|
|
Teraz jest Śr, 25 gru 2024, 19:12
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 11 ] |
|
Autor |
Wiadomość |
Kaczor Dziennikarski
Norman
Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51 Posty: 226 Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
|
Eseje dziennikarskie
Popełniłem poniższy tekst. Wtzucam do kanałów, bo może jak jutro wstanę i to sczytam, to jeszcze go pozmieniam albo usunę. Nie wiem, może napiszę jeszcze jakiś taki właśnie eseik.
Lubię noce na forum. Gdy robi się ciemno, i nawet szarawy granat forumowego tła zaczyna palić oczy, z nocą przychodzi coś nowego. Właściwie to może nie "nowego" - coś, czego faktycznie nie było kilka godzin wcześniej, ale co zrodziło się całe lata temu.
Zaglądam na forum kilka razy dziennie. Szybkie kliknięcie w pozbawione ikonki kółeczko na startowej stronie google chrome'a, odświeżanie, zerkanie na otwartą non-stop kartę z czatem. Proste czynności, prawie jak podrapanie się pod pachą. Robię to średnio co jakieś pół godziny, za każdym razem z tą samą nadzieją, że zobaczę czerwone kropki, że będzie o czym podyskutować, że będę mógł skonfrontować z kimś swoje poglądy, a i dowiedzieć się czegoś ciekawego. Ale nie w nocy. Wtedy kropki znikają z chatu, forum milknie, a ja wiem, że tak ma być. To nie tak, że ja jakoś specjalnie chcę albo wyczekuję tej ciszy. Ona jest faktem, oczywistym jak chmury na niebie, i nierozerwalnie połączonym z nocą. Nie wiem, być może to właśnie ta cisza odkrywa, czego nie widać we dnie, ale ja lubię myśleć, że to przychodzi z ciemnością. Że ona jest jak skrzynia, którą można otworzyć, zajrzeć do środka, wybebeszyć i porozkładać jej zawartość po całym pokoju, a potem z wypiekami na buzi latać od jednej rzeczy do drugiej, każdą traktując jak artefakt odnaleziony przez domorosłego Indianę Jonesa w jakiejś majańskiej świątyni.
Tak właśnie widzę ciemność, tym chcę wierzyć, że jest. Falą przypływu, która zalewa świat, aby zmyć z niego nagromadzony bród. Żebyśmy mogli oddać jej wszystkie nasze smutki, bóle, radości, pragnienia, frustracje. Zmywa to, co przez cały dzień nabudowywaliśmy i wraca do oceanu. Jutro to wszystko narodzi się na nowo, ale przynajmniej ranek będzie czysty. Przeżywaliście kiedyś jakieś silne emocje rankiem? Bo ja nie. Ranek zawsze jest pusty, choćby poprzedzała go najintensywniejsza noc świata. Wszystko znika wraz z uciekającą ku zachodowi ciemnością. I gdy przyjdzie ona znowu, już następnego wieczora, by po raz kolejny zabrać to, co męczy serca i umysły, można będzie w nią wskoczyć, zanurzyć się, dać się porwać i ponieść, prosto w odmęty oceanu tego wszystkiego, co ludzkość już ciemności oddała.
Dlatego lubię noce na forum. Snuję się po nim, oglądam jego zakamarki, włóczę sie od pomieszczenia do pomieszczenia, a wokół mnie ciemność snuje szeptem opowieść o emocjach i osobach, których już dawno nie ma w tym małym, forumowym świecie.
Czuję się wtedy jak duch, choć przecież istnieje ogrom lepszych kandydatów do nawiedzania forum, niż ja, który zadomowił się tu tak niedawno. Ale mogę sobie chociaż tak to wyobrażać - że żyję tu od wieków, obserwując, kto przewija się przez moją siedzibę. Zresztą, gdy z ciemnością przychodzą emocje gromadzone przez lata, czas i tak przestaje mieć znaczenie. Wszystko łączy się i przenika. Historia forum zdaje się być jednym dniem; widzę użytkowników będących tak samo dziećmi, jak dorosłymi; zarazem dołączających do forum i z niego wychodzących. Zastanawia mnie wtedy, kim ja w tym wszystkim jestem - bierny obserwator, oderwany od tej rzeczywistości, który nic nie może zmienić, niczego zatrzymać, do niczego przyczynić - niemym słuchaczem? zwiedzającym w muzeum? narratorem? Świadkiem z przypadku. Uśmiecham się, po raz kolejny pokonując trasę z przedpokoju do piwnicy, choć dobrze wiem, że nie znajdę nic ciekawego. Przyjemność daje mi samo obcowanie z ciemnością. Stawanie w obliczu tego, co cieszyło, poruszało, łamało ludzi przez lata. W tych chwilach otwieram się, jakby do operacji na otwartym sercu, i staję się z nią jednym. Oddaję troski, pasje i pragnienia, wsłuchując się we wszystko to, co oddawane jej było przez lata. Wtedy stajemy się jednym. Wtedy ja też jestem ciemnością. Lubię noce na forum.
