Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Fajne opowiadanie? |
Tak |
|
71% |
[ 10 ] |
Nie |
|
28% |
[ 4 ] |
Takie sobie |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 14 |
|
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: 15 Mar 2007 18:08 Temat postu: Skąd się wzięły mole książkowe? |
|
|
Przeminęło z Pradziadkiem,
czyli skąd się wzięły
mole książkowe
Kiedy zegar Słoneczny na parapecie okna przesunął cień swej pałeczki na napis: drugie śniadanie, Mrówkolew postanowił udać się na herbatkę do Miki Mola. W tym celu musiał przejść w przeciwległy kraniec biblioteki. Wybrał się najkrótszą drogą. Najpierw ruszył przez dział powieści Podróżniczych, potem, jak najszybciej nie oglądając się za siebie, przebiegł przez dział powieści, "z dreszczykiem", a następnie przez uginającą się pod ciężarem ksiąg półkę z bajkami. Wreszcie usłyszał spoza książek znajomy stukot maszyny do pisania.
- Cześć, Miki Molu!
- Cześć, Mrówkolwie - odpowiedział Miki Mol, wykręcając z maszyny ostatnią zapisaną stroną.
Za chwilą z działu technicznego Wyłoniła się duża gruszkowata postać. Był to Świetlik w swej własnej, zaspanej postaci. Przez chwile przeciągnął się szeroko, aż baterie na jego brzuchu zajarzyły się mocniej zielonkawym światełkiem.
- Cześć wam! - pozdrowił zebranych i niebawem, pobrzękując mosiężnym czajnikiem, rozlewał poranna herbatą do filiżanek.
- Drodzy przyjaciele, skończyłem właśnie spisywać dzieje mego pradziadka, pierwszego Mola Książkowego - obwieścić z triumfem Miki Mol. - Dzieło to pod roboczym tytułem: Przeminęło z Pradziadkiem mogę przedstawić wam już teraz w całości. Co więcej, wykonałem też własnoręcznie kilka najważniejszych ilustracji. Trzej Mole Książkowi (tak Miki Mola, Mrówkolwa i Świetlika nazywali ich znajomi), mieszając różową herbatkę z dzikiej róży, usadowili się w wygodnym zaciszu ksiąg. Miki Mol chrząknął uroczyście i zaczął czytać:
Bardzo wiele milionów lat temu Pradziadek Mól był postrachem zwierząt futerkowych, zjadał bowiem ich futra, puszyste ogony, mufki i kołnierze. Wszystkie zwierzęta tak się bały Mola Pradziadka, że wydawało im się, iż błyszczące na niebie punkciki to dziury wygryzione przez Mola w czarnym aksamicie nocy. Nawet sam Mól Pradziadek zaczął wierzyć w tą bajką.
Rem tem tem! Z takim oto bojowym okrzykiem Mól Pradziadek wyskakiwał ze swej kryjówki. Oskubane zwierzęta umykały przed jego straszną maczugą-wywijaczką. Pierzchały w popłochu Samoszkapki, mknął przed siebie Dinozaur Pimpo i zmykała Glista Krocząca, a w górze nad ich głowami polatywał, drąc się wniebogłosy, Pterodaktyl Prasowany. Był jednak ktoś, kto w tamtych dzikich czasach nie bał się Pradziadka. Tym kimś był Człowiek Pierwotny, którego maczuga była czterdzieści dziewięć razy większa niż maczuga Mola. Pewnego razu, gdy Człowiek Pierwotny ucinał sobie właśnie drzemkę pod drzewem bursztynowca na najniższej gałęzi, tuż nad jego głową, pojawił się Mól Pradziadek.
- Rem tem tem - wyszeptał Pradziadek. - Już dawno miałem chrapkę na futro Człowieka Pierwotnego. Mniams! Ogłuszę go i zjem jego smakowitą czuprynę.
A ponieważ Małpolud niczego się nie spodziewał, Mól Pradziadek powoli wykonał potężny zamach swą maczugą, lecz zanim opuścił ją na głowę Człowieka Pierwotnego, coś nagle w górze mocno ją pochwyciło.
