No cóż szkoda mi się zrobiło opa więc kontynuuje! Proszę o komentarze a zwłaszcza nieznanego!
PS: Tym razem co innego nie o Ezekielu.
W przestronnym, bogato umeblowanym gabinecie z widokiem na dżunglę odbywało się ważne zebranie. Producenci show Totalna Porażka w Trasie prowadzili rozmowę z jednym z głównych twórców sukcesu programu - kierownikiem planu Stevenem. Trzej potężnej postury mężczyźni w czarnych garniturach, oficjalnie znani jako Mr Black, Mr Buck i Heinrich Spiegelmann, stali nieruchomo, wpatrując surowe, pozbawione wyrazu producenckie twarze w swojego energicznego rozmówcę. Młody mężczyzna w czapce z daszkiem, wyraźnie zdenerwowany, już od dłuższego czasu próbował im coś tłumaczyć, wspierając się przy tym gorączkową gestykulacją.
- …ten projekt nie daje żadnej pewności! – mówił. – Proszę tylko sobie wyobrazić te nieuniknione konsekwencje w sytuacji gdy ryzyko…
Mr Black uciszył go niedbałym ruchem ręki.
- Już mówiłem: Będzie tak jak ustaliliśmy – powiedział. – Czy prace idą zgodnie z planem?
- Oczywiście, Sir – odpowiedział strapiony Steven. – Czynimy ostatnie przygotowania, jednak w dalszym ciągu nie wydaje mi się żeby…
- Pas startowy uprzątnięty?
- Tak, ale okazał się zbyt krótki by pozwolić im odpowiednio wyhamować przy…
- W porządku – przerwał mu Black. – Zing-Zingowie gotowi?
- Są już na miejscu, powtarzają role.
- Złoty skarb ukryty?
- Zgodnie z ustaleniem – odpowiedział Steve. – Nie powinno być łatwo go znaleźć.
- A finałowa niespodzianka?
Kierownik planu nabrał powietrza w usta i wyrecytował:
- Kiedy tylko dam znać, pirotechnicy rozwalą w drobny mak tę całą cholerną replikę Machu Picchu.
- Doskonale.
Na twarzy producenta pojawił się delikatny uśmiech. Jego towarzysze nie okazali emocji; Mr Buck wyraźnie się pocił.
- Panie producencie… - Steve znów postanowił spróbować coś powiedzieć. – Ja nadal nie uważam, że…
- A wystarczy wam trotylu? – wszedł mu w słowo Black.
- NIE UWAŻAM – powtórzył stanowczo Steve – żeby to było dobrym pomysłem. Robię w tym fachu już od wielu lat i jako osoba z doświadczeniem wiem do czego może doprowadzić stwarzanie niepotrzebnego ryzyka. Do tej pory już dwóch uczestników tego show zaginęło. A to nawet nie półmetek sezonu! To że obaj pochodzili z patologicznych rodzin nie powinno kwalifikować ich do odstrzału.
- Show na tym nie stracił.
- Ale inni stracą! Pozwy to nie jedyna rzecz przed którą należałoby się zabezpieczyć. Wiedzą panowie, jak wygląda obecna sytuacja? W jednej z drużyn pozostało już tylko dwóch graczy, a to się dotąd nigdy nie zdarzyło. Naprawdę nie wiadomo co może się stać jeśli każemy im biegać po dżungli. To dzikie miejsce – tu wskazał na tropikalny krajobraz za oknem – niemal nie daje nam możliwości kontroli. Do tej pory nasze niewidzialne ręce sterowały WSZYTKIM co działo się podczas wyzwań. Ale teraz… Słyszeli panowie o syfach jakie lokalni milionerzy wylewają do rzeki? Miejscowe robaki od tego mutują! Ekipa widziała już komary wielkie jak krowy, a pewne „dodatkowe atrakcje” jakie udało się na Panów polecanie sprowadzić z Mongolii mogą dostarczyć nam jeszcze więcej… zamieszania.
- Emocji – poprawił go Black.
- Zagrożenia życia!
- To nie problem.
- SŁUCHAM?!
