Śmierć Silvera była dla wszystkich wielkim szokiem. Nikt z tutaj obecnych nie spodziewał się odejścia najpotężniejszego wojownika we wszechświecie, mistrza zakonu, protoplasty wszystkich, różnorodnych sztuk walk.
- To jest takie śmieszne… Tyle się staracie, tak wiele razy pragniecie zmienić świat, a ja… cóż… wciąż jestem przed wami. Niezależnie od ruchu, niezależnie od momentu, to właśnie ja zbijam wszystkie pionki. To ja mam okazję by powiedzieć "szach-mat!". Kimże w takim razie jestem? Zwykłym śmiertelnikiem, aniołem, a może nawet i… samym bogiem? Ach… mniejsza. Rozkazuje wam mnie nie atakować.
- Ojcze… dopomóż… - zaczęłam mówić szeptem, koncentrując się na wypowiadanych przez siebie słowach.
- Och… Właśnie, co tam u Alphy? Jak się trzyma? Nie miał nic przeciwko temu, że bezpardonowo zeżarłem sobie wszystkie dusze z Edenu? Nie miał pretensji za to, że uczyniłem go bezsilnym i… musiał się wycofać?
- Ty wkurzająca zielonowłosa małpo! – wykrzyczał w tym momencie w jego stronę Art.
- Hmm, jakby to określić – zaciekawił się Neville. – Wasz blady kolega zaczyna bluźnić. Hahahah, właśnie. A za bluźnierstwo należy się kara. Hmm… Panie Żeliborze… za obrażenie boże skazuje pana na śmierć… Tylko pytanie w jaki sposób… hmmm. – zaczął się zastanawiać.
Zielony lis, drapiąc się po podbródku, rozejrzał się dookoła. Widział przerażenie i niepokój, które z minuty na minutę coraz bardziej trapiły tu zgromadzonych. Czerpał z ich lęków satysfakcję, a i także siłę do kontynuowania swojego chorego przedstawienia. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na April.
- O, A Ciebie to jeszcze nie widziałem. Kim jesteś? – spytał.
- Nikim ważnym.
- Ohohoh, stawiamy się. Bardzo dobrze… Lubię takie kobiety. Zdeterminowane do życia w swoich ideałach, ograniczone, nie mówiące wszystkiego, o czym myślą…
- Czy ten idiota siebie słyszy? – wymamrotał Lucjan z zażenowaniem.
- Skoro nie chcesz mi powiedzieć, jak masz na imię, wyperswaduję to od Ciebie. – stwierdził. Następnie spojrzał April prosto w oczy.
- Rozkazuję Ci się przedstawić. – rzekł bardzo powoli.
- Mam na imię April, pochodzę z White Hands, jestem z rodu Vanetis, a moim ojcem jest sam Vincent Valosquez Vanetis.
- Och… Puszek Okruszek. Czyli stoimy zdecydowanie po prawej stronie mocy. Nie powiem, że nie doceniam. Wychodzę z założenia, że lewicę powinien pochłonąć wiekuisty ogień.
- Mhm.
- Dobra, jak ma zginąć Art? – spytał, podrzucając przy tym swoim sztyletem.
- …
- No śmiało, odpowiedz mi.
- Nie chcę, żeby umierał.
- Dlaczego? Przecież ludzie na jego forum nawet chcą go zbanować. Na co on komu, w końcu i tak mało co robi, by poprawić postęp swoich przyjaciół.
- …
- Odpowiedz mi!
- Zostaw nas w spokoju… proszę. – powiedziała ze spuszczoną głową.
- Bardzo… schematyczna odpowiedź. Stać Cię na coś więcej.
- Wolę, aby żył. Nie znamy się zbyt dobrze, ale myślę, że dobry z niego chłopak. Nie zasłużył na śmierć.
- Irytujesz mnie dziewczynko… - oburzył się. Kolejny raz spojrzał April prosto w oczy i zaczął mówić:
- Załóżmy, że jednak chcesz, aby Art zginął. Jaka śmierć go czeka?
- Najlepiej jakaś szybka i bezbolesna. Proponuję dźgnięcie sztyletem.
- Skoro tak mówisz… Niech tak się stanie. Dzięki April. – uśmiechnął się.
- To tego… Kto chce zabić Arta? – zapytał zielony lis. Szybko się jednak zorientował, że nikt nie będzie chciał udzielić mu odpowiedzi.
- Hmmm, Api?
- tak?
- Rozkazuje Ci przestać nie atakować, wziąć ode mnie sztylet i szybko zakończyć nim żywot Arta.
- Tak jest. – rzekła z pokorą kura.
Nie minęła chwila, a podeszła do Neville’a i odebrała od niego przyszłe narzędzie zbrodni. Razem z nim, skierowała się w stronę Żelibora.
- Api, naprawdę nie musisz tego robić! Jesteśmy przyjaciółmi! Jesteśmy natchnionymi, możemy zmienić ten świat! Ja… nie chcę umierać!
- Art… nie chcę twojej śmierci, ale w głębi ducha… czuję, że muszę to zrobić.
- Api…
- Nie, Art… Muszę.
- Api…
- Muszę.
- Api!!!
- No co?!
- Ale Ty przecież jesteś ateistką!
- Hahahah! – zaśmiał się w tym momencie Neville. Humor sytuacyjny, jakiego doświadczył, wywołał u niego wielki uśmiech na twarzy. Szczery – nie psychodeliczny, inny od tego, którym chwalił się do tej pory.
Żart, który usłyszał, ujął go tak bardzo, że aż postanowił nieco polepszyć atmosferę panującą na Zmierzchu Świtu.
- Dlaczego się nie śmiejecie?! To było bardzo śmieszne! Rozkazuje wam się śmiać! – krzyknął oburzony.
I stało się. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy… oprócz Arta, który już za kilka sekund miał zakończyć swój żywot.
Rozbawiona Api, wciąż zmierzała w stronę bladego kreta, chichocząc jak oszalała.
- Api… błagam! Ja nie chcę umierać!
- Hihihi.
- Nie chce umierać! Błagam!
- Hihihi.
- Nie chcę umierać! To ja mam wygrać Cyrk!
- Art? – zwrócił się do niego Neville.
- CZEGO?!
- Chcesz zginąć! I dobrze o tym wiesz… - stwierdził. Wydał tym samym kolejny rozkaz. W tym momencie Api zbliżyła się do Arta na odległość kilkudziesięciu centymetrów.
- Hihihi. – powtarzała swoją stałą już sekwencję.
- Api!!! Ja jednak chcę zginąć! Nooo, szybko! Pośpiesz się! – zmienił swoje zdanie Art.
