|
|
Teraz jest Cz, 26 gru 2024, 04:50
|
W moim sercu drzemie mrok
Autor |
Wiadomość |
Dawid6
Bezpieczeństwo Forum
Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12 Posty: 2174 Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
|
Re: W moim sercu drzemie mrok
No, dobrze było Ocena się nie zmienia (nie czuję jak rymuję ). Czekam na następną część Fajna hmmm... akcja .
_________________Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie. III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015Tym kolorem moderuję.
|
Pn, 24 paź 2011, 16:19 |
|
|
kubulus
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): N, 11 kwi 2010, 13:44 Posty: 552 Lokalizacja: San Francisco, 1329 Prescott Street
|
Re: W moim sercu drzemie mrok
Rozdział 3 Obudziłam się w płonącym budynku. Nade mną stała Sadie, jak zwykle w okularach, z pofarbowanymi włosami. Chyba po raz drugi w życiu usłyszałam jej głos: - Wstawaj, szybko! Musimy się stąd wynosić. Podała mi rękę i pomogła mi wstać. Gdy trochę oprzytomniałam, zauważyłam, że jestem w moich normalnych ciuchach – może Sadie o niczym nie wie? Pobiegłyśmy na łeb, na szyję gdziekolwiek, a gdy akurat przechodziłyśmy obok mojego domu obie naraz stanęłyśmy. - Tu - powiedziałam. Koleżanka mi przytaknęła i weszłyśmy do środka [ups, nie zamknęłam drzwi], a gdy już tam byłyśmy, ona rozpłakała się. Tak, jej ojciec nie żył. . . Zginął w wyniku zawalenia się budynku. Chciałam ją objąć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie wiedziałam jak. Nic do mnie nie docierało. Po kilku minutach, gdy Sadie trochę ochłonęła, rozległ się dzwonek do drzwi. - Nie. . . nie spr-rawdzisz kto to? – Wyjąkała Sadie. - Ach, no tak – odpowiedziałam i skierowałam się do drzwi. Viv. Miała na sobie strój do gry w siatkówkę. Każdy chłopak w szkole dałby sobie łeb uciąć, żeby ją w tym zobaczyć. - Hejka, przyszłam, żeb. . . a co ty taka ponura? – Minęła mnie w drzwiach i rzuciła sportową torbę na blat w kuchni. Coś mocno trzasnęło i chyba się rozlało. . . – Sadie!? Skąd ona się tu wzięła? - Tego już było za wiele. Zamknęłam drzwi na wszystkie zamki. - Pozwól na chwilę. . . – Powiedziałam i skierowałyśmy się do pokoju rodziców. -Obiecujesz, że nikomu tego nie powiesz? - Zapytałam. - Ja bym nie. . . - OBIECUJESZ? - Tak. . . - Dobrze. Wstałam powoli łóżka, a Viv zadrżała z podniecenia [bez skojarzeń proszę] . Poczułam, że przeszedł mnie dreszcz. Drżącą dłonią przesunęłam po naszyjniku. Jenevive pisnęła i szeroko otwarła oczy. -Nie. . . Ja też muszę ci coś pokazać – powiedziała szeptem i wstała z łóżka i popędziła do kuchni, a ja za nią. Podeszłą do swojej torby i wyjęła grubą, zieloną książkę z jakimś symbolem, podobnym do czwórki. Otworzyła na chybił trafił i powiedziała: - Lepos Ywodol! Wtedy rozbłysło niebiesko-fioletowo-szare światło i z ręki Viv wyleciał sopel lodu, przecinając jej obcisłą, białą bluzkę bez rękawów. -Cholera! - Powiedziała. Właściwie, z tą dziurą w bluzce, z odsłonionym kawałkiem brzucha, wyglądała jeszcze fajniej. Teraz już nie było wątpliwości co do tego, że chłopcy daliby sobie głowy obciąć. - Jesteś wiedźmą? - Zapytałam. - Oj tam, zaraz wiedźma! Powiedzmy. . . czarownica. - Ekstra! – Rozległ się nagle głos Sadie, która cała uchachana stała na środku pokoju i przyglądała się wszystkiemu w milczeniu. Powiedziałam coś tak brzydkiego, że SAMA VIV krzywo na mnie popatrzyła. - No dobra, znasz nasze sekrety, to teraz twoja kolej! – Rzekła moja czarnowłosa przyjaciółka. -No nie wiem. . . – Odpowiedziała Sadie. Jenevive wzruszyła ramionami. Poczułam brzęczenie gdzieś w środku i chwilę później przywołałam moją magiczną talię kart. Uaktywniło się aż czternaście ze wszystkich potworów, a jeden już był przekreślony, to daje piętnaście. Został jeden niewiadomy. Wampir, wilkołak, gorgona, syrena, walkiria, mumia, Minotaur, zombie, gryf, diabeł, kotołak, sfinks, kościotrup i cyganka [?]