Wiele bólu, który trochę już zaśniedział, Ale wciąż krzyczy, by ktoś o nim opowiedział. Nawet jeśli będą mówić, że pamiętać nie warto, To my i kamienie jesteśmy świadkiem z przypadku.
_________________Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny
|
N, 11 kwi 2021, 01:26 |
|
|
kretonpodziemny
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 1 sie 2012, 18:14 Posty: 657 Lokalizacja: Międzysieć
Naklejki: 0
|
Re: Eseje dziennkiarskie
Brawo! Lubię takie przemyślenia (chociaż trochę się gubiłem w jej bardziej poetyckiej części). Jak najbardziej nadaje się to do działu "Opowiadania" (to w końcu autorski tekst, a nie przepisana Wikipedia na przykład), choć rozumiem, że brak możliwości edycji może być tam utrudnieniem (może niech moderatorium ją odblokuje a potem przeniesie tam twój wątek, jeśli byłbyś za?). Edit: Uwaga o literówce usunięta po edycji.
_________________ Mu matku! Pozdrawiam was wszystkich, ludziki dobrej woli! Mój avatar został przygotowany przez MRX-a, za co serdecznie mu dziękuję.
Ostatnio edytowano N, 11 kwi 2021, 12:52 przez kretonpodziemny, łącznie edytowano 1 raz
|
N, 11 kwi 2021, 08:47 |
|
|
Dawid6
Bezpieczeństwo Forum
Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12 Posty: 2174 Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
|
Re: Eseje dziennkiarskie
Tekst uderza w moje romantyczne struny. Przyjemnie się czyta, choć bym ponarzekał, że porównanie do spokoju poranka niekoniecznie trafione, bo złe sny mogą zostawić nieprzyjemne wrażenia i wtedy człowiek budzi się wstrząśnięty. A Forum pełne jest złych snów...Czyli, podsumowując, strona nocą przedstawia się jako zarchiwizowana? Ach, od siebie dodam, że ja lubię sobie czasem siedzieć nocą, zerknąć na czat i widzieć pustą listę użytkowników, ale dalej czuć czyjąś ukrytą obecność. P.S. w nazwie tematu jest literówka. Powinna wystarczyć edycja posta i zmiana jego tytułu.
_________________Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie. III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015Tym kolorem moderuję.
|
N, 11 kwi 2021, 11:09 |
|
|
Kaczor Dziennikarski
Norman
Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51 Posty: 226 Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
|
Re: Eseje dziennikarskie
Hm, może to wynikać z faktu, że bardzo szybko zapominam sny (a szkoda, bo to często są świetne historie ), ale rzadko budzę się z emocjami wywołanymi zdarzeniam z tej drugiej strony świadomości. Swoją drogą, pisząc to, bardziej miałem w głowie ten stan po nieprzespanej nocy, kiedy świta, a ty ciągle czuwasz. Ja zawsze mam wtedy to wrażenie "odpływu", jakiejś takiej pustki. Że wszystkie te emocje, które gdzieś tam targały mną przez całą noc, to napięcie, które trzymało mnie "na nogach" przez całą noc wraz ze świtem naraz znika. Kolega, który należy do harcerstwa też mi kiedyś coś takiego opowiadał, że gdy trzyma się wartę do rana, to jest takie wrażenie nagłego ożywienia przy wschodzie słońca, i gdy wszyscy stawiają się po przebudzeniu na porannej zbiórce, najwięcej energii ma zawsze wartownik (oczywiście tylko przez kilkanaście pierwszych minut). Może to jakiś atawizm, że świt działa na nasze mózgi jak przycisk resetu, bo wtedy wedle pjerwotnego zamysłu mieliśmy się budzić.