Nie minęła chwila, a Kura Fioletu, zadała swojemu przyjacielowi śmiertelny cios. Art niedługo później opadł na ziemię, zalewając się krwią. Odchodząc z tego świata, zanim trafił do wiecznej nicości – słyszał salwy śmiechów, wydobywające się z ust swoich przyjaciół.
- Ej… Dobra. Nie śmiejcie się już w sumie. To przykre. Wasz kolega umarł. Więcej powagi! Proszę! – stwierdził Neville.
Jak rozkazał, tak wkrótce się stało. Atmosfera ślepej beztroski, zastąpiona została ponurą ciszą.
- Nudy… - stwierdził. – W sumie to możecie już mnie atakować. Pozwalam wam.
Z ust Omegi padł więc kolejny rozkaz.
Wewnętrzna bariera umysłu, blokująca możliwość zaatakowania Neville, w pewnym momencie przestała istnieć. Zielony lis postanowił sprawdzić swoich rywali, którzy w tej sytuacji nie byli nikim więcej od zwykłych doświadczalnych myszy. Nie było więc dziwne, że nikt nie chciał pokusić się na żaden atak.
- No, śmiało!
Wszyscy wciąż stali w miejscu i nikt nie miał planów na jakikolwiek gest odwagi; na żaden bohaterski czyn, który mógłby przynajmniej w teorii uwolnić nas od cierpienia.
- No dobra, jeśli nie… to nie. Nie będę nalegał. – stwierdził. – Zabijanko będzie teraz działać zgodnie z alfa… heheheh alfabetem.
- Niech pomyślę… Kogo my tu mamy. Alpha… Api… April… Aly… Eheheheheh.
Jako, że Alpha znowu was opuścił, a April i Api są troszkę dalej jeśli chodzi o kolejność alfabetyczną, to teraz umiera Alysia. Eheheheh. – zaśmiał się. – Vivilion nic nie mówi i nic nie robi… eheheheh.
Alysia przełknęła ślinę i wystąpiła przed szereg przyjaciół.
- Jeśli sprawi Ci to przyjemność, to proszę bardzo. Możesz zrobić to nawet i teraz!
- Napalone samobójczynie… Hmm, jeszcze mi tego brakowało.
- Powiem jedno, na pewno nie poddam się bez walki. Nie ma już dla mnie znaczenia to, czy będę dźgać Celexcalem powietrze, czy też Ciebie. Niezależnie od tego co się stanie, to ja będę lepsza. Zaszłam tak daleko, bez żadnych boskich pomocy, bez żadnych praw, łamiących na każdym kroku naturę. Założę się, że w bezpośredniej walce nie miałbyś ze mną żadnych szans.
- Pewne siebie napalone samobójczynie… hmmm, brzmi ciekawiej.
Alysia nie wytrzymała. Dziewczyna szarpnęła za Celexcal i zaczęła powoli zmierzać w stronę Neville’a.
- Jedno jest pewne. W tej walce zakończy się czyjaś historia. Nie ma znaczenia to, że jedno z nas jest bogiem i może wszystko. Jedno z nas ma wiarę w swoje możliwości, a drugiemu towarzyszy monotonia, która z minuty na minutę przeradza się w niepewność!
Neville, stań do walki!
- Skoro już nalegasz. – stwierdził chłodnym tonem.
Zielony lis zrobił krok do przodu, a w jego rękach zmaterializowały się dwa duplikaty mieczów Alysii.
- Widzisz kochana… To właśnie jest podstawowa różnica między śmiertelnikiem, a istotą o boskiej naturze. Śmiertelnik gromadzi swoje dobro przez całe życie, trenuje je, dąży tym samym do doskonałości. Bóg natomiast nie musi. Bóg może doskonałość osiągnąć w każdej chwili. Może – w końcu jest bogiem. A wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? Bogowie nigdy nie umierają… za to śmiertelnicy już tak.
- Hahahah. Jeśli tak ma wyglądać boska odwaga, to ja dziękuję bardzo. Jeden ucieka na wieść o drugim… Drugi z kolei jest jeszcze większym tchórzem, bo choć zna swoją moc, to jednak nie chce się zrzec nieśmiertelności. Obawia się porażki. Obawia się zwykłej, niepozornej dziewczyny, która jest już wewnętrznym wrakiem, dla której jest wszystko jedno!!
- Wszystko jedno? Tak? No cóż… skoro tak mówisz… - odparł z satysfakcją. Neville w szybkim tempie przetarł jeden miecz o drugi. Wytworzył tym samym niemałą falę energii, którą skierował w stronę Alysii.
Wtedy też, nie wiadomo jakim sposobem, kolejny raz, dziwnie zwolnił czas.
Fala energii zmierzała bardzo powoli w stronę Alysii. Dziewczyna patrzyła na nią z godnością. Wiedziała z czym się mierzy i miała świadomość tego, że jej koniec jest bliski. Odwaga nie pozwalała jej jednak poddać się bez walki. Była wielką wojowniczką, a jej pewność siebie, pomagała jej zrozumieć że przecież z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie Celexcal i spróbowała zrobić nim jakiegoś rodzaju zasłonę. Wzorowała się na metodzie walki szermierzy, których była przecież mistrzynią. Strategia, którą zastosowała, była skuteczna podczas walk z poprzednimi przeciwnikami, więc miała jakieś, choć może i minimalne, to wciąż jakieś szanse na sukces – na obronienie ciosu.
Siła uderzenia jednak była zbyt ogromna i z dziecięcą łatwością przełamała obronę dziewczyny. Celexcal pod wpływem fali uderzeniowej, rozpadł się na dziesiątki małych kawałków.
Piękna całość, służąca do mordowania nieśmiertelnych, wyrzeźbiona przez samego stwórcę – część po części, wstępowała do nicości, tracąc nadany z momentem powstania kształt.
Moc uderzenia zmiażdżyła rękę byłej już właścicielki miecza, a teraz centralnie znajdowała się przed Białą Lisicą, zwiastując jej nieuchronny koniec.
Wtedy jak spod ziemi wyrosła masywna, owłosiona sylwetka, której najbardziej widoczną częścią, była wielka, czerwona grzywa.
Postać odepchnęła dziewczynę, a moment później – sama przyjęła na siebie kwintesencję uderzenia.
- Prawdziwi bohaterowie umierają… - rzekł Vivilion, wyjąc wręcz przy tym z bólu. – To tak… żebyś miała pewność, że nie tylko Maxwell był gotowy oddać za Ciebie życie. – powiedział, a chwilę później, podobnie jak wcześniej miecz, rozpadł się na mniejsze całości, tworząc przy tym niemały deszcz krwi.