- Co to?! - wrzasnął Mól. lecz było już za późno.
Ogromna kropla żywicy, przezroczysta jak miód, spłynęła po uniesionej w górę maczudze, zatapiając Pradziadka w swym przezroczu. I tak oto nieszczęsny Mól Pradziadek został uwięziony w kropli żywicy, która skrzepła po chwili i w postaci pięknego bursztynu zawisła na gałęzi.
Ciekawe jak długo będę tak wisiał? - pomyślał Pradziadek.
W dole zebrała się spora gromada ciekawskich.
- Biedaczek! Zastygł w tak okropnie niewygodnej pozycji - Odezwała się współczująca, Glista Krocząca zwana też Człekoczłapką.
- Mamusiu! Tam jest pan! - Zawołało, zadzierając głowę, Samoszkapię.
- Teraz nie może nam nawet pogrozić palcem - zauważył z zadowoleniem Dinozaur Pimpo.
Tymczasem Człowiek Pierwotny, niosący na ramieniu swą wielką maczugę, zniknął właśnie za horyzontem, na którym zbierały się czarne, burzowe chmury.
Jedyne, co mógł robić, to patrzeć z mego przezroczystego więzienia, jak zmienia się świat - pomyślał Pradziadek i wisiał tak jeszcze przez milion lat.
W tym czasie pod wpływem ruchów tektonicznych, czyli górotwórczych, powstały nowe lądy i morza, góry i doliny, i różne piękne widoki, które przez bursztyn jak przez szkło powiększające podziwiał Mól Pradziadek. W nowych lasach i dżunglach przeróżne gatunki zwierząt, dotąd mniej rozwinięte niż gatunek moli (futerkowych), zaczęły wyprzedzać jedne po drugich na spiralnej ścieżce ewolucji.
Pewnego razu sędziwy bursztynowiec spróchniał i rozleciał się, a kawałek bursztynu wraz z Pradziadkiem plusnął w głębinę. Wessany przez podmorski prąd, wylądował na dnie wielkiej groty. Ogromne rafy koralowe jak ostre zębiska zamknęły się nad nim i zapadła zupełna ciemność.
Niewątpliwie zostałem połknięty przez wieloryba - pomyślał Pradziadek. - Sam zresztą też bym chętnie coś połknął! Jestem przecież ogromnie głodny! Żadna burza morska nie burczy głośniej niż mój żołądek. Nawet kiszki tego wieloryba nie grają donośniej marsza głodomorów niż mój żołądek. Gdy tylko wydostanę się z bursztynu, połknę pierwszą rzecz, jaką napotkam na swej drodze - przyrzekł sobie Pradziadek.
Tymczasem wzdłuż brzegu Morza Bałtyckiego przechadzał się pewien jegomość. Był cały zielony. Jedną ręką przytrzymywał zielony kapelusz, a w drugiej niósł szuflę i węzełek, pod pachą zaś składaną lunetę. Kiedy stał samotnie na skale i patrzył przez ową lunetę na morze, jego zielony szalik białym paskiem furkotał na wietrze.
W tym miejscu opowieści Mrówkolew się ożywił.
- Jeśli był to, jak powiadasz, ktoś zupełnie zielony, tak jak ja, to może był to... może to
był... mój pradziadek?
- Wygląda na to, że byt to rzeczywiście twój daleki przodek - przyznał Miki Mol.
- Czego tak wypatrywał? - zastanawiał się Mrówkolew.
- I do czego mogła mu służyć szufla? - zapytał Świetlik, który lubił uzupełniać swą wiedzę praktyczną.
- Był to wielki podróżnik i badacz natury - wyjaśnił Mik Mol. - Trudnił się także poszukiwaniem pięknych okazów bursztynu. Lecz słuchajcie, co było dalej.
I właśnie wtedy wieloryb z Molem Pradziadkiem w brzuchu wpłynął przez wielką cieśninę na Morze Bałtyckie. Nie mogąc odnaleźć powrotnej drogi na Atlantyk, wieloryb kichnął ze zdenerwowania tak mocno, że wraz z wielką fontanną wody wyleciały z jego przepastnego wnętrza okazy, które sam chętnie kolekcjonował, a to: siedem glinianych tabliczek z sumeryjskim pismem klinowym, stylowy ekrytuarek, fajka bosmańska, klatka z drewna sandałowego i wreszcie bursztynowa kropla z Pradziadkiem Molem.