. - Musimy wyruszyć w długą podróż – powiedziałam do dziewczyn, przekonana, że właśnie z nimi chcę jechać. Opowiedziałam im całą historię od początku. Obydwie zgodziły się. Wyruszyłyśmy drugiego dnia z samego rana, chociaż były małe problemy z obudzeniem Viv. Wreszcie, pożegnawszy się z Jellym i upewniwszy się, że ma wystarczającą ilość żarcia i wody, wyszłyśmy z domu. Karta kotołaka zaświeciła, pokazując, że znajduje się on. . . w mieszkaniu. Wróciłyśmy i zobaczyłyśmy coś, co nas zamurowało – zamiast Jelly’ego stał tam młody chłopak – jak oczywiście się domyśliłyśmy - kotołak. Ale mój kot? Przewrócił oczami. - Mogłabyś urozmaicić trochę moją dietę – zwrócił się do mnie obojętnie. – Gdybyś nie była w moim stadzie, już dawno bym odszedł. – Podszedł do mojej przyjaciółki. – A ty nie chciałabyś dołączyć? – Zapytał oglądając uważnie jej dziurawą bluzkę [a mówiłam, mówiłam] . Jenevive zaśmiała się głupawo. - Twoi rodzice kupili kota w worku – powiedziała Sadie robiąc minę wprost z mangi. - Byłem jeszcze młody i nie umiałem się transformować! – Odparł. . . Jelly? - No a. . . ten. . . teraz – zająknęła się Viv – ile masz. . . yyy. . . no, lat? - Tyle co ty – powiedział z łobuzerskim uśmieszkiem. – Lubię, jak mnie głaszczesz. - Khhehe – umieściła dłoń na jego włosach. – Tak? – pisnęła nieśmiało. Potaknął. Nigdy, powtarzam, nigdy, nie odnotowałam u Viv żadnych oznak nieśmiałości, ani cienia. Oznaczało to tylko jedno. - No to, że mamy cię. . . unicestwić? - Zapytałam. - Na pewno jakoś to załatwimy – rzekli naraz Jelly i Viv, nie przerywając głaskania, z którego kotołak wydawał się bardzo zadowolony. W jednej chwili jego ręce zmieniły się w łapy, wyrósł ogon, a na głowie pojawiła się para kocich uszu. - Wyglądam na potwora? – Zapytał robiąc duże oczy na moją przyjaciółkę, która wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Wzięła rękę, i przechodząc obok mnie powiedziała coś w rodzaju „Boski” . Postanowiłam wyświadczyć jej przysługę, zostawiając jej numer telefonu Jelly’emu . - Jak tylko ukr. . . kupię sobie telefon, to do niej zadzwonię. - Emm. . . to, zaopiekujesz się domem? - Taa. . .ale ostrzegam, że lodówka będzie pusta. Roześmiałam się. Całkiem fajny z niego gość, ale czułam do niego jakby braterstwo. No cóż, przez pięć lat był moim kotem. Poza tym, widać, że podoba mu się Viv. - To cześć. Tylko się uśmiechnął z łobuzerskim błyskiem w oku. Coś schrzani w tym domu, ja to wiedziałam. Ale oczywiście wszystko będzie na mnie, bo koty „nie potrafią otworzyć lodówki i rozlać mleka na podłogę” jak sądzi mama. Odkąd tylko pamiętam w domu działy się różne „wypadki” , które – jak sądziłam – były sprawką taty. Zwykle to jemu się dostawało, ale czasem też mnie. Dwa razy nawet uznaliśmy mamę za winną, ale ona od razu strzeliła focha i „zapomniała” ugotować obiadu, co wyszło nam właściwie na dobrze, bo zamówiliśmy pizzę. A naprawdę wszystko było sprawką kota. Ummm. . . kotołaka.