_________________Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny
|
N, 11 kwi 2021, 12:52 |
|
|
Kaczor Dziennikarski
Norman
Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51 Posty: 226 Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
|
Re: Eseje dziennikarskie
Tekst wynikły z przemyśleń, które naszły mnie po przeczytaniu tego, co kretonpodziemny napisał na PRD. Choć nie wiem, czy są one zgodne z intencjami autora, po przeczytaniu tych wiadomości sporo myśli pojawiło mi się w głowie.
Finito. Dziękuję, dziękuję. Do widzenia, do widzenia. Wciskam czerwoną słuchawkę i odchylam się na krześle. Piętnaście minut spokoju między kolejnymi zajęciami. Jest cicho. Wciągam powietrze do płuc, cieżkie i przesiąknięte moim zapachem - potu, łez, a kto wie, może i czegoś jeszcze. Jestem tu sam, zamknięty na cztery spusty, niemal zrośnięty z tym pomieszczeniem. Mam wrażenie, że po upływie tych tysięcy spędzonych tu godzin, mój pokój stał się częścią mojego ciała, jakby drugą skórą albo skorupą, niczym u żółwia. Ba, czasami zdaje mi się nawet, że wręcz nienaturalne jest funkcjonowanie na zewnątrz. Że jestem niewielkim, choć centralnym organem murowanej struktury, którego zadaniem jest siedzieć tu i wszystko nadzorować. Życie, które jeszcze rok temu nazwał "normalnym" staje się tak abstrakcyjne, jak wizja mojej krwi idącej na spacer albo śledziony spotykającej się ze znajomymi. W tej skorupie jest niewielki otwór, ostatnie z pozostałych mi oczu, prostokąt 14 cali przekątnej. Nad oczami osadzonymi w czaszce ekran komputera ma taką przewagę, że widzi dalej i więcej. Zagląda w każde miejsce na świecie, do gardła każdego mówcy ludzkości, w przeszłość i przyszłość. Otwieram Facebooka, otwieram Discorda, otwieram Forum, i widzę przede wszystkim Osoby; piękno ludzkości, jej sztukę, miłość, wsparcie, śmiech, czystą radość z przebywania z innymi. I chyba dlatego patrzę, sprawdzam, przeglądam - żeby poczuć się częścią żywej, szczęśliwej społeczności. Zastanawia mnie tylko, czy i z tego samego powodu patrzę nieprzychylnym okiem na tych, którzy przeczą mojej wizji "żywej, szczęsliwej społeczności"? Nie mam nic do osób o poglądach odmiennych od moich. Nie przeszkadza mi też inne poczucie humoru, śmianie się z rzeczy, które mnie żenują. Znoszę różniące się ode mnie osoby od wyklucia, nie widzę problemu, by znosić je także w tym małym googlechromowym okienku. Nie, nie o mnie tu chodzi. Po prostu boję się o społeczność, że takie zachowania ją rozbiją. Że ten żart o murzynach, papieżu, homoseksualistach, że tamta wzmianka o potrzebie zachowania tradycji, poparcie wobec konkretnej partii... że to kogoś zirytuje, wprowadzi podział, wywoła kłótnię. No bo w końcu - nie każdy musi mieć tyle cierpliwości i psychicznej odporności w stosunku do tych zberezeństw co ja. Z pełnią miłosiernej wyrozumiałości, niczym namaszczony przez nebiosa król słońce, zerkam na prosty lud, tak w porówaniu ze mną niedoskonały, i litościwie odwracam ich spojrzenia od tych bluźnierstw przeciw zdrowemu rozsądkowi, które mogą ubość ich wrażliwe oczęta. Gdy schodzę z tronu, sytuacja zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Król słońce staje się nagle zwyczajnym fanatykiem, prorokiem Jedynej Słusznej Prawdy, który jeśli próbuje coś ocalić, to nie społeczność, a swoje wobrażenia na jej temat. Bo czy nie tego się boję najbardziej - że kolorowe ikonki, wyświetlające się obok zmyślonych nicków, nagle okażą się nie mieć cech, które im przypisałem? Że społeczność tysiąca niepowiązanych ze sobą ludzi nagle okaże się niejednorodna pod kątem sposobu myślenia? Niekiedy przy internetowych relacjach trochę trudno mi pamiętać o tym, że po drugiej stronie też znajduje się myśląca istota. Siedzę przed komputerem, nad którym mam pełną (no, prawie) kontrolę, który staje się dla mnie przedłużeniem rąk, nóg, oczu i uszu. Cały świat zaczyna w tym momencie przypominać grę komputerową typu "zbuduj wioskę", ale wioską jest moja persona. Pozostali użytkownicy z suwerennych bytów przyjmują formę źródeł punktów reputacji. Stanowią grupę NPCów, których zadania muszę wykonywać, dbając jednocześnie, by się im nie narazić. I jasne, robię tak samo także i w realu - zapominam, że każda osoba jest przygodą, którą mogę przeżyć, nowym światem, który mogę zwiedzić, a nie tylko jurorem oceniającym, jak wypadłem - ale myślę, że w tym świecie internetowego okienka, nad którym dzierżę z pomocą kursora władzę absolutną, to wszystko się potęguje. A przecież jestem tu zwykłym anonimem w otoczeniu obcych ludzi! Czy naprawdę nie mogę sobie pozwolić na brak sympatii między mną a niektórymi z nich? Robię wszystko, by być częścią grupy, nie zważając na to, kto ją tworzy. A gdy grupa (czy może już gromada?) okaże się odstawać od moich oczekiwań, to ona jest temu winna. Wstrząsa mną ta świadomość. Więzy, które przytrzymywały mnie przy edytorze tekstowym portalu społecznościowego jakby się rozluźniają. 14:15, koniec przerwy. Zamykam Discorda, Facebooka i Forum. Muszę skupić się na wykładzie.