- Och! Ten ogromny wieloryb coś wypluł! - krzyknął z uciechą poszukiwacz bursztynu i szybko nadstawi swój zielony kapelusz. - Hura! Jaki piękny okaz bursztynu! - cieszył się uczony Pradziadek Mrówkolwa, oglądając przez lupę bursztyn. - Natychmiast zawiozę go do ciepłych krajów! W Egipcie dostanę za niego słoik skarabeuszy i jedną mrówkę faraona!
I jeszcze tego samego dnia szczęśliwy poszukiwacz wyruszył szlakiem bursztynowym na południe. Szlak wiódł w górę Wisły, przez Karpaty i Węgry docierał do Wenecji. Stamtąd statki przez Adriatyk, Morze Śródziemne płynęły do Bizancjum lub Egiptu. Poszukiwacz bursztynu, uniknąwszy szczęśliwie sztormów i piratów, ujrzał na horyzoncie ogromną świecącą budowlę. Był to siódmy cud świata - słynna latarnia morska stojąca u wejścia do portu w Aleksandrii. Tam Mola Pradziadka wymieniono na słoik skarabeuszy i jedną mrówkę faraona.
- Ach, co za wspaniały okaz bursztynu - zachwycał się swym nowym nabytkiem pewien Grek. - Kiedy wrzucę go do kadzidła, po mojej bibliotece rozejdzie się przyjemny zapach! - pomyślał i ruszył ku największej w owych czasach bibliotece, której był głównym nadzorcą. A była to słynna Biblioteka Aleksandryjska.
W specjalnej kadzielnicy bulgotały już roztopione, dymiące kadzidła. Na powierzchni płynu wydymały się bąble, które, pękając, wyrzucały z siebie cudownej woni obłoczki dymu i pary. Zapachy te, unosząc się w czytelni, uprzyjemniały czytającym lekturę uczonych tekstów.
Pac! Jedyna nadzieja, ze roztopi się wreszcie to okropne przezroczyste więzienie!
- pomyślał Mól Pradziadek wpadając głowa do kadzielnicy.
I rzeczywiście, bursztyn nagle rozmiękł, potem rozpłynął się jak miód i Mól Pradziadek poczuł, że oto wędruje ku powierzchni w wielkim bąblu.
- Paf - rozległo się głośne puknięcie i Pradziadek, wykipiawszy poza brzeg naczynia, zawisł głową w dół na sprężystym soplu żywicy. Tuż przed jego nosem piętrzył się stos zapisanych papirusów . Zgłodniały Mól, nie namyślając się dłużej, z całej siły wbił zęby w papirus.
Włóknisty ten papirus, ale może być! - pomyślał Pradziadek, który przecież przez dziesięć milionów lat nie miał nic w ustach.
Rad nierad zaczął się wgryzać w długie zwoje, z coraz większym zaciekawieniem przyglądając się różnym obrazkom. Wpatrzony w nie, nawet nie zauważył, że armia okrutnego kalifa Omara (który nade wszystko nie znosił mądrych książek) zdobyła miasto i podłożyła ogień pod bibliotekę. Również pierwsze kłęby dymu, jakie przedostały się na najwyższe piętro wieży, gdzie zamieszkał, nie zwróciły jego uwagi. Dopiero gdy poczuł, że tli mu się koniec jego własnej czapeczki, zerwał się na równe nogi. Lecz ogromne języki ognia połknęły już kamienne schody. Mól Pradziadek wyjrzał przez okno. Hen, w oddali zobaczył ogromny przestwór morza. Nie namyślając się dłużej, wyskoczył przez okno. Uczepiony długiej wstęgi papirusu poszybował na niej niczym na latawcu. Gdy wreszcie zetknął, się z taflą morza, papirus z latawca przemienił się w okręt. Wiele dni i nocy kołysał się tak Mól Pradziadek na falach, szarpany wiatrem i morską chorobą.