_________________ Mist. To be mist. To miss. To be missed. To be...
|
Pn, 28 lis 2011, 22:18 |
|
|
Dawid6
Bezpieczeństwo Forum
Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12 Posty: 2174 Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
|
Re: W moim sercu drzemie mrok
Nie no, fajne, tylko akcja taka jakby za szybka. Ogólnie fajnie się czyta. Ale co w końcu z tym kocurem? xD Jakbym miał oceniać, to bym nie ocenił, bo ocena spadła troszkę, ale troszkę, nie wiem, jakieś 0,5, 0,25, nie wiem. Jak coś, to sobie odejmij od tamtej ocenki. P.S. CHCĘ NASTĘPNĄ CZĘŚĆ
_________________Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie. III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015Tym kolorem moderuję.
|
Wt, 6 gru 2011, 14:28 |
|
|
kubulus
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): N, 11 kwi 2010, 13:44 Posty: 552 Lokalizacja: San Francisco, 1329 Prescott Street
|
Re: W moim sercu drzemie mrok
Rozdział 4 Wyszłyśmy [chociaż niektórzy niechętnie], zostawiając dom pod opieką mojego kota. A ja chcę mieć normalne życie. . . - A tak w ogóle to czym pojedziemy? – Sadie zadała pytanie nurtujące nas wszystkie. Spojrzałam na Viv i przekonałam się, że jednak nie wszystkie. Widząc mój wyraz twarzy czarnowłosa ocknęła się. - Yyy. . . pojedziemy samochodem! -Wspaniałomyślnie! – Odpowiedziałam. – Ciekawe skąd go weźmiemy. Wzruszyła ramionami. - Wyczarujemy – odparła, jakby to było oczywiste. Wyjęła swoją księgę zaklęć i powiedziała: -Jestem zodiakalnym Rakiem, czyli specjalizuję się w magii wody, ale może coś uda się zrobić. – To przypomniało mi, że jeszcze nie mam dla niej nic na urodziny. Powiało gorącym, letnim wiatrem. Sadie stanęła z uniesioną głową, a wiatr rozwiewał jej pofarbowane włosy. Co ona ukrywa? Kilka minut później Viv znalazła zaklęcie. Z uniesioną ręką wypowiedziała: - Merefosz z udzajop ęjuberztop! Chwilę później podjechało czarne BMW. Kierowca wysiadł i otworzył przed nami tylne drzwi. Wsiadłyśmy, a kiedy szofer zapytał o cel podróży, wskazałam mu odpowiedni kurs na Mumię. W samochodzie pachniało Pina-Coladą, przez tą taką śmieszną choineczkę, którą się wiesza przy lusterku. W radiu puszczali Lady GaGę. Na początku jechałyśmy w milczeniu, ale potem zadzwonił telefon Jenevive. -Nieznany numer? -Znany, znany – wymsknęło mi się. - Co? -Nic, nic. . . -Nie odbieram. -Odbierz – wyręczyła mnie Sadie. – Może to coś ważnego. Zrezygnowana Viv nacisnęła zieloną słuchawkę. Rozmowa wyglądała tak: -Halo? Jaki Żelek? – zasłoniła usta dłonią. – Aha, no tak. . . tego. . . no tylko przez to idiotyczne imię. . . Znaczy. . . no tak, to ja już kończę. Włożyła telefon do kieszeni i zasłoniła twarz rękami. - Idiotka! – Powiedziała do siebie. Spojrzałyśmy z Sadie po sobie i roześmiałyśmy się. Trzeba jednak przyznać, że ta Sadie nie jest aż taka zła czy dziwna, na jaką wygląda. - Przestańcie! Ja tu przeżywam nieudaną pierwszą rozmowę telefoniczną z fajnym chłopcem, a wy co? -Wiesz, on cię chyba lubi – powiedziała po chwili Sadie. - Nie wpadłabym na to. . . – Odpowiedziała Viv. Ta druga wzniosła ręce do góry. - Tylko mówię. - A skąd on w ogóle miał mój numer? – Spytała moja zażenowana przyjaciółka. - Ja mu dałam - odparłam. - Pięknie. . . Godzinę później Sadie zarządziła postój, gdyż rozbolała ją