- Och… Tego nie przewidziałem – zaciekawił się Neville. – Ale to dobrze. Przynajmniej doda sytuacji odrobinę dramaturgii. Heheheh. Potęga miłości… czym ona jest wobec planów Boga. Zakładając jednak, że nie kochacie Alysii i jej nie współczujecie – rozkazuję wam nie atakować. – polecił.
Wszyscy, włącznie z Lucjanem i Miaulem, wyglądali na zupełnie wytrąconych z równowagi. Oczy tego pierwszego, jakby odrzucając wszystkie dantejskie widoki, których doświadczyły w piekle, drgały wręcz z szoku, a nieuzależnionym od właściciela ruchem, próbowały wydostać się z oczodołów.
- No i co z tego, że Vivilion umarł. Słaby był. Słabi umierają. Eheheh. – śmiał się. Czyniąc to, patrzył w stronę bezsilnej już Alysii. Dziewczyna, wyniszczona całkiem wewnętrznie, odczuwała również niewyobrażalny ból z zewnątrz. Jej ręka, dzierżąca wcześniej Celexcal, była od teraz zwykłym strumieniem krwi. Ciekła substancja sądziła się z niego coraz bardziej obficie, z sekundy na sekundę. Dziewczyna, mimo białej sierści z chwili na chwile stawała się coraz bledsza.
- Czarnuś? – wymamrotał w tym momencie Neville. – Weź zrób coś ze swoją ślicznotką. Oboje wiemy, że nie chcesz, by cierpiała.
- NIE MOW DO MNIE CZARNUŚ TY ŚMIECIU!
- Bądź grzeczniejszy.
- Przepraszam… mój ŚMIE… Panie.
- Mocny charakter. Nawet bardzo. Szkoda, że to nie Ty zostałeś bogiem, tylko ten… zasmarkany leniwiec. W tym wypadku, walka byłaby o wiele ciekawsza.
- Co mam czynić, panie?
- Zabij Alysię. Jeśli chcesz – możesz pokusić się o bardziej wyszukany sposób śmierci. Oddajmy tą śmiercią cześć biednej Willow, która w końcu przewidziała, że to Ty zakończysz żywot panny Miles.
- Rozumiem…
Czarnoksiężnik podleciał w stronę konającej i szybkim ruchem wbił jej sztylet w szyję. Wzrok Alysii wyrażał podziękę, ale i nadzieję, w to, że jeszcze nic nie jest stracone. Po jakimś czasie, zastygnął w miejscu, a dziewczyna dokonała swojego żywota.
- Coraz mniej nas tutaj. Eheheheh. – zaśmiał się Neville, nie przejmując się zupełnie zbrodniami, których pośrednio się dopuścił.
- Gdybym tylko miał władzę nad swoim ciałem… - zaczął Malcolm. – Zaszlachtowałbym Cię na śmierć swoim mieczem świetlnym… kawałek po kawałku, moment po momencie, patrzyłbym jak twoje wnętrzności są rozrywane przez międzygalaktyczne lasery. Skończysz marnie śmieciu…
- Ahahahah, Agresja! Agresja! Kocham!! – zaśmiał się Omega. – Malcolm, doceniam starania i to, że się odważyłeś powiedzieć coś nowego. Doceniam również to, że tymi słowami spróbowałeś zmienić swój wrodzony charakter. Cynizm i bezuczuciowość i… ich próba zmiany we współczucie i zemstę w dobrych celach. Mhmm…
- Skończysz marnie… - odgrażał się również Lucjan.
- Lucuś, a Ty to się nie wyrywaj. Umrzesz już niedługo!
- I bardzo dobrze!!! – wykrzyczał. – Mam serdecznie dość tego cyrku. – powiedział, nie będąc do końca świadomy tego, że zdanie, które wygłosił, można było zrozumieć dwojako.
- Malcolm, rozkazuję Ci…
- Czego tylko pragniesz mój panie.
- Weź teraz tak uprzejmie zrób ze swoim ciałem to, co chciałeś zrobić ze mną. W ostatnim możliwym momencie, przebijesz się mieczem. Idź na całość, bądź mężczyzną. Podświadomość wyznaczy Ci ostatni moment życia, w którym nastąpi cios ostateczny.
- Z przyjemnością mój panie. – rzekł Miaul z pokorą i zaczął czynić wszystko to, co było strategią w jego planie zemsty. Neville na widok kolejnego wcielanego w życie rozkazu, kolejny raz szeroko się uśmiechnął. Miał satysfakcję z tego, że każdy osobnik, który go obrazi, dostanie za to zasłużoną karę.
Malcolm ciął swoje ciało kawałek po kawałku, krzycząc przy tym niemiłosiernie głośno.
Neville, śmiejąc się jak oszalały, zaczął sobie klaskać, w tej jakże przerażającej sferze dźwiękowej. Chodził dookoła unieruchomionych ofiar i zastanawiał się, kto w następnej kolejności dokona swojego żywota. Po jakimś czasie kazał im wszystkim uklęknąć.
Postawił się w rolę kata, który już niebawem dokona kolejnej, choć tym razem przypadkowej zbrodni.
- Ene… Due… - spojrzał z szaleństwem w oczach na klęczących.
- Rike Fake – zaczął się drapać po podbródku, wyznaczając przy tym kolejność osób, których żywot zależał od miejsca w rymowance.
- Torbe Borbe… - spojrzał w stronę Emmelie i Lucjana.
- Ósme smake… - tutaj zwrócił uwagę na Czarnoksiężnika i Api.
- Eus Deus Kosmateus… - skupił wzrok na mnie i April
- i morele – spojrzał na Malcolma wymierzającego sobie cios mieczem w serce.
- Baks… - i wrócił do mnie.
- Lejdis end dżentelmen… Pragnę z radością ogłosić, że w następnej kolejności umrze Córka Gwiazd…
- Oszczędź Lily… Zabij mnie. Chcę wrócić do Carrie.
- Lucuś, weź przestań. Wkurzasz mnie.
- Przepraszam panie. – odparł z pokorą.
Nie reagowałam na słowa Neville’a. Utrzymywałam tylko kontakt wzrokowy z April i Emmelie.
- Chociaż… w sumie to nie wiem. Obawiam się, że Lilcia powróci kolejny raz… Te prochy Starlight to zaskoczyły nawet i mnie. Mam taką propozycję…
Lily i Lucuś stoczą bój na śmierć i życie. Wszystkie chwyty dozwolone. Eheheheh. Pozostali będą publicznością. Będą wiernie skandować imiona swoich faworytów. Ja zaś zabawię się w Cezara. To ja zadecyduje, czy zwycięzca przeżyje… czy… rozszarpią go lwy. Niebo kontra Piekło! Jejejejej! Ale będzie fajnie! – ekscytował się.