Mr Black westchnął zdegustowany. Zgadzając się na tę rozmowę, nie widział sensu w udzielaniu „robolowi”, jak określał Steve’a, jakichkolwiek wyjaśnień. Dzięki wpływom i pieniądzom nie musiał tłumaczyć się z niczego przed nikim, a producenckie postanowienia i tak zawsze posłusznie realizowano. Jednak w tym przypadku, widząc, że młody nie ustąpi, Black postanowił zrobić wyjątek. Jego władza na tym nie traciła. A ponieważ był najbardziej wygadanym spośród wszystkich trzech producentów, nie miał problemu, by zacząć mówić.
- Będziemy postępować według planu – powiedział. – A aby uniknąć pogłębiania niepotrzebnych sporów w ekipie, damy tym dzieciakom szansę. Wdrożymy odpowiednie… środki ostrożności. Ostatecznie… - tu zawahał się – …nie potrzeba nam ofiar. – zakończył z obłudnym uśmiechem.
Steve poczuł jak kamień spada mu z serca, a jednocześnie bardzo się zmieszał. Postawienie się przełożonym, w stosunku do których zazwyczaj odczuwał respekt, kosztowało go niemało wysiłku. Do tego dochodził ten okropny tropikalny klimat i irytująca postawa owych trzech niewydarzonych kolosów biznesu z którymi musiał męczyć się już od godziny. Chłopak ledwo wytrzymywał sytuację. Mimo to, wciąż czuł, że sprawa nie jest jeszcze załatwiona.
- Jakie będą te środki ostrożności? – zapytał niepewnie. Znając charakter Mr Blacka, nie spodziewał się niczego dobrego po żadnej z możliwych odpowiedzi.
- Damy im krótkofalówki – oświadczył pogodnie tamten.
Steve osłupiał.
- Na-naprawdę? – wyksztusił z niedowierzaniem.
- Ależ tak.
Steve przez moment pomyślał, że śni. Zasady fair play, nie mówiąc już o dawaniu fory, nigdy nie były wyznacznikami konwencji tego show. Właściwie to wątpił czy pomysłodawcy wyzwań kiedykolwiek liczyli się ze zdrowiem lub życiem uczestników. Dlatego też nieoczekiwane słowa producenta budziły uzasadniony niepokój.
- Jaką mam gwarancję, że tak będzie? – zapytał.
- Możesz od razu zadzwonić do McLeana.
Chłopak natychmiast sięgnął po swoją komórkę i wystukał właściwy numer, ustawiając rozmowę na tryb głośnomówiący. Kilkaset kilometrów dalej, na pokładzie samolotu zmierzającego prosto w stronę Niziny Amazonki, melodyjny dzwonek „I wanna be famous” niespodziewanie przerwał sielankę pewnego popularnego prowadzącego, aktualnie zanurzonego do pasa w swym luksusowym prywatnym jacuzzi. Piękna młoda stewardessa z uczuciem masowała jego opalone barki.
- Ooo tak, trochę niżej, moja śliczna… - mruczał do filigranowej dziewczyny. – O, telefon – zauważył, niechętnie odwracając głowę w kierunku mydelniczki. – Muszę wracać do pracy, panienko. Wpadnij wieczorem – rzucił na pożegnanie, wywołując na jej twarzy delikatny uśmiech. Dziewczyna posłusznie opuściła elegancką kabinę, a Chris z niemałym wysiłkiem wyciągnął rękę by nacisnąć odpowiedni przycisk na aparacie. „Ciągle mi przeszkadzają.” pomyślał.
- Co jest? – spytał niechętnie.
- Chris?
- Czego, Stevie?
- Słuchaj, jesteśmy tu z panami producentami dwa kroki od planu w Amazonii. Rozmawiamy właśnie o następnym odcinku.
- Uhm, no tak, no i o co chodzi? – spytał prezenter, niedbale spoglądając na swoje paznokcie.
- No i uzgodniliśmy z panami producentami, że musisz dać dzieciakom krótkofalówki. To warunek bezpieczeństwa.
Chris opluł się swoim ginem z tonikiem.
- Kolo, mamy iść na ustępstwa? – zapytał wstrząśnięty. – I co jeszcze? Wiesz przecież, że jak będziemy im odpuszczać, to zaraz zaczną się rządzić!
