.
Ślub miał się odbyć w maju.
Gryzelda wraz Molly i Kari wybrały
się na wycieczkę po sklepach z
sukniami ślubnymi, po z tej pierwszej,
jak nietrudno się domyślić, został
tylko mały, biały strzępek wielkości
zeszytu A3. W końcu udało im się
wybrać długą, kremową suknię
na ramiączkach, zdobną w wielką
kokardę z tyłu i małe perełki produkcji
chińskiej. Rajstopy i pantofelki Gryzelda
pożyczyła od Molly, bo miały ten sam
rozmiar. Kari namówiła Gryzię na
zakup długich (za łokcie) białych
rękawiczek ślubnych, a także krótkiego
weloniku. Gryzelda nie zmieniła zdania
co do fryzury - znów stanęło na wymyśnym
połączeniu kucyków i koków z warkoczyków
afrykańskich, przeplatanych mocą wstążek,
plastikowych stokrotek i kuleczek (również
produkcji chińskiej, jakżeby inaczej).
Kari-Mata-Hari i Molly zdecydowały
się na w włożenie jasnobłękitnych
sukienek, zaś Florian na czarny garnitur i...
"Mucha!", "Krawat!", "Mucha! - dobiegało
z mieszkania Gryzeldy. "Mówię Ci, Florek,
jak włożysz muchę, to..." - zaczął Kretes.
"Kochanie, włóż krawat, doprawdy" - poparła
swojego brata Gryzelda. "Krawaty są na topie" -
kusiła Kari-Mata-Hari. "Hau hau hau hau" -
argument Reksia był nie do pobicia.
"Dobrze, niech już wam będzie" - westchnął
smutno Florek, chowając wielką muchę
w czerwono - białe grochy do szuflady.
"Dzwoniliście do..." - pytanie Floriana
przerwał dzwonek jego komórki.
"Ooool dis tajm, ooo-oo ool dis tajm" -
zabrzęczał aparat. "Hallo?" - odezwał
się szczurek. "Co? Tak? Gdzie?! Już,
już... Jasne. Ale z Kornelkiem? Tak?
Oczywiście. No. To na razie" -
zatrzasnął klapkę telefonu.
"Kogut Wynalazca i Kornelek
już tu lecą." - powiadomił.
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
(list Gryzeldy do Ziutka i Kasi)
Moi drodzy!
Piszę dopiero dzisiaj, bo tak wiele miałam na głowie...
Ślub mój i Floriana przebiegł w miarę bezprobemowo,
nie licząc tego, że Kogut Wynalazca - to kolega Reksia
(Reksio to kolega mojego brata, Kretesa) - przyszedł
na uroczystość w swoim niebieskim fartuchu,
a Korneliuszek w dresach. Szybko jednak opanowaliśmy
sytuację; Udawszy się do hotelu, błyskawicznie
uporali się ze zmianą strojów. Mieszkamy teraz
na podwórku Reksia, Koguty skleciły nam chatkę
koło kurników (gdybyście wiedzieli, z czego jest
zrobiona!...). Zamierzamy poddać ją remontowi
w najbliższym czasie. Mama i Tata zamieszkali
2km od Stawu (leju czasowego), i bardzo często
się odwiedzamy. Ogólnie dobrze, jesteśmy zdrowi itd.
A wy? Jak wam się powodzi?
Odpiszcie jak najprędzej, drodzy przyjaciele
Niedźwiedzie uściski załącza
Gryzelda
PS Przesyłam słoik miodu z jajecznicą dla Ziutka.
KONIEC
_________________Pozdrawiam, Johanna.
Jeżeli chcesz nowych emblematów w galerii, wyszukaj mi screena. To takie proste...
A i tak nie mam żadnych zgłoszeń
|
N, 26 kwi 2009, 20:20 |
|
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 14 ] |
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
|
|