- To tego, zacznijcie się ruszać i stoczcie ze sobą bój na śmierć i zycie! To rozkaz!!!
I stało się. Zgodnie z boskim planem Omegi, już wkrótce miała się rozpocząć walka.
Ja i Lucjan, stanęliśmy naprzeciwko siebie. Niczym dwoje najlepszych strzelców dzikiego zachodu, o południu, czekaliśmy na początek pojedynku.
Książe Piekieł wykonał ruch jednym skrzydłem i przywołał armię kilkudziesięciu szkieletorów. Wszyscy, w zwarciu, utrzymywali formację podyktowaną im przez ich pana.
Pełni mobilizacji, czekali na znak do ataku. Ja z kolei, w związku z tym, że stałam po jasnej stronie mocy, nie mogłam przyzwać żadnego zastępu wojowników dobra. Byłam bowiem ostatnim żyjącym, jeszcze nieupadłym aniołem.
Nie przejmowałam się tym jednak nie wiadomo jak bardzo. Stałam przed szwadronem przeciwników i czekałam na ich ruch.
Neville postanowił wyczarować sobie jakieś wygodne krzesło, należyte miejsce, które będzie wyznaczało w jakimś stopniu jego wyższość nad innymi.
Omega pstryknął palcami, a wtem kilka metrów przed nim, zmaterializowało się średniej wielkości, czerwone krzesło.
Zielony lis postanowił poczynić swoją powinność i na nim usiąść… a ono wtedy się odezwało.
- A niech mnie. Pan upadły… - wymamrotało.
- A dzień dobry… Panie Hellravenous. Byłem przekonany, że pan już nie istnieje.
- A jednak.
- Mhmm… Proszę więc chwalić osobę, wielkiego lorda, i mistrza wszechświata, który na panu siedzi. W przeciwnym razie stanie się pan krzesłem z powyłamywanymi nogami.
- Pańska wola moim rozkazem.
- Świetnie. – wymamrotał. Neville usadowił się wygodnie na czerwonym krześle i wydał rozkaz rozpoczęcia walki… związany równocześnie z rozkazem kibicowania.
- Niechaj walka się rozpocznie! Eheheheh – wykrzyczał.
I faktycznie – walka się rozpoczęła. Armia nieumarłych, zmierzała w moją stronę. A ja… wciąż czekałam. Kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości, moje ręce zabłysnęły jaskrawym światłem, by chwilę później wytworzyć potężne zaklęcie, ściśle związane z magią światła.
Jak się pewnie domyślacie, to właśnie prowizoryczna armia( jeśli tak można ją określić) Lucjana, stała się celem głównego ataku. Wprawiona w ruch energia, wytworzona z błyszczących jeszcze gwiazd, zaczęła zmierzać w stronę mojego przeciwnika.
Zgodnie z zamierzonym planem, wywołała destrukcję w zastępach wroga. Praktycznie… zmiotła ich wszystkich za jednym razem.
Niedługo później, Lucjan znalazł się w przysłowiowym parterze.
Ten kto oczekiwał długiej i wycieńczającej walki, na pewno się zasmucił. Zakończyła się bowiem… wyjątkowo szybko.
Książę Piekieł runął na ziemię jak długi.
- Lily, skończ to.
- Mhmm… Chętniee… - spojrzałam tu w stronę Neville’a.
- Mój panie?
- Tak?
- Chciałabym.. jeśli to nie problem, aby to właśnie pan zakończył żywot Lucjana. On bowiem jest tym, który stoi po złej stronie mocy. To on mógłby rościć sobie ewentualne pretensje o tron wszechświata. On jednocześnie jak Pan, jest upadłym aniołem.
- Masz rację, Lily. To ja zakończę jego żywot. Ale… pod jednym warunkiem. W tym samym momencie, gdy on skona, Ty bez użycia skrzydeł zeskoczysz ze Zmierzchu Świtu.
- Niechaj i tak będzie.
- Widzisz te miecze leżące na ziemi? – tu wskazał zawieszone jeszcze w pionie miecze, trzymane jeszcze przez poległych wojowników
- Mmm.
- Skacząc, zrobisz wszystko, aby nadziać się na jeden z nich. Myślisz, że dasz radę?
- Z pewnością. Jestem w końcu Córką Gwiazd.
- Hellravenousie, miło się siedziało, poleciłbym to każdemu, ale pozwól, że teraz Cię… wykorzystam.
Niee, nie w ten sposób. Po prostu połamię Tobą takiego jednego księcia…
- Z wielką chęcią mój panie.
- Ahahahah. Kocham to. Serio.
- Cóż takiego, mój panie?
- To, że wszyscy robią to, co im każę. To bardzo ułatwia życie… Boskie życie jest… boskie.
- Nie wątpię mój panie.
- Ale też trochę nudne… -wymamrotał.
Neville pochwycił gadające czerwone krzesło i ruszył z nim w stronę leżącego na ziemi Lucjana. Upewnił się przy tym, że wszyscy zgromadzeni krzyczą coś w stylu „bij go”, albo „wykończ go”, a ja... stoję przed swojego rodzaju przepaścią.
Omega wziął krzesło i zamachnął się. Po chwili zaczął w charakterystycznym dla siebie błyskawicznym tempie, uderzać nim o ciało księcia piekieł.
Uderzał tak szybko, że rzeczywistość, która go otaczała, zaczęła się rozjaśniać jaskrawym, niebieskim światłem. Nie widział w tym nic dziwnego. Był świadomy swojej potęgi, choć nie znał jeszcze wszystkich jej właściwości. Nie był w pełni przekonany o tym, z czym co się wiąże.
Gdy Lucjan dokonał swojego żywota, a Hellravenous połamał się na kawałki, Neville spojrzał w stronę przepaści. Mnie już tam nie było.
Zielony lis uznał, że udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, więc zaśmiał się potwornie, a w jego głowie zaczęły pojawiać się kolejne pomysły na wykończenie pozostających przy życiu osób.
- Może teraz pozbędziemy się jakiegoś… hmmmm… innego wybrańca? – zadał sobie głośno pytanie, po czym się obrócił.
Omega stanął jak wryty. To co zobaczył, znacznie przekroczyło jego oczekiwania.
Zobaczył osoby, pozostające przy życiu, które nie dość że nie kibicowały jego poczynaniom, to jeszcze zobaczył mnie, osobę, która potrafiła się sprzeciwić jego misternym rozkazom.