Innego końca świata nie będzie.
Dlaczego jak to po sczytuję dzień po napisaniu to mam wrażenie, że nie przekazałem prawie żadnej myśli, którą miałem w głowie pisząc :malutkiszloch:
_________________Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny
|
Cz, 29 kwi 2021, 03:16 |
|
|
kretonpodziemny
Bardzo Stary Norman
Dołączył(a): Śr, 1 sie 2012, 18:14 Posty: 657 Lokalizacja: Międzysieć
Naklejki: 0
|
Re: Eseje dziennikarskie
Haha! Wiedziałem, że to będzie coś związanego z tamtymi przemyśleniami i nie zawiodłem się! Dalsza część zwłaszcza dopowiada też całkiem sporo na temat sytuacji, w której się znajdujemy (my czyli społeczność lub jej część). Bardzo szanuję też za jakiekolwiek nawiązanie do śledziony
_________________ Mu matku! Pozdrawiam was wszystkich, ludziki dobrej woli! Mój avatar został przygotowany przez MRX-a, za co serdecznie mu dziękuję.
|
Cz, 29 kwi 2021, 08:08 |
|
|
Kaczor Dziennikarski
Norman
Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51 Posty: 226 Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
|
Re: Eseje dziennikarskie
A może by tak zmienić nazwę tego tematu i po prostu zrobić tu kącik wylewania żali dla wszystkich? Zaczęte jakiś miesiąc temu, wreszcie udało mi się dokończyć (w czasie, którzy powinienem był przeznaczyć na coś kompletnie innego, tak swoją drogą) Gdy proton leci z prędkością zbliżoną do prędkości światła, może przebyć wzdłuż całą galaktykę rozmiarów DM w circa sto tysięcy lat. Ale tylko jeśli patrzymy na niego z zewnątrz. Dzięki działaniu szczególnej teorii względności z perspektywy tego protonu minie tylko... 30 sekund. Niby nic takiego, w dzisiejszych czasach wszyscy znają szalone pomysły pana Alberta i względność upływu czasu nikogo nie dziwi. Ale aż tak? 30 sekund? Nie wiem, na mnie zrobiło to wrażenie. Praktycznie cały okres istnienia homo sapiens sapiens minął tej cząstce szybciej, niż mi poprawne sformułowanie tego zdania. Zdarza mi się biec całkiem szybko. Może nie od razu z prędkością światła, ale momentami mam wrażenie, że wystarczająco, by zobaczyć efekty relatywistyczne. Wszystko wokół mnie jest takie rozmyte, nieostre i nieczytelne (a skoro bierzemy pod uwagę relatywistykę, to powinno być też odrobinę krótsze, jak twierdzą panowie Lorentz i FitzGerald), ja zaś mam przed sobą tylko nieosiągalne, patrzące na mnie z góry cele i potworną zadyszkę. Wszystko co ważne prześmiga gdzieś obok, staje się nierozpoznawalną smugą, starzeje się w kilka moich sekund i ostatecznie znika w czasie. Na początku miesiąca (na pewno na początku? Nie jestem nawet pewien) napisał do mnie kolega z gimnazjum. Wciąż dobrze się trzymamy, my we dwóch i jeszcze jedna nasza dobra przyjaciółka. Chciał zorganizować spotkanie, w końcu nie widzieliśmy się już ze dwa miesiące. Co miałem mu powiedzieć? "Jasne, będzie super, ale na lipiec.", odpisałem. Wiem już co będę robić właściwie w każdy z dni pozostałych do końca tego miesiąca i pierwszy tydzień kolejnego. dwa dni temu przez messengera otrzymałem wiadomość wysłaną przez stronę Zentrum na facebooku. Jednym z wątków, który się w niej przewinął, były nowe filmy na kanale. "Po pierwszym tygodniu lipca". Sure. Wczoraj wiadomość na czacie grupowym ekipy, z którą grywałem swego czasu w gry fabularne "Kiedy gramy?". Odpisałem "w przeszłości". Później dodałem, żeby się odezwali za tydzień, to pomyślę. Myślałem, że