głowa i musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. W tym czasie druga z dziewczyn poszła do ubikacji. Ja zostałam w aucie. Komórka wydała dźwięk SMSa. Spojrzałam – urodziny Viv jutro. Brawo, oczywiście nic dla niej nie mam. Chwilę później telefon zadzwonił. - Halo? – Powiedziałam do słuchawki. - Hej, tu twój kot – odparł. - Zaraz. . . O ile pamiętam, mojego numeru ci nie dawałam – to prawda, nie dawałam. - Taaak. . . ale grzebałem w twoich rzeczach. Super, mogłam mu jeszcze powiedzieć, gdzie trzymam pamiętnik. - Gdzie jesteście? - Zapytał. Wychyliłam się przez okno, aby sprawdzić adres i podałam go Jellyemu. - Chyba zostaniemy tu na noc – rzekłam, ponieważ już się trochę ściemniło. - Okej, cześć. Rozłączyłam się. Wyszłam z samochodu, oczywiście uderzając się w głowę. Powiedziałam dziewczynom o noclegu, dobrze, że wzięłyśmy namiot. -Rozkładamy! – Wykrzyknęła Viv i trzepnęła namiotem, w celu rozłożenia go. To był ten z rodzaju zielonych, z tego, no, prezentu. Właśnie, nie mam prezentu. . . Sadie z wielką zręcznością wsunęła plastikowe pręty w otwory w prezentowej płachcie i wzdychając wyznała: - No, było się kiedyś harcerką. -Nie wiem jak wy, ale ja idę się położyć – rzekła Viv ziewając przeciągle. - Sadie, pozwolisz na słówko? - Zapytałam. - Tak, pewnie. Odeszłyśmy kilka metrów od namiotu. Ku naszemu zdziwieniu. . . samochód odjechał. - No i co teraz? - Zapytała zrezygnowana Sadie. - Jakoś sobie poradzimy, jest ważniejsza sprawa. - Jaka? - Jenevive ma jutro urodziny. - O! - No właśnie. - Ach, już wiem! Daj mi dwie godziny. – I pobiegła. Wzruszyłam tylko ramionami i weszłam do namiotu. Nie taki mały jakby się wydawał ten prezent [ja naprawdę nie wiedziałam, że to brezent] . Viv głośno wciągała powietrze, co oznaczało, że śpi. Ja poszłam w jej ślady. Drugiego dnia, gdy się obudziłam, Sadie już była na nogach i krzątała się po namiocie. Czarnowłosa jeszcze spała [nic nowego], ze skopanym śpiworem i ręką prostopadle do tułowia. -Która godzina? – Spytałam Sadie. - Wpół do jedenastej. Ja też niedawno się obudziłam – wskazała na swoją piżamę – patrz, co mamy dla niej. – Mówiąc to wyjęła zestaw 24 farb. – Spodoba się. . . Zabrałam to, chociaż nie wiem po co. Ja i tak nie mam talentu plastycznego. - Świetnie, mogłoby. . . - Będzie od nas obu – uśmiechnęła się. W tym momencie Viv spadła z łóżka. Ocknąwszy się wstała i wszystkie się roześmiałyśmy. Potem zaczęłyśmy jej śpiewać „Sto Lat”, a gdy skończyłyśmy do naszego namiotu wszedł biało-brązowy kot, nasz Żelek. - Hejka, kto ma urodziny? – Zapytał po przemianie w człowieka. - Viv. - Uuu. . . poważne, no a ja nie mam dla ciebie prezentu. Podszedł do Viv. -Nie musi. . . – Zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć. Jelly, ponieważ był nieznacznie wyższy od Viv, stanął naprzeciw niej, tak, że mógł jej spojrzeć prosto w oczy. I zbliżył się do niej tak blisko, że prawie dotykali się nosami. Pocałował ją w same usta. Na początku Jenevive otwarła szeroko oczy, ale potem zmrużyła je. Teraz Sadie ciągle powtarza, że stali tak razem przez dwie minuty. - . . .isz mieć prezentu. - Dokończyła. - No i co? Może być? Czarownica cała się zaczerwieniła. Potem nastąpiła wymiana życzeń i Sadie dała jej farby, ale ona jeszcze nie była sobą. - Mnie się nigdzie