Najbardziej jednak zdziwiła go obecność April i Emmelie. Obie dziewczyny stały na środku szeregu. Pierwsza trzymała w jednej ręce zawieszony na szyi medalion, a druga, medytując, kierowała moc w stronę przedziwnego przedmiotu.
- Mhm, pięknie. A teraz… Skończcie te zabawy, a w następnej kolejności… skończcie ze sobą.
- Nie. – powiedziała Api z uśmiechem na twarzy.
- Jak to?!
- Po prostu. Nie. Mogłeś nas wszystkich wyrżnąć, ale nie przewidziałeś jednej rzeczy…
- Czego takiego?
- Tego, że kobiety bywają… nieobliczalne. – odpowiedział mu Czarny. – Wiem co mówię.
- Nie przewidziałeś również tego… - wtórowała im April. Dziewczyna szarpnęła mocniej swoim medalionem i tym samym zerwała go z szyi.
Po fakcie, cisnęła nim w stronę Neville’a.
Przedmiot w starciu z ziemią, spowodował rozbłysk potężnych w swoim zakresie, czerwonych iluminacji.
Nowopowstałe światła z sekundy na sekundę zaczęły przybierać jakiś kształt, który z czasem przerodził się w wyraźną, całkiem znajomą sylwetkę.
- Hihihihi – zaśmiała się tajemnicza istota. – Panie Nevill, jest pan totalnym frajerem. Powiem panu tyle.
- Nestardiel!? Czy to możliwe?
- Od momentu, gdy zobaczyłem współczucie osobnika o imieniu Mątek, stwierdziłem, że nie ma rzeczy niemożliwych.
- Jak już mówiła Api, nie wykorzystałeś szansy, więc my wykorzystaliśmy swoją. A wkrótce wykorzystamy Ciebie!
Nestardiel wyjął z kieszeni sześcienny przedmiot i uniósł go w górę.
Naraz cała powierzchnia Zmierzchu Świtu zaczęła się trząść. Wszystkie przedmioty znajdujące się w okolicy, w jednym momencie, niczym pod wpływem rozpraszającego filtru, straciły swoją wyrazistość i z sekundy na sekundę, zniekształcały się coraz bardziej. Przeciętny obserwator całego niecodziennego zdarzenia, z pewnością mógłby pomyśleć sobie "wtf", przecierać oczy ze zdziwienia i drapać się po głowie, z jeszcze większego zdezorientowania. Wszystko działo się bowiem zbyt szybko. Nagły błysk szczęścia, zupełnie nieobliczalnie odmienił nasze szanse na wygranie pojedynku.
Kostka zawisła w powietrzu i zaczęła wsysać do środka całą okolicę. Wszystkie elementy, tworzące kamień węgielny Nieba, wszystkie pozłacane części bram, połyskujące srebrem schody, czy szklane budulce zamków i pałaców, połączone z obłokami chmur, w jednym momencie zaczęły dążyć do jedności. Pochłaniane przez energię mistycznego przedmiotu, znikały ze wszechświata.
- Tego... nie przewidziałem! NIKT BY TEGO NIE PRZEWIDZIAŁ! - krzyczał Omega w totalnym szoku.
- Pozdrowienia od Clarisse. - stwierdził Nest z tonem zwycięzcy.
Po wypowiedzianych przez niego słowach, wszyscy znajdujący się w okolicy, zostali wessani do środka przedmiotu, o wciąż nieznanym pochodzeniu.
***
Ciemność... wszędzie ciemność.
Miejsce, w którym się znaleźliśmy, na pewno nie było miejscem zwyczajnym. Wszędzie panowały mrok i pustka, a dający już się dobrze poznać niebyt - znacznie rościł sobie możliwość istnienia.
- Co wy... Co my.... zrobiliśmy? O co tu w ogóle chodzi? Skąd ten dziad Nest?! Co stało się z Neville'm? - zaczęły padać różne głosy. - I... dlaczego jest tak ciemno?!
- Ajjj, przepraszam. Niechcący oparłem się o kontakt. - stwierdził Nestardiel.
Kilka chwil później, nastała upragniona jasność.
Znajdowaliśmy się w nietypowym pomieszczeniu, które emanowało wręcz jakąś dziwną, niezrozumiałą energią.
Był to mały, pokój, o przysłowiowych czterech ścianach. Miał jedne, potężne, żelazne drzwi, nad którymi widniał równie wielki i wyraźny napis "Deus Ex Machina".
- CZY MOGĘ PROSIĆ O JAKIEŚ WYJAŚNIENIA?! - zapytał rozirytowany Czarny.
W tym momencie w pomieszczeniu zmaterializowała się Czarna dziura. Wyskoczył z niej łysawy kret ubrany w czarny, elegancki garnitur.
- OŻESZ KURDE, TEGO TO NAWET JA SIĘ NIE SPODZIEWAŁEM! - wykrzyczał.
Wszyscy w jednym momencie poznali w nim Doktora.
- Ta sprawa jest zdecydowanie dziwniejsza i grubsza... - nie mogła się nadziwić Api. - To ja miałam wygrać Cyrk, a oni mi wskrzeszają coraz to nowych przeciwników! Ja się nie zga... - tu przerwała.
Za kurą Fioletu zmaterializował się Dawid. Kogut, zwany też przez niektórych gołompiem przyglądał się ze zdziwieniem swojej przyjaciółce.
- W sumie... Na każdego faceta przypada jedna kobieta... Hihihi. - stwierdził rozglądając się po okolicy.
- DOVE?!?! - Jakim prawem?!
- Żebym ja to wiedział... Pewnie Bóg tak chciał.
- Coś w tym jest. - wymamrotał Nestardiel.
- DOMAGAM SIĘ WYJAŚNIEŃ! Co to za spiski, kurde!
- A proszę bardzo, Czarniutki. Sprawa prezentuje się tak...
Zupełnym przypadkiem zniszczyliśmy cały wszechświat. AHAHAHAHAHAH!
- Cooooooo?! Nest dziadu coś ty zrobił!!!
- Nest, nieładnie. - stwierdził Dawid.
- Co to był za dziwny amulet?! Co to były za fale energii? Co to były za kostki?! Skąd Ty się wziąłeś, w końcu umarłeś! Co tu robi Dawid, a co Doktor!
- Gdzie jest krzyż Gdzie jest krzyż... - dopowiadał mu Doktor.
- Tak... zniszczyliśmy cały wszechświat. Pozbyliśmy się zarówno Alphy jak i Omegi. - odezwała się w tym momencie milcząca do tej pory Emmelie. - Zarówno Tatuś Leniwiec jak i złowrogi kuzyn Groota... już nie istnieją.