- Nie dyskutuj! – odkrzyknął Steve. - Po prostu daj im to. Każdej drużynie. – Nagle coś go tknęło. – A skąd oni wezmą baterie? – zapytał producentów.
- Na początku sezonu Hatchet dostał od nas całe pudełko materiałów promocyjnych – oświadczył Black. – Wystarczy im baterii.
- Szef da ci do nich baterie. I niech drużyny komunikują się z tobą w nagłych sytuacjach.
- Kryzysowych – poprawił go Black.
- Kryzysowych – powtórzył za nim Steve, nie zdając sobie do końca sprawy, co to oznacza.
- Hm? Kryzysowych? – mruknął Chris. – Okej. Coś jeszcze?
- Szczepionka dla tego zawodnika obciążonego alergiami, tego jak-mu-tam… Jego prawnicy strasznie na to naciskają. – Steve spojrzał na producentów. - Bądź co bądź, to znany muzyk.
- Załatwi się – odparł spokojnie Black.
- A co z tym drugim alergikiem, Noahem?
- On nie wywiera nacisków. To ugodowiec.
- Aha – odpowiedział lekko zbity z tropu Steve. – OK, zrozumiałeś to Chris, ty palancie?
- Tak. Będziemy o czasie - mruknął posiadacz sztucznej czupryny. – Pozdrowienia dla panów producentów i ich uroczych małżonek – dodał, wyłączając telefon.
- Czy to Pana uspokoiło, Steven? – natychmiast spytał producent.
- O tyle o ile, Sir – odpowiedział kierownik. – Nadal uważam to wszystko za zbyt lekkomyślne. Może gdyby panowie naprawdę zechcieli posłuchać mnie i ekspertów…
Drugi z producentów, Mr Buck, chrząknął głośno, niespodziewanie wtrącając się do rozmowy. Był najniższy i najbardziej ludzki z całej trójki. I, choć dotąd tego nie przyznawał, nie zawsze odpowiadały mu pomysły jego kolegów po fachu.
- Może ten chłopak ma jednak trochę racji, Mr Black – odezwał się zdenerwowanym, gardłowym tonem. – Badania na stażystach nie dały zadowalających rezultatów. Może nie powinniśmy kazać im walczyć z…
Black spojrzał na niego czule.
- Mój drogi kolego – westchnął. – Nie zapominaj proszę, na czym opierają się uniwersalne zasady każdego programu typu reality. To musi być show! Diabelnie niebezpieczny show! Pamiętasz „Survivor”, trzeci sezon? – Buck pokiwał głową. – Banda mieszczuchów przeżyła 40 dni na afrykańskiej sawannie wśród prawdziwych lwów! Część graczy zachorowała, ale nie było dla nich żadnej taryfy ulgowej! Albo pamiętasz ten polski show na który daliśmy kasę, ten jak-mu-tam… „Agent”? Kompletni amatorzy skakali ze spadochronów! Gdyby coś im nie wyszło, dopiero mielibyśmy proces! Ale się udało. Nawiasem mówiąc, Totalna Porażka w Trasie poprzez nową ceremonię eliminacji, nadal kontynuuje tę chwalebną tradycję.
- No tak, ale…
- A pamiętasz Wyspę? – przerwał mu Black. – Ci sami goście co teraz, już pierwszego dnia zabawy skakali z 300-metrowego klifu! To dopiero było niebezpieczne. Więc proszę, nie mówcie mi o żadnych testach na stażystach. Nasi zawodnicy są twardzi jak Wspólnota Węgla i Stali, a dla nagrody mogliby walczyć ze wszystkim. Sugerujecie, że kiedyś mogą sobie z czymś nie poradzić? Phi!
To mówiąc, poprawił krawat i ruszył w stronę drzwi.
- Nie będziemy nic więcej ustalać. Zebranie skończone.
Buck i Spiegelmann spojrzeli na siebie, po czym posłusznie podążyli za nim, opuszczając gabinet. Steve został jeszcze przez chwilę, myśląc o wszystkim, co tu usłyszał. Po chwili podszedł do okna, spoglądając w milczeniu na egzotyczne widoki. Tropikalny las deszczowy wabił przytłaczającą zielenią drzew i dzikimi odgłosami tysięcy zwierząt. Dżungla czekała.