nie śpieszy – powiedział zupełnie z innej beczki Jelly. Usiadł na podłodze obok czarnowłosej. Viv drgnęła , ale nie zareagowała. . . - No czyli co? – Zapytał kotołak, chociaż nie zrozumiałam o co chodziło. Spojrzałam na Sadie, ale ona była nieobecna. Miała lekko rozchylone usta i przekrzywioną głowę, co wyglądało dosyć dziwacznie. Super, byłam w jednym pokoju z nieprzytomną wiedźmą, dziwną dziewczyną z zadatkami na filozofa i własnym kotem podrywaczem. Viv nagle się ocknęła i wstała jak oparzona. Zacisnęła rękę na podkoszulku Jellyego i przyciągnęła go do siebie. - Jak mogłeś to zrobić!? - Krzyknęła. - Pokazać ci? Dała mu z liścia. - Nie, to nie. . . – powiedział marszcząc brwi. - I to w moje urodziny? W namiocie? Przy dwóch innych osobach, które to widziały? Sadie patrzyła z podniesioną brwią, która, jak zobaczyłam, nieco jej zjaśniała, ale nie było jej bardzo widać przez te okulary. - I w dodatku bez uprzedzenia? Inaczej sobie to wyobrażałam, bo tak, wyobrażałam to sobie, ale ty jesteś dla mnie zbyt impulsywny i nie umiesz okazać umiaru! - No. . . czyli że co? – Zapytał lekko skołowany, po wysłuchaniu Viv. - No, czyli. . . chcesz być moim chłopakiem? - Tak szybko? Muszę się namyślić - powiedział.- Okej, chcę. Potaknęła żywo i powiedziała: - Dobra, to teraz idziemy na spacer do lasu. - Świetnie – zgodził się jej nowy chłopak. Wziął ją za rękę i wyszli. Milczałyśmy przez chwilę, ale pierwsza odezwała się Sadie: - Myślisz, że coś z tego będzie? - Och, po tym co widziałyśmy, to chyba już nic ich nie rozdzieli. Roześmiałyśmy się i wróciłyśmy do zajęć. Nagle moja koleżanka zaczęła się straszliwie śmiać, padła na podłogę i skuliła, dusząc się ze śmiechu. - Co się stało? – Rzekłam nieco rozkojarzona. - Oni. . . – wykrztusiła - ona. . . poszła w piżamie! To prawda, Viv wyszła na swoją pierwszą randkę w piżamie. Dobry początek związku – całuj, uderz, idź na randkę. No, przy tym co razem przeżywamy już teraz, nie potrzebuję żadnych magicznych mocy i walk z demonami. Ale niestety, to nie ode mnie zależy. . . nagle coś zerwało pre. . . brezent. Był to młody mężczyzna, straaaaasznie owłosiony, z dużymi kłami i lekko spłaszczonym nosem. Wilkołak akurat teraz, no nie! Przemiana była szybka. Rzuciłam kulą światła w potwora, który odskoczył, a moja moc wypaliła dziurę w namiocie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że bestia kieruje się się pazurami w moją stronę. Katastrofa była nieunikniona, więc chciałam chociaż zasłonić się rękami, w przygotowaniu na śmierć. Na szczęście Sadie szybko i zwinnie podstawiła mu nogę, jednocześnie skręcając mu kostkę. Upadł twarzą w dół. Karta wilkołaka zamigotała w powietrzu i podleciała do mojej wybawczyni. Postać potwora zmieniła się w kulkę ognia, która spaliła kartę w drobny popiół, który przeszedł przez skórę Sadie. - O Boże, uratowałaś mi życie! - Eee, tam! Reszta dnia minęła spokojnie, Viv z Jellym wrócili dość długo po zmroku. Kotołak pożegnał się i w postaci kota odszedł. - I jak było? – Zapytałyśmy z Sadie chórem. - On jest słodki. . .- Rzekła tylko, więc szczegółów mogłyśmy się same domyślać. Nawet nie zdążyłyśmy jej opowiedzieć o wilkołaku, bo już się położyła. - Jutro jedziemy dalej, mam namiar na. . . cygankę. Rzeczywiście, karta świeciła od północnej strony.