- Więc co teraz z... jakimkolwiek istnieniem?! Co z Neville?! - wciąż miał setki pytań.
- Może... zaczniemy od początku. April.. mogłabyś?
- Tak, oczywiście. Czarnoksiężniku, pozwól, że opowiem Ci o tym, z czym rzeczywiście mierzyły się Skrzydła Wolności - szwadron najpotężniejszych wojowników w historii, stworzony przez Kaprala Levi'ego.
- Mhmm... Słucham.
- Słuchamy - dołączyła do niego Api.
- Ej, ja też mogę? - zapytał Dawid.
- Jasne.
Levi zebrał armię, by pokonać prawdopodobnie najpotężniejszą czarownicę w historii tego wszechświata. Miała na imię Clarisse. Kiedy jeszcze panował Lazarius, była ona jego prawą ręką. Alpha, pokonawszy Lazariusa, nie przewidział faktu, że zostawi on coś w zanadrzu.
Omega zginął, jego energia została zamknięta w Pierwszej Krypcie, ale potrafił się jednak zabezpieczyć... na wszelki wypadek.
Pozostawił w swoim uniwersum Crowley'a - latającego węża, mściciela i ojca smoków. Za jego sprawą w Edenie nastał grzech i życie doczesne stało się próbą woli. Alpha zabierał do raju tylko tych, którzy radzili sobie w starciu z pokusą, innych strącał do piekieł, a w gorszych przypadkach, sprawiał, że zapomniało o nich wszelkie istnienie w Tenebris.
Duże znaczenie miała tu również pierwsza i jedyna czempinka Omegi - zwana też kapłanką, Clarisse. Ona zniszczyła Raj, za pomocą irracjonalnego lęku.
Za jej sprawą, Matthew i Jasmine otworzyli przed czasem pierwszą kryptę. Wydostała się z niej Starlight, zwana dalej pokusą, antyiluzją. Nieczystość wparowała do Raju, a z żebra Adama, stworzona została Ewa...
Taak - to wasza słodziutka Riley.
Całe przedstawienie było zaaranżowane przez Crowley'a i Clarisse już z góry. Niedziwne więc, że Nestardiel stał się jego ofiarą.
- Noo, niedziwne. Dziena April.
- Skąd Ty tyle wiesz?! - zdziwił się Dawid. - Info od Leviego...? - Hmmm... wyjdziesz za mnie?!
- Info od Leviego... Tak - coś w tym stylu.
Leviathan w pewnym momencie dopadł Crowley'a i uwolnił świat od grzechu. Było jednak za późno na poprawę. Alpha był rozczarowany stworzeniem istot nieidealnych. Dopuścił do nich grzech, ale i również dał im możliwość walki z nim - tak zwane sumienie.
Życie doczesne, jak już wcześniej wspominałam, miało być próbą i wytypowaniem osób, które rzeczywiście zasługują na wstęp do Raju, które przez całe życie dążyły do doskonałości, więc pośmiertnie - mogły się w nim znaleźć.
Clarisse... jednak - z nią było troszkę gorzej. Nikt w zasadzie nie wiedział co się z nią stało. Nieliczne pogłoski twierdziły, że zaszyła się w jakimś wymiarze i stworzyła swoje królestwo pod patronatem Lazariusa. Nazwała je Tenebris, na cześć ciemności. Z początku małe królestwo, niepozorne, nie sprawiało żadnych problemów. Leviathan również przymknął na to oko.
Z czasem jednak, gdy pośrednie zamierzenia Crowley'a zaczęły skutkować, do Tenebris zaczęły napływać coraz to potworniejsze istoty, najbardziej czarni i mroczni grzesznicy, o jakich nawet aniołowie baliby się pomyśleć. Oni na czele z Clarisse ukształtowali królestwo Ciemności. Gdy Kapłanka stwierdziła, że jej dzieło się dokonało, postanowiła wybrać zastępczynię. Leaę Blessar - którą mogliście kojarzyć z imienia Willow Nicolette. Za pomocą najpotężniejszych demonów, zmusiła ją do wykonania najpotworniejszych rzeczy, wymordowania wszystkich swoich dzieci, a z czasem - koronowała ją na samą Arcycesarzową Tenebris.
Clarisse po tym zniknęła i tym razem już nikt nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Niebiańscy szpiedzy w królestwie ciemności donosili, że oszalała, a odchodząc stwierdziła, że musi zostać nowym bogiem.
- I co, udało się jej? - zapytał Doktor.
- Nie do końca, ale była bardzo... ale to bardzo blisko.
W momencie gdy Egzekutor, którym był jeszcze Neville, niszczył dane wymiary, zmieniał czasoprzestrzeń...
- Ej no, nie umniejszajmy w tym również i mojej roli. - wymamrotał Nestardiel.
- Tak.... - dorzuciłam swoje słowa.
- Tak, Nestardiel również się ku temu przyczynił, choć bardziej z głupoty, niż z chęci szerzenia zła.
W każdym razie - bariera w końcu upadła. Pojawił się pewien między-galaktyczny error, zwany też drugim wielkim wybuchem, kolejną supernovą.
- O! Czyli dobrze kminiłem! Bo ja miałem taki sen i tam to w ogóle były wybuchy i emocje! - zauważył Doktor.
- Nie do końca. - wtrąciła się Emmelie.
- Na Ziemi, jego efekty były słyszalne w formie odgłosów z wnętrza ziemi, które porównywano do rozpoczęcia się apokalipsy. Rozbrzmiewały bowiem trąby niebiańskich archaniołów, którzy zwęszyli sprawę... i udali się w swój bój o wieczność.
- Czyli przegrali? Tak? - zaciekawił się Czarny. O Archaniołach słyszałem tylko w Archipelagu Kreacji.
- Przegrali. Polegli wszyscy, jeden po drugim. To właśnie ich wykończyła Clarisse.
- Zaczynam się chyba znowu gubić... - dorzuciła kilka słów od siebie Api.
- Neville za sprawą Clarisse, łamał pierwsze pieczęci, ale były to działania stosunkowo znikome - odpowiednia ilość śmierci na przestrzeni kilku lat, wojny, często i światowe. Najbardziej niebezpiecznie zaczęło się robić, w momencie porwania władców Arcyrzeczywistości...
Kolejna supernova rozjaśniła Drogę Mleczną, więc archaniołowie zdecydowali się na walkę. Migiem udało im się zlokalizować miejsce, w którym znajdowała się Clarisse. Niestety - nie miał kto nimi przewodzić... Bo ktoś przypadkiem porwał Heavensiss.