Na szczęście papirus, na którym żeglował, okazał się kawałkiem mapy. Dzięki temu Pradziadek mógł obrać właściwy kierunek, popłynąć ku brzegom Europy.
- Och, jestem głodny! - biadał rozbitek. - Lecz jeśli nadgryzę swój okręt, z pewnością zatonę!
Cóż miał robić? Z konieczności nauczył się pożerać mapę wzrokiem. A pożerać wzrokiem znaczy to samo co studiować. W ten wiec sposób nauczył się czytać.
Była ciemna, bezksiężycowa noc, kiedy morze wyrzuciło go na nieznany brzeg. Lecz choć głodny i przemoczony, Mol Pradziadek dzielnie wkroczył w mroki średniowiecza. Przedzierał się przez głębokie wąwozy i ciemne bory. Ukryte pod zaroślami trzęsawiska przesyłały mu zdradzieckie całusy, trzęsąc swymi wielkimi, pełnymi torfu brzuchami. Błędne ogniki, snując się nad bagnami, układały się w fałszywe konstelacje gwiazd i próbowały zwieść każdego wędrowca z raz obranej drogi. Zdawało się że naśladują gorejące ślepia wilków przemykających wśród drzew. Mól Pradziadek, żeby dodać sobie otuchy i odwrócić swą uwagę od tak niegościnnego towarzystwa powtarzał w takt kroków wszystkie litery alfabetu. Lecz gdy miał postawić krok oznaczony litera "zet", ujrzał w oddali świecące okienko.
- Hura! krzyknął uradowany. - Pójdę tam i zapukam.
Lecz kiedy zapukał, zielone światełko zamrugało i zgasło, a okienko poruszyło się jak żywe. Nad Molem Pradziadkiem pochyliła się wielka głowa z zakręconym do góry nosem...
- No, no! Kto mnie tłucze po brzuchu?! zapytał ktoś gniewnie.
- Och. przepraszam! powiedział Mól Pradziadek. Myślałem, że to jest okienko chatki...
- Nie, nie! To moje baterie którymi rozświetlam mroki nocy...
W tym miejscu opowieści Miki Mola Świetlik poruszył się gwałtownie i omal nie przewrócił filiżanki.
- Jeżeli ten ktoś, jak mówisz miał nos zakręcony do góry, a na brzuchu baterie w kształcie okienka to... to... na pewno był mój pradziadek! zawołał Świetlik.
- Nie mylisz się - potwierdzić Miki Mol. Był to rzeczywiście twój daleki przodek, Robaczek Świętojański.
- I co dalej? Co dalej? niecierpliwił się Mrówkolew, mieszając z roztargnienia łyżeczką w swoim kapeluszu.
- Jestem Mól Papirusowy przedstawił się Pradziadek.
- A ja jestem Robaczek Świętojański gruszkowaty jegomość ukłonił się grzecznie. Zapraszam cię do jaskini Zbója Śmiejoszka!
- Zbója?! przestraszył się Pradziadek. Prawdziwego zbója?
- No niezupełnie wyjaśnił Robaczek Świętojański. Jest to niezwykły rozbójniki dlatego właśnie z nim współpracuje.
Ruszyli, znajdując bez trudu drogę przez las, gdyż Robaczek oświetlał ją zielonkawym światełkiem.
Należałoby tu wyjaśnić parę spraw - pomyślał Pradziadek, dotrzymując kroku Robaczkowi Świętojańskiemu. - Dlaczego na przykład ten rozbójnik nazywa się Śmiejoszek i na czym polega jego współpraca z Robaczkiem Świętojańskim. - Czuł jednak, że niebawem wszystko się samo wyjaśni.
Jaskinia Zbója Śmiejoszka znajdowała się na szczycie wysokiej góry, z której roztaczał się rozległy widok na cala: doliną. W jaskini poniewierały się stosy wielkich ksiąg oprawnych w skórę, a na ścianie przybity wielkim gwoździem, wisiał portret uśmiechniętego człowieczka, który wcale nie wyglądał groźnie.