fizyka, którą studiuję, to moja pasja, a wypaliłem się po pierwszym semestrze; myślałem, że robienie kanału o Reksiu to będzie przyjemność, ale po roku spędzonym w 80% przed ekranem, oczy pieką mnie na samą myśl o montowaniu; myślałem, że kocham pisać, jednak ilekroć siadam do pisania, w głowie zamiast nowych historii, mam tylko listę obowiązków, które muszę na najbliższy tydzień wypełnić. Zupełnie, jakbym robił te rzeczy od dwudziestu lat, a nie na przykład od roku, jak to ma przypadku tworzenia kanału. Przez to, że pędzę, wszystko przemija dużo szybciej niż powinno. Pasje, marzenia... ale najgorsze, że również ludzie. Na początku semestru, na moim drugim kierunku, który studiowałem wieczorowo, poznałem pewną osobę, z którą szybko połączyła mnie mam nadzieję, że wzajemna sympatia. Dzieliliśmy wspólne zainteresowania, upodobania muzyczne (co w dzisiejszych czasach zdaje się być niezwykle znaczące dla relacji na stopie przyjacielskiej, zupełnie nie wiem dlaczego) i pewne podobieństwa charakterologiczne. Mniej więcej w drugim miesiącu nauki zrezygnowała ze studiów. Ja zostałem, pędząc w szaleńczym rajdzie po wiedzę, wśród stert notatek, kserówek i prac domowych. Zanim się obejrzałem, zdążyliśmy się oddalić o całe lata świetlne, i kontakt między nami był już dawno zerwany. W przypadku tej osoby, udało mi się ją chociaż musnąć, zobaczyć jej twarz, zapamiętać szczątkowe cechy. Ale ile jej podobnych mijam w biegu, nie obdarzając ich nawet spojrzeniem? Ile okazji do stworzenia głębokich, wzajemnie ubogacających przyjaźni przeszło mi koło dzioba przez ostatni miesiąc, albo rok? Co bardziej przerażające, ile takich przyjaźni, które już posiadałem, w ciągu tego czasu zmarnowałem, zaniedbując niezwykłe, fascynujące, a już wcześniej obecne w moim życiu osoby? Gdy o tym myślę, do głowy przychodzi mi inna perspektywa - a co jeśli to nie ja biegnę za szybko, tylko to świat ucieka ode mnie? Względność ruchu mówi, że ruch czy spoczywanie zależy tylko i wyłącznie od układu odniesienia. Może więc obrałem go niewłaściwie? Uznałem, że to ja poruszam się względem ziemi w zawrotnym tempie, podczas gdy to otoczenie wymyka mi się spod płetw? No bo, w przeciwnym razie, z tej rachuby wynikałoby, że aby odzyskać tych utraconych, musiałbym się zatrzymać - przestać iść do przodu, a to coś negatywnego. Osiągać dobro złymi środkami? Zdążyłem się już nauczyć, że to raczej nie działa. Przeczy temu również niezaprzeczalny fakt, że większość z tych osób sama gna co sił w kończynach dolnych. Nie, to więcej niż pewne, że aby ich złapać, muszę być jeszcze szybszy niż teraz; dopaść wszystkie swoje cele, a potem doganiać kolejno tych, z którymi tak bardzo chcę biec wspólnie. Tylko czy teraz, kiedy - jak mi się zdaje - jestem na wykończeniu sił, mogę przyspieszyć jeszcze bardziej? Świat zdaje się być wielką rzeką, potokiem ludzi, marzeń, celów. Płynie do przodu, niosąc nas wszystkich ze sobą, i niczym prawdziwa rzeka tworzy swoje meandry, katarakty i zwirowania. Ten spływ wygląda trochę jak próba poruszania się w olbrzymim tłumie. Przedzierając się przezń, raz jest się wprost niesionym z jego prądem, a innymi razy wpada się na plecy innych i trzeba wielokrotnie wykrzykiwać "przepraszam", zanim znowu będzie się mogło kontynuować ruch. Każda kropla tego potoku, każdy człowiek uwięziony w tłumie, płynie ze swoją własną