- Ej... to tak niechcący.
- Niechcący też przez Ciebie zginęła... mhmm... - wypominałam mu.
- Archaniołowie polegli, ale poprzez anielskie radio, informacje o pobycie Clarisse, przedostały się do Nieba. Levi z pomocą Kardynałów i Milczących, zebrali się na Zmierzchu Świtu i zdecydowali się na wyłączenie miejsca, w którym się znajdowała, z wszech-rzeczywistosci. Nałożyli na nią pułapkę, której właściwie... nie dało się złamać.
Niestety - kiedy Neville otworzył ponownie Pierwszą kryptę i stał się nowym bogiem, zabezpieczenia zostały rozsadzone w drobny mak.
- Czyli, że Levi i kardynałowie od początku wiedzieli, że Lazarius to Neville?
- Mhm... Nie powiedzieli jednak o tym, by nie siać paniki.
- Nie siać paniki?! - oburzyła się Api. - No przepraszam bardzo! Ja z pewnością milej bym podchodziła do życia, wiedząc, że pradawny bóg zemsty i zniszczenia, jednak nie wyszedł z pierwszej krypty, ale ktoś przejął jego moce...
- Pretensje do Levi'ego i Kardynałów... hihihi... Och, wait. - pogubił się Nest.
- Mhm... Wspominałaś, że Clarisse chciała zostać nowym bogiem, ale co z kwestią Neville'a? Nie miała nic przeciwko, gdy ten otworzył pierwszą kryptę?
- Ona dążyła do doskonałości. Część mocy Lazariusa, choć większa - nie znaczyła dla niej nic. Chciała osiągnąć większą potęgę od tej, należącej do Alphy i Omegi. Była bardzo, ale to bardzo blisko.
Gdyby jej plan się powiódł, świat skończyłby się przed czasem. Przed serią egzekucji Zielonego Egzekutora.
Jeśli by wygrała, a Neville nie oddał jej żadnego hołdu, zmiażdżyła by go bez żadnych skrupułów. Więc... Tego pamiętnego dnia w Niebie, Levi podzielił drużyny - na tych, którzy osłabią władzę Neville'a i tych, którzy pozbędą się większego problemu, jakim była Clarisse.
- Jak udało się wam ją pokonać?
- Dzięki niezawodności Kaprala Levi'ego. To on przewodził całej misji i to właśnie on odrąbał głowę kapłance Tenebris.
- Niezawodności... taaak.
- Wielu z nas zginęło, ale ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo.
- A co z tym wężem? A co z kostką? A co z Dawidem, Doktorem i z dziwnym naszyjnikiem? I w ogole? Gdzie się znaleźliśmy?
- Crowley? tak? - zaczęłam. - Neville złamał blokujące go pieczęci w momencie, gdy... Twoja paczka, Czarnoksiężniku - najdłużej go nie widziała. Mściciel w podzięce ruszył na Czyściec, chcąc zemścić się na Leviathanie.
- To właśnie historia mojej grupy... - wymamrotała April. - To ja, za pomocą kul archaicznego oceanu, zgładziłam bestię o imieniu 666.
- Wyjdziesz za mnie? - nie mógł się nadziwić Dawid.
- Więc sprawa węża już wyjaśniona. Pozwólcie, że opowiem teraz o naszyjniku... Albo... Hmmm, Nestardielu?
- A, dobra. Skoro już nalegasz. Słuchajcie więc jełopy i jełopowie - sprawa ma się tak. Pamiętacie, gdy wybraliśmy się na pierwszy rejs z tą pochrzanioną papugą która udawała Kolumba, albo odwrotnie?
Noo. Właśnie. Coś było. W momencie errora, gdy nikt nie wiedział o co chodzi - Zephyr zastawił na mnie pułapkę. Stworzył labirynt iluzji, mając nadzieję, że nigdy nie uda mi się z niego wyjść. Nie chciał mnie zabić, bo przecież mu się nie chciało. Był władcą lenistwa, więc wolał korzystać z mocy czarnej magii.
Przeszedłem przez labiryncik i w końcu znalazłem pana Minotaura. Siedział sobie na swojej wersalce i oglądał jakieś show o modelkach.
Ja całkiem zmęczony, psychicznie wyniszczony, a ten mi proponuje herbatkę i grę w szachy. Powiedział, że zwycięzca zgarnia wszystko. No to się zgodziłem. Powiedziałem, że jak wygram, to pozbawię go głowy i zakoszę sobie jego naszyjnik iluzji i w sumie... jego jedno życie.
No i się udało. Wygrałem, zyskałem to co miałem zyskać. Potem też odwiedzili mnie Levi, Nexon i April, czyli Ci, którzy tam w sumie przeżyli walkę z Clarisse. Może był z nimi ktoś tam jeszcze ale nie pamiętam.
April dostała ode mnie Naszyjnik Iluzji, bo całkiem milusio zapytała jak poradziłem sobie z tym leniwym burakiem. Wciąż doceniam i pamiętam. Hihihi.
Naszyjink Iluzji Zephyra, miał w sobie teoretycznie siedem żyć. Pan wymarły był jednak tak postrzelony i leniwy, że czasami się zabijał, bo nie chciało mu się żyć. I tak w sumie... do czasu naszego spotkania - zostawił sobie 2 życia - jedno własne i jedno z naszyjnika.
Po jego śmierci i po tym, gdy założyłem naszyjnik, troszkę go podrasowałem. Sprawiłem, by życia nie przechodziły na nikogo po kopnięciu w kalendarz. Wręczyłem go April, bo ta dała mi do przechowania Kostkę Destrukcji. Miałem stać się jej przewodnikiem i pomyślnie ulokować ją w Niebie...
W czasie gdy oni... udadzą się po was i... no wiecie - pomogą wam z tymi no... innymi władcami. Tak - słyszałem, trochę namieszaliście.
No i w sumie całkiem okej, wyczarowałem sobie portal do Nieba... no ale co no, wpadłem na jedną z pułapek Zephyra i początkowo wpadłem do miejsca, gdzie kręcono jakiś niemiecki film przyrodniczy. No to się zdegustowałem i szukałem dalej. Wtedy też znalazłem się na jakimś wiecu, w którym uczestniczył polityk z wąsem. Wkurzyłem się, bo straszne głupoty mówił i rzuciłem w niego jajem. Potem uznali, że zrobił to jakiś Ukrainiec albo Rosjanin, nie pamiętam już w sumie.