- To właśnie portret Zbója Śmiejoszka - rzekł Robaczek. - Teraz go nie mą wyszedł na łowy. Lecz jeśli chcesz, możesz zobaczyć go w akcji. - To mówiąc Robaczek Świętojański wyjął wielką lunetę i ze szczytu góry nakierował ją na odległe rozstaje dróg. - O tam! Spójrz, Papirusowy Molu.
Kiedy Pradziadek przyłożył lunetę do oka zobaczył mknącą karetę zaprzężoną w czwórkę koni. Nadjeżdżała niebezpieczną drogą wśród wielkich głazów i drzew. Do jej dachu przywiązana była sznurami wielka księga. Nagle zza przydrożnego głazu wyskoczyła jakaś postać z pistoletem w dłoni.
- Ha ha! Jestem straszliwym Zbójem Śmiejoszkiem! Mam was!
Konie zarżały i stanęły dęba, a z karety wyjrzały dwie pobladłe twarze kupców.
- Litości, szanowny panie - zajęczeli chórem pasażerowie. - Weź pieniądze i złoto, ale daruj nam życie!
- Ha ha! - zaśmiał się Zbój Śmiejoszek. - Nie, nie! Możecie sobie zatrzymać wasze klejnoty. Ja zbieram tylko książki z obrazkami! Dajcie mi tu zaraz tę piękną księgę bo inaczej... - Śmiejoszek potrząsnął gniewnie wielkim pistoletem.
- Ależ, szanowny panie, wieziemy ją dla samego pana hrabiego!
Lecz Zbój Śmiejoszek pędził już do swojej jaskini, unosząc pod pachą wspaniała księgę.
- Zaraz tu będzie - oznajmił Robaczek Świętojański.
- To rzeczywiście bardzo dziwny rozbójnik - przyznał Pradziadek Mól. - Napada na bogatych kupców, a zabiera im tylko książki!
- Tak, tak! Potem przez całą noc oglądamy obrazki! On zaśmiewa się nad nimi do łez, gdyż przepada za oglądaniem dowcipów rysunkowych, a ja przyświecam mu w mrokach jaskini jako kaganek oświaty. Oczywiście na drugi dzień książki zabrane bogatym rozdajemy biednym i ciemnym.
W tym momencie na progu jaskini pojawił się Zbój Śmiejoszek.
- Witajcie! - krzyknął, rozradowany. - Zdobyłem właśnie nową księgę z obrazkami! Ha ha ha! Będzie co oglądać! Kupa śmiechu!
Zaledwie Zbój Śmiejoszek przewrócił pierwszą kartkę, a już zaniósł się gromkim śmiechem. Rozbawione echo jaskini nie mogło powstrzymać się od wtóru - kaskady śmiechu toczyły się jedna po drugiej w głąb tajemniczych korytarzy.
- Zbój Śmiejoszek wcale nie umie czytać i dlatego interesuje się tylko tymi książkami, w których są obrazki - zauważył Pradziadek, i zaraz, zmęczony, zasnął w kącie jaskini.
Następnego dnia Mól Pradziadek, udawszy się na spacer, zobaczył Zbója Śmiejoszka stojącego na szczycie góry i podrzucającego w powietrze księgi. W dole pod skałą zebrało się sporo wieśniaków.
- Macie, kochani! Czytajcie - wołał Zbój.
I coraz to nowe księgi leciały ponad głowę Śmiejoszka. Chwile trwały nieruchomo jak wypadłe z gniazda pisklęta, lecz zaraz szybko uczyły się machać skrzydłami okładek i tworząc na niebie klucze, ulatywały w dolinę, pod strzechy wieśniaczych chat.
- Ludzie, obcują z książkami, stają się mądrzejsi, piękniejsi - tłumaczył Śmiejoszek.
- I ja też chcę stać się mądrzejszy! - powiedział nagle do nowych przyjaciół, Pradziadek. - Chce przeczytać wszystkie książki - dodał z mocnym postanowieniem.
- Ho ho! - Robaczek Świętojański popatrzył na niego z podziwem. - A więc chcesz zostać molem książkowym.
- Tak, drodzy przyjaciele!
- W takim razie powinieneś wyruszyć w świat na poszukiwanie biblioteki! - poradził Śmiejoszek. - A ponieważ umiesz już czytać, przyjmij od nas ten oto podarunek.