________________________ Oh-oh-oh-oh-oooh-oh-oh-oooh-oh-oh-oh-oh Caught in a Cat Romance
_________________ Mist. To be mist. To miss. To be missed. To be...
|
Pt, 9 gru 2011, 14:10 |
|
|
kubulus
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): N, 11 kwi 2010, 13:44 Posty: 552 Lokalizacja: San Francisco, 1329 Prescott Street
|
Re: W moim sercu drzemie mrok
Długa przerwa:
ROZDZIAŁ 5
- No cóż, idę wyczarować auto – powiedziała Viv znudzona i wyszła z namiotu. Jak nam opowiedziała, randka wypadła bardzo fajnie i w ogóle, coś tam jeszcze. . ., ale w sumie niczego konkretnego się nie dowiedziałyśmy. -Trudno – rzekła Sadie wzruszając ramionami. – Szkoda, że ja nie mam żadnych mocy. . . Na przykład. . . Pstryk, machnąć ręką i już jestem w innym ubraniu. W tym momencie jej ciało dziwnie zaiskrzyło. Ona sama zdawała się tego nie zauważyć. Może mi się przewidziało. . . Wyszłyśmy przed namiot, a Viv machnięciem ręki „spakowała” wszystko do bagażnika czerwonego Audi, po czym siadła na tylnym siedzeniu i zapięła pas. - Ja poprowadzę – powiedziała bohatersko Sadie. - Przecież nie możesz, nie masz prawa jazdy! - Odparłam. - No przecież ktoś musi! Nieodparty argument. . . Chciałam usiąść obok Viv z tyłu, ale miejsce zajął mi kot. . . Ech. . . - Teraz przydałyby się jakieś dobre ciuchy, żebym wyglądała na pełnoletnią. Nagle buchnęło jasnoniebieską mgłą i iskrami. Kiedy znikły, była już w kompletnie innym stroju. Odskoczyłam. Jelly, już w postaci człowieka, podniósł jedną brew, a Viv z zimną krwią, z uśmiechem na twarzy powiedziała: - Prawdopodobnie Projekcja. Jedźmy już. A gdy już ruszaliśmy, szeptem dodała: - A ja i tak mam fajniejsze moce! Trzeba przyznać, że Sadie świetnie kieruje. Chociaż nawet nie ma piętnastu lat. No cóż. . . Trudno. Przejechałyśmy przez portal, który wyczarowany został przez wiadomo kogo. Europa. Byłyśmy już w połowie drogi przez Niemcy, ale nasz samochód się zepsuł. - No super! – jęknęła Sadie. – Benzyna jest. . . musiało się coś zepsuć. Wysiadła. - Jeszcze w dodatku w okolicy widzę tylko jeden dom – powiedziała Viv. - Chodźmy tam, poprosimy o pomoc. - Ja nigdzie nie idę! – Krzyknęliśmy razem z Jellym. - No co wy? Dlaczego? - Nie oglądałaś „Ludzkiej Stonogi”? - Raczej nie. . . no to chodź, Sadie. Poszły. Ale jak wrócą pozszywane ze sobą, to nie moja wina.
_________________ Mist. To be mist. To miss. To be missed. To be...
|
So, 3 mar 2012, 21:17 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 6 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
|
|