prędkością, tak jasno określoną, że stanowiącą niemalże jego definicję; "my pace", jak to nazywają Azjaci - własne tempo, którego nikt sam z siebie nie jest w stanie przekroczyć, a ci którzy próbują, piszą się na pracoholizm i gwarant zawału we wczesnym wieku produkcyjnym. U nas to się określa raczej słowami "wyżej [wiadomo czego] nie podskoczysz". Ja też mam taką prędkość, jestem tego pewien. Nawet jeśli faktycznie to świat mi ucieka, nie może przecież być tak, że stoję zupełnie w bezruchu - wystarczy, że spojrzę w dół, a jasno zobaczę, że przebieram płetwami. Ale wszyscy wokół też na pewno mogą powiedzieć to samo. Biegną najszybciej jak mogą. Jednych pewnie wyprzedzę, inni uciekną mi i zostawią daleko w tyle. Mogę przyspieszyć i na chwilę kogoś dogonić, ale, no właśnie, to będzie tylko chwilowe. Odpadnę i będę dalej sunąć własnym tempem. Tu nie ma prędkości relatywistycznych, to tylko głupie wrażenie. Nie zatrzymam czasu ani nie skrócę dzielących nas odległości, by móc biec ze wszystkimi na raz. Muszę się zdecydować na konkretne miejsce w tym kipiącym potoku wszystkiego, nie mogę być wszędzie. Zawsze połowę życia muszę zostawić za sobą, a za drugą połową dopiero gonić. I to jest w porządku, bo na tym świecie istnieje przeszłość i przyszłość - nie ma jakiejś dziwnej superpozycji ich obu, która skondensowałaby wszystkie dobre momenty mojego życia w tę jedną minutę, którą aktualnie przeżywam. Co więc z tymi, którzy wypadną z teraźniejszości, ograniczonej czasowo niczym rozmiary przestrzeni osobistej w gęstym tłumie publiczności rockowego koncertu? Nic. Odpadają. Gdzieś tam dalej są, ale nie przy mnie. Może kiedyś znajdę takich, którzy będą mieć tempo chociaż do pewnego stopnia dostrojone do mojego, tak żebyśmy mogli je wyrównać, i z nimi pobiegnę razem. A reszta? Nimi muszę się cieszyć i uczyć się od nich tyle, ile zdołam, póki nie przeminie ten krótki czas, który nam pozostał; dopóki napór rzecznego prądu nas nie rozłączy. Wyżej [wiadomo czego] nie podskoczysz, protonem nie jesteś, musisz przeżyć to wszystko w takim tempie, w jakim cię rzeka czasu poniesie. Tak to już jest, a ja mam w tym wszystkim tylko jedno pocieszenie - że skoro wszyscy biegniemy, to tak finalnie może chociaż w jedno i to samo miejsce. Nie wiem jeszcze, gdzie leży punkt docelowy, nie wiem. Nie wiem, jaki będę po dotarciu do mety, chcę wiedzieć. Na razie biegnę drogą, która rozciąga się przede mną A decyzje będę podejmować dopiero na kolejnym rozwidleniu.
_________________Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny
|
Śr, 30 cze 2021, 02:29 |
|
|
Kaczor Dziennikarski
Norman
Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51 Posty: 226 Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
|
Re: Eseje dziennikarskie
"Życie to sztuka wyboru" - usłyszałem kiedyś. Dziś, po przeżyciu tego co przeżyłem i zdobyciu doświadczenia, które posiadam (które, aczkolwiek, nie jest też absolutne i w przyszłości wciąż jeszcze będzie się namnażać, być może zmieniając mój ogląd na sprawę), wprowadziłbym do tej sentencji pewną poprawkę. Życie nie jest sztuką wyboru, ale sztuką cierpliwego godzenia się na konsekwencje swoich wyborów. Wierzę, że takie brzmienie, choć bardziej precyzyjne, nie zdobyło uznania wyłącznie ze względu na mniej zgrabną formę - bo, jak wiemy, o wyborze produktu opakowanie decyduje równie często jak treść.