Zbój Śmiejoszek i Robaczek Świętojański zjawili się po chwili i postawili przed Molem wielką księgę.
- Ach, to przecież ta sama, którą przeznaczono dla hrabiego! - zauważył Mól Pradziadek.
Była to niezwykła książka. Cała oprawna w skórę, miała wzmocnione narożniki, a na bokach pięknie namalowaną literę E.
- Ta księga to wspaniały rumak - wyjaśnił Śmiejoszek. - Spójrz tylko, Molu, jak niecierpliwie grzebie kopytkiem i potrząsa tasiemkami-zakładkami. Kiedy ją sobie przyswoisz, zawiezie cię prosto do krainy wiedzy. To Encyklopedia.
To mówiąc Śmiejoszek i Robaczek Świętojański posadzili Pradziadka Mola, który pochwyciwszy w dłonie dwie kolorowe zakładki - wodze, usadowił się na siodłowatym grzbiecie Encyklopedii.
- Do zobaczenia, dzielny zuchu! - zbój i Robaczek powiewali mu na pożegnanie białymi chusteczkami.
- Do widzenia, przyjaciele! - odkrzyknął Mól Pradziadek, po czym na swojej zaczarowanej Encyklopedii jak na rączym koniu pogalopował w wielki świat.
Wędrowali bardzo długo, aż wreszcie zatrzymali się pod drogowskazem z napisem SY-LA-BI-ZAN-CJUM. Co to za dziwna kraina - pomyślał, lecz zaraz wszystko się wyjaśniło, bo zobaczył że jej mieszkańcy spacerują z książkami. Pastuszki i pastuszkowie, wędrowcy i rolnicy uczyli się czytać, sylabizując na głos różne zajmujące czytanki.
Aż przyjemnie patrzeć, jak wszyscy dążą do wiedzy. To na pewno zasługa Zbója Śmiejoszka i Robaczka Świętojańskiego - pomyślał Pradziadek. To, co widział jeszcze bardziej umocniło go w niezłomnym postanowieniu, że musi podjąć pracę w dużej bibliotece pełnej ciekawych i mądrych książek.
Tak rozmyślając, szedł dalej, aż wreszcie znalazł się w jakimś dużym mieście.
- To już chyba będzie wiek XX - wykrzyknął na widok czerwonego tramwaju, który podzwaniając, zajechał mu drogę. I nagle po przeciwnej stronie szerokiej ulicy, pełnej tramwajów, autobusów i samochodów, zobaczył dostojny gmach, z ogromnym napisem: BIBLIOTEKA. - Hura! - ucieszył się. - Nareszcie jestem u celu! Teraz szybko! Na drugą stronę ulicy!
Lecz nieprzerwany potok pojazdów wydawał się być zaporą nie do przebycia.
Może przejdę teraz - pomyślał Pradziadek, widząc, że na słupie sygnalizacji świetlnej zapalił się jego ukochany kolor. - To przecież mój ulubiony odcień czerwieni! - Nie namyślając się długo, pociągnął za sobą Encyklopedię i zszedł na jezdnię. Kiedy był już w połowie drogi, zza zakrętu wytoczył się potężny walec drogowy.
- O rety! - wrzasnął Pradziadek. - Chodu!
Lecz było już za późno. Walec, wyminąwszy Encyklopedię, przetoczył się po Molu Pradziadku.
W tym miejscu opowieści zdenerwowany Świetlik napełnił herbatą kapelusz Mrówkolwa, a Mrówkolew włożywszy to nakrycie na głowę, wlał sobie herbatkę z dzikiej róży za kołnierz. Wszystko jednak wskazywało, że wcale tego nie zauważył.
- Ach, z wrażenia zrobiło mi się gorąco w plecy - powiedział.
- I co dalej? Co dalej? - pytał zniecierpliwiony Świetlik.
Co dalej? Mól Pradziadek zrobił się płaski jak naleśnik i nawet utracił rumieńce.