Za trzecim razem... również nie trafiłem do Nieba. Trafiłem za to wiecie gdzie? Eheheheh do pokoju z Freyem, z którego w sumie wychodził Nevillo-zarius.
No to tego, zobaczyłem, ze zamiast jajka mam teraz głowę Zephyra. To zacząłem sobie nią podrzucać. Bo czemu nie.
Ale tutaj nagle trzaaaaask, Talii się pomieszało w głowie, bo razem z tą szaloną blondynką (mam nadzieję już martwą), zniszczyli prastare zaklęcie wymarłych.
No i co no... Troszkę mnie przyszpilili, nie mogłem się ruszać i w sumie umarłem. Ale ten jełop Neville, nie zauważył, że miałem przy sobie kostkę. Eheheheh.
- Czym jest ta kostka?
- Cóż.... - zaczęła April. Kostka była przedmiotem pracy Clarisse. To właśnie ją tworzyła przez tysiące lat. Miała skumulować energie Alpy i Omegi - pochłonąć je obie, zabijając jednocześnie dwóch bogów...
Wtedy też miał nastąpić koniec wszego istnienia... i... w sumie nastąpił. Clarisse za jej pomocą chciała zostać nowym, niewiarygodnie potężnym bogiem.
- Mhmm... Rozumiem. Chyba. - drapał się po hełmie Czarny.
- Także tego, hihiih. - kontynuował Nest. Myszka miała na naszyjniku moje życie... wszak mógł się on uaktywnić w otoczeniu wielkich wybuchów energii. Tak więc... Noo - tutaj dobrze spisała się Emmelie.
Jako że ja byłem w naszyjniku, a kostka była ze mną, naszyjnik w pewnym sensie, decydował za kostkę.
Uczennica pana Genesissa - w sumie żałuję że się lepiej nie poznaliśmy, unikała odpowiedzi i w sumie sprawiała też, że ten dziad Neville, właściwie nie zwracał na nią za bardzo uwagi.
Genesiss chował się przez setki lat na Arenie w pobliżu tego ziomka Fictiona... A tutaj proszę was bardzo - Emmellie również znała się na rzeczy. I to nawet lepiej!
- Hmmm... W sumie ciekawie. - zauważył Dawid
- Tak więc Emmelie i April, udało się uaktywnić kostkę destrukcji.
- Zaczęło się właściwie wtedy, kiedy przeprosiłam Alphę. Nestardiel może nie do końca sprecyzował sedno sprawy...
Kostka pozwala głównie na manipulację losami absolutów. Oprócz możliwości ich zabicia, pozwala również na zmianę ich zachowań.
Omega, po pochłonięciu dusz z Edenu był nadzwyczaj silny. W starciu z Alphą - byłby oczywistym zwycięzcą. Kazałam więc panu Leniwcowi odejść. Nie było to skomplikowane. Szybko was spławił. Hihihi.
- Z czasem shakowaliśmy anielskie radio Lily - wymamrotała Emmelie - I poinformowaliśmy Lucjana i Lily o sytuacji. Dlatego też... zachowywali się dosyć sztucznie, pozwalając na śmierć bliskich.
Śmierć była jednak konieczna, by odwrócić uwagę Omegi.
Kostka z czasem pochłonęła całą energię Alphy, unicestwiła go, a chwilę później zajęła się Omegą.
- Czyli Neville już nie żyje? To już koniec?! Jeeej! - zaciekawił się Doktor. - Ej kiedy koniec cyrku
- Lily... gdzie my tak właściwie jesteśmy? - zapytała Api.
- We wnętrzu owej kostki.
- A po co, a komu to potrzebne? A na co? - zapytał Dawid
- Odpowiedź znajdzie się właśnie za tymi wielkimi drzwiami - tu wskazałam na wyjście z pokoju.
Idea gry Deus Ex Machina... zakłada możliwość zostania... Nowym Bogiem! Osoba, która przejdzie przez wszystkie pokoje, zyska moc Alphy i Omegi i na nowo stworzy swój wszechświat.
- OZESZKUR - zdziwił się Czarny. - Cze... - dodał chwilę później.
- Aaa i info dla ciekawskich - odezwał się chwilę później Nest. - Etapów jest 11, w każdym będziemy musieli zmierzyć się z czymś złym okrutnym i w ogóle bee.
To samo czeka Neville. Heeee. Taaak - dziad jednak żyje, ale nie ma mocy absolutu... Bo siedzi ona sobie w ostatnim pokoju.
Jeśli Neville przejdzie przez wszystkie pokoje, nastąpi etap 12, w którym zmierzymy się właśnie z nim. Dlatego właśnie taka luka. Hihihihi.
Deus Ex Machina to gra, która zawiera wyraźne elementy dwóch zniszczonych bóstw - Alphy i Omegi. Nie będzie więc dziwne, gdy spotkamy się z jakimiś przeciwnikami, których spotkaliśmy już wcześniej. Także szykujcie swoje miecze i topory i ruszamy na Grunwald! Hihihi - zaśmiał się.
- Czyli Dove i Doktor to część planu Alphy? - zaciekawił się Czarny.
- Alpha od dawna widział w Dawidzie swojego proroka - tyle razy mu pomagał, kazał uwierzyć w siebie, więc jest to bardzo możliwe. - stwierdziłam.
- A ja? A ja ?
- Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam... - odparł Nest.
- A, bo ten placek, to tam to jednak było mnie dwóch, jeden uciekł i chyba coś go zabiło w przeszłości, a teraz jestem ten ja, ten właściwy i ten...
- Tak Doktorze, To Ty jesteś tym właściwym. Twoja kopia, którą sam stworzyłeś w plackowym wymiarze, zginęła podczas zmian w historii. Prawdziwy Doktor, po końcu wszechświata, jako jedna z ostatnich żyjących osób - w końcu odnalazł innych utrzymujących się jeszcze przy życiu.
- Jeeej, ale fajnie! - ucieszył się kret.
Nest zbliżył się do bramy, a chwilę później rozległ się dobiegający z niej głos.
- Witamy w programie Deus Ex Machina. Prawdopodobnie udało się wam zniszczyć wszechświat. Bardzo dobrze, cenimy sobie oryginalne zachowania.
Zanim wejdziecie - wybierzcie jedną broń, jeden rodzaj zbroi i jeden rodzaj zasłony. Istnieje opcja wybrania dwóch broni, ale wiąże się ona z opcją braku zasłony.
W środku nie używamy magii.
Granie nie fair, wiąże się ze zniszczeniem kostki i tym samym resztek wszechświata.
Zwycięzca, który przejdzie przez 12 pokoi i pokona wszystkich na swojej drodze, zostanie nowym bogiem!