No bo w końcu - co to za "sztuka", kiedy efektywnie te wszystkie wybory nie są nawet podejmowane przez nas? Co to za wybór, kiedy podejmujemy działanie w gniewie (ba, w myśl prawa sądowego są to nawet "okoliczności łagodzące")? Gdzie ta decyzja, kiedy paraliżuje nas strach i nie jesteśmy w stanie podjąć żadnego działania, a jedynie patrzeć bezradnie na rozwój wydarzeń wokół nas - zupełnie jak w potwierdzonej doświadczalnie, rzeczywistej realizacji tzw. dylematu wagonika? A schodząc jeszcze głębiej, co to za decyzja, że rodzimy się z takim ciałem, tej płci, tego gatunku, z określonym materiałem genetycznym, który przecież warunkuje tak ogromną część naszego życia? Aspekty tej ostatniej kategorii da się czysto teoretycznie zmienić ogromem pracy włożonym w treningi fizyczne czy umysłowe, ale to również jest przecież jakiś wybór, którego konsekwencje będziemy potem ponosić - chociażby konsekwencje utraty kontaktu z daną osobą, dla której nie mieliśmy czasu przez wspomniane treningi. Podobnie możemy próbować naprawiać skutki złych słów wypowiadanych w gniewie lub zadośćuczynić szkody, których nie powstrzymaliśmy przez naszą bierność - lecz znów kosztem czegoś innego; wysiłku, którego nie ulokujemy nigdzie indziej. Jedne konsekwencje zmieniają się w inne.
Wydawałoby się, że rozprawiam o sytuacjach właściwie unikatowych (raz przecież się rodzimy i niewiele więcej razy wywracamy nasze życia do góry nogami czynami popełnionymi w afekcie) i nijak mają się one do codziennych, drobnych wyborów, popełnianych w hipermarkecie czy w procesie szukania zatrudnienia. A jednak, czy i wówczas nie podlegamy reżimowi chwilowych emocji? Czy nie mamią nas techniki manipulacyjne (na których studiowaniu spędziłem wbrew swojej woli kilka dobrych godzin podczas swojego obowiązkowego kursu z psychologii) albo wspomniane wcześniej kolorowe opakowania przeciętnej jakości produktów? Czy doświadczenie przeszłych wydarzeń nie odbiera nam przypadkiem decyzyjności, z góry przedstawiając nam jedyne wyjście z sytuacji, niezależnie od tego co obiektywnie jest dla nas najkorzystniejsze i pod względem materialnym (bo ryzykujemy bycie oszukanymi oraz własne błędy w wyliczeniach), i moralnym (gdyż nigdy nie znamy pełnej gamy skutków naszych działań, a nawet jeśli, emocje potrafią nam je często rozmydlić). Ostatnie, jak bym się nazwał, to przeciwnikiem koncepcji wolnej woli, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w samych moich decyzjach gdzieś mi jej zbywa, ale odnajduję ją na nowo, gdy przychodzi do ścierania się z demonami narodzonymi w wyniku tychże decyzji, podjętych nie tak, jak chciałbym je podjąć. Myśląc nad tym, co staram się zawrzeć w tych słowach, przypomina mi się opowiadanie autorstwa jednego z moich przyjaciół. Bohaterem był tam pirat, który spędza ostatnią noc przed tym, jak zostanie mu wymierzona kara śmierci. Został bowiem schwytany, gdy z powodu wierności swoim zasadom nie potrafił opuścić swojego okrętu. Choć ów opowiadanie nie było na pewno szczytem sztuki literackiej, ani nawet szczytem zdolności wspomnianego przyjaciela, z czym ten na pewno się zgodzi, to często wraca do mnie obraz mężczyzny oczekującego na śmierć, zmuszonego do życia w oczekiwaniu na złowrogi efekt decyzji nie przez niego bezpośrednio podjętej, a jednocześnie tak spokojnie i godnie przez niego przyjmowanej. Pirat został następnego dnia powieszony, ale do końca nie przestał wierzyć w słuszność swoich zasad i ufać morzu, które ukochał (nawiasem mówiąc - z taką postacią chyba bym wręcz nie potrafił się nie utożsamiać).