- Och, któż to przechodzi ulicę przy czerwonym świetle?! - Usłyszał nagle nad sobą głos chłopca, który z tornistrem na plecach, śniadaniową torebką w dłoni przebiegał właśnie przez ulicę przy zielonym świetle. Chłopiec ostrożnie odkleił od jezdni rozpłaszczonego Mola. - O! Jaka śmieszna zakładka - powiedział, i włożył Pradziadka pomiędzy kartki Encyklopedii. - A tę zgubioną książkę trzeba będzie oddać do biblioteki. - Chłopiec pobiegł ku schodom eleganckiego gmachu.
I w tej to właśnie bibliotece Mól Pradziadek pracował przez długie lata jako zakładka w ciekawych książkach. Poznał trzydzieści obcych języków, a także język esperanto. Tutaj też założył rodzinę i wychował chwalebnie nowe pokolenie moli książkowych. Pewnego razu wezwał mnie do siebie i powiedział:
- Drogi Miki Molu. Jestem już tak stary, sprasowany, że aż przezroczysty. Niedługo więc stanę się niewidzialny i zamienię się w światło.
- Czy wtedy już wcale ciebie nie będzie? - zapytałem, zmartwiony.
Mól Pradziadek odpowiedział mi wówczas słowami, które jeszcze do dziś brzmią mi w uszach:
- Ależ nie, Miki Molu, ja będę zawsze, bo jeżeli i ty zapragniesz przebyć drogę od bezmyślnego pożerania do subtelnych rozmyślań, będę ci zawsze świecił dobrym przykładem.
KONIEC |
|
Powrót do góry |
|
|
Dizel Wielki Mędrzec Reksia
Dołączył: 14 Lut 2007 Posty: 5 Skąd: Nie z tego świata ^^
|
Wysłany: 17 Mar 2007 10:47 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne opowiadanie!!!!!!!!!!!!!! Bardzo mi się podoba......
Jak ty to przepisałaś....? _________________ Miau, miau miau, I'm your Father!
- Były ;P
Moderuję zielonym
Powracam ;p Strzeżcie się ^^ |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:04 Temat postu: |
|
|
Piszcie jak oceniacie moje opowiadanie w skali od 1 do 10 , ok? Zależy mi na tym... |
|
Powrót do góry |
|
|
Dizel Wielki Mędrzec Reksia
Dołączył: 14 Lut 2007 Posty: 5 Skąd: Nie z tego świata ^^
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:06 Temat postu: |
|
|
9,5/10 bo troche zadługie ale ciekawe! _________________ Miau, miau miau, I'm your Father!
- Były ;P
Moderuję zielonym
Powracam ;p Strzeżcie się ^^ |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:15 Temat postu: |
|
|
Kondi napisał: | Przekopiować, to prosto... |
Podejrzewasz,że ja to skopiowałam ?! |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sniff Wielki Kopacz
Dołączył: 04 Lut 2005 Posty: 2795 Skąd: Szczecin
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:16 Temat postu: |
|
|
To jest autorstwa Sandi, nie kopiowała tego... _________________ If I hadn't met you, my life would have had no meaning.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Artur Operator Łopaty
Dołączył: 25 Sie 2006 Posty: 170 Skąd: Warszawa, prosta sprawa
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:18 Temat postu: |
|
|
Kondi napisał: | Ta zajęło by ci to z miesiąc. | A tobie rok. Możliwe, że miesiąc, tym bardziej nie można tego krytykować, ona jak najbardziej to mogła napisać sama. _________________ Moderuję pogrubioną, brązową czcionką. |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: 18 Maj 2007 14:56 Temat postu: |
|
|
Dzięki za poparcie...
Co do Kondiego to piszę szybko na klawiaturze... Napisanie nie zajeło mi miesiąca!!!
A po co mam tracić czas? |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Artur Operator Łopaty
Dołączył: 25 Sie 2006 Posty: 170 Skąd: Warszawa, prosta sprawa
|
Wysłany: 18 Maj 2007 15:15 Temat postu: |
|
|
No ja też piszę szybko. _________________ Moderuję pogrubioną, brązową czcionką. |
|
Powrót do góry |
|
|
Kondi Pod-ziemniak
Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 1104 Skąd: Z Chrzanowa
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|