Słyszałem niegdyś tezę (być może i dość dobrze ugruntowaną w świecie naukowym, tego niestety nie wiem), iż różnego rodzaju historie, opowieści, a także gry i zabawy, które ze skrajnie pragmatycznego punktu widzenia nie przynoszą fizycznych korzyści, są przez nas tak uwielbiane, bo przygotowują nas na okoliczności mogące nastąpić w przyszłości. Zgodnie z tą koncepcją lubimy jeździć czołgiem w internetowej grze komputerowej, bo nasze geny uważają, że zdolności celnego miotania kul artyleryjskich oraz odnajdywania się w terenie mogą okazać się pomocne przy naszym przetrwaniu. Telenowele przyciągają zaś swoich widzów tym, że ci mogą wcielić się w różne dramatyczne sytuacje, które mogą przydarzyć się także i w ich życiach. Jest więc czas na namysł, jak samemu można się wówczas zachować oraz możliwość przyjrzenia się, jak postępują inne jednostki (wykreowane przez scenarzystę, co do reszty obdziera je z wolności podejmowania decyzji - a mimo to pozostają dla nas pewnymi wiarygodnymi wzorami). Z drugiej strony, czy nie przyciąga nas w tym wszystkim też pewna możliwość pogdybania? Zobaczenia, co by było gdybyśmy podjęli (lub zostały za nas podjęte) inne decyzje? Gdybyśmy zdecydowali się założyć własny sklep jak bohater tej powieści albo urodzili się materiałem na członka drużyny antyterrorystycznej jak bezosobowa postać ze znanej gry sieciowej? Gdybanie to czasowa ucieczka od konsekwencji wyborów, które zostały podjęte w danym życiu - ale zawsze ucieczka w inne konsekwencje, bo życia bez takowych po prostu nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Bo czy nie to jest treść życia i nasza codzienność? Każdego dnia, o każdej porze dnia i nocy krępują nas więzy, które nakładają na nas wybory niekoniecznie przez nas podjęte. I tu dostrzegam tę całą sztukę - w radości czerpanej z tej minimalnej swobody ruchu, na jaką pozwalają oraz w nadziei, że pewnego dnia w końcu opadną; w związanym piracie stojącym pod szubienicą i krzyczącym, że jest wolny.
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano Dwie drogi: pojechałem tą mniej uczęszczaną – Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem
_________________Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny
|
So, 12 lut 2022, 12:38 |
|
|
luczniktucznik
Się Odezwał
Dołączył(a): Śr, 10 sie 2022, 10:52 Posty: 1
|
Re: Eseje dziennikarskie
Reksio był małym, szarym psem z długim włosiem. Mieszkał z rodziną w małym domku na obrzeżach miasta. Codziennie wychodził na spacery z panem Janem, który był jego właścicielem. Reksio uwielbiał te spacery, ponieważ lubił biegać i szaleć po lesie, a także węszyć i szukać ciekawych zapachów. Pewnego dnia, podczas jednego z takich spacerów, Reksio zgubił się w lesie i nie mógł znaleźć drogi do domu. Błąkał się po lesie, szukając jakiegoś tropu, ale wszystko wokół wyglądało tak samo. Był bardzo zdenerwowany i zaczął płakać, bo bał się, że już nigdy nie zobaczy swojej rodziny. W końcu, po kilku godzinach, Reksio usłyszał głos pana Jana, który wypatrywał go w lesie i wołał na niego. Reksio szybko biegł w kierunku głosu i w końcu zobaczył swojego właściciela, który siedział na ławce i płakał z radości widząc swojego ukochanego psa. Reksio skakał wokół pana Jana i szczekał z radości, a pan Jan głaskał go i całował, mówiąc, że bardzo się bał o jego los. Od tej pory pan Jan zawsze trzymał Reksia na smyczy podczas spacerów, aby uniknąć ponownego zgubienia się w lesie. Reksio był bardzo szczęśliwy, że znalazł swojego właściciela i mógł wrócić do domu. _________________________________________________________ kalkulatory bmi
|
Cz, 15 gru 2022, 11:33 |
|
|
Doktor
Się Odezwał
Dołączył(a): Wt, 6 gru 2022, 11:10 Posty: 1
|
Re: Eseje dziennikarskie
~~~~~~
Ostatnio edytowano N, 23 cze 2024, 21:49 przez Doktor, łącznie edytowano 1 raz
|
Śr, 8 lut 2023, 19:56 |
|
|
Dariareksio
Stawia Opór
Dołączył(a): Śr, 8 lut 2023, 19:50 Posty: 9
|
Re: Eseje dziennikarskie
Podziwiam wkład und włożoną pracę and wstawianie tu swoich przemyśleń!
_________________Tylko Kaganowicz!
|
Śr, 8 lut 2023, 20:06 |
|
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 11